Może to bzdura. To na pewno bzdury. Ale wyżalę się tutaj. Skoro to takie zaufane miejsce, nieuczęszczane. Parę razy przeszło mi przez myśl, może napiszę do mamy żeby zadzwoniła, wtedy jej pomarudzę. Ale w sumie - po co. I co bym niby miała jej mówić. Nie dziwota więc, że zrezygnowałam. Nie będę się jej użalać nad sobą, ani nikomu, do pani Ali też muszę mieć cierpliwość, do pani Halinki i ich obu być uprzejma po prostu i dobroduszna. Wszystko tak, jak do tej pory.
Piszę tu w sumie tylko dlatego, żeby wysłowić to z siebie gdziekolwiek, bo nieco to uciężliwe momentami. Nie, żeby bardzo. Ale zamiast mówić to komuś dość mi bliskiemu, wyrozumiałemu nieskończenie i wtajemniczonemu, zaufanemu raczej (gdybym mogła), wolę uronić już trochę tego zgęstniałego dosyć czasu na wklikanie tych losowych softlamentów tutaj.
No dobra, nie będę kląć. Ganię się sama i tak, ilekroć wymsknie mi się samej do siebie. A tu i tak już kasowałam parę razy postu, w których narzucało mi się impulsywnie wędliną taką. Nie. Korciłoby mnie szpetnie, lecz się powściągnę, w sumie i tak bardziej mi chyba smutno, niżbym zła była. Nie jestem.
Nie jestem nawet zła na niego, który nie ma pojęcia w ogóle. Nie wiem, czy ma pojęcie. Przynajmniej w tej kwestii, znaczy, co targa całym moim umysłem chyba przez większość tego czasu pustego. I ja postanowiłam nie dramatyzować więcej, nadramatyzowałam już będąc taką emo-histeryczką całe gimnazjum na poziomie ultra i potem w liceum jeszcze, i w rok po nim też w wersji hard i hardcore wręcz, momentami. No i dobrze, do widzenia. Gathered, closed and thrown away, baj baj.
Odrodziwszy się niejako jako takie optymistyczne, pracowite i cieszące się swą lekką naturalnością wcielenie, nie mogę przecież ani trochę nawet pobrukać się znowu to jakimś zmartwieniem, to zwątpieniem, a to inną niecierpliwością, broń cię panie. No, więc tego nie robię.
Ale przecież, jakbym tego nie wiedziała, no to jest wyłącznie moja wina, to ja sobie przecież zaczęłam machinalnie wyobrażać nie wiadomo co, nakręcając wprzódy tę spiralę fantazji o rzeczach dalece mało możliwych, jak szarzej tak na to spojrzeć. No po prostu jestem głupia. A jego tylko i wyłącznie polubiłam tak za bardzo, bezinteresownie, bo tak zechciałam, ale z najwyższym staraniem mogę też dać wszelki spokój, jeśli cokolwiek miałoby być wbrew jego woli. Naprawdę! Ja męczyć nie będę, i nie będę zawracać głowy nikomu więcej.
To samo na grupie naszej, przecież. Studenckiej. Fajne te studia i ludzie w ogóle też, a że ze mnie takie cielę, to może też po części sobie wmawiam. A po części też tak jest. Ale obstanę pogodnie przy fakcie, że przynajmniej nie ma nikogo, kto by jakoś widocznie ni zażarcie przejawiał rażącą antypatię czy złośliwość wobec mojej osoby. Nikogo takiego, to rzecz jasna już przypadek skrajny. Ale nawet nie ma nikogo w ogóle, kto by promieniował jakoś negatywnie. Najwyżej neutralnie z otoczką drobniutkich jak pył minusów, a to się przecież nie liczy. A innym albo jestem obojętna, albo mnie tolerują całkiem na równi, i to bardzo miłe, i tak, niech mi to starcza. No, ja tak sobie mówię.
Zgryzotą mnie nieco przejmuje nadchodzący sprawdzian u profesor Kłębuszek, w sumie dwa - bo teraz we wtorek z ćwiczeń, a potem ten dla wszystkich, z wykładu. Ja niby czytam już co się da, ale czuję się po prostu taka tępa. A potem ten test z brytyjskiej w środę. I z amerykańskiej, i z gramatyki następny tydzień. Najwyżej będę miałą poprawki w lutym, nie ma się co martwić. Buu.