środa, 22 lutego 2017

Poślizg horyzontalnym kręćkiem

Chociaż lodu już, ba, w ogóle - mrozu, nie ma. I dobrze, tęsknić nie będę. Nie lubię zimna. Już zdecydowanie lepiej trawię upały. Też dają w kość, ale człowiek przynajmniej czuje, że żyje. Nawet, jeśli się poci, ocieka jak ta śliska świnia i klnie, że łoboże co jest z tym słońcem. A nie, że umiera, drętwieje, kurczy się, zamarrrza. Bogowie uchowajcie, jak to poprosił Jaskier.
Ale jestem dumna z siebie, że jednak tak godnie się trzymam. Mam cierpliwość do pani Ali, do papierosisk pani Halinki, i do swojej rodziny, jak już tam jestem, w domu znaczy się. Chociaż do każdej osoby z tej trójcy coś bym bardzo mogła mieć, tak pomyślałam sobie kolejnym razem, będąc tam ostatnio. Ojciec jest po prostu nieogarniętym bajzelarzem, niechlujem i cholerykiem, choleryczkami są też siostra z matką, ta pierwsza jest jeszcze tyrańsko wredna i opryskliwa, a druga nietaktowna i ograniczona wprost przykro. A ja przymykam na to wewnętrzne oko, wyrozumiale ignoruję i karmię swą zdolność produkowania potrzebnej cierpliwości.
Co innego na zajęciach. W ogóle kocham Wrocław, piękne jest to miasto. Często się po prostu zatrzymuję przy okazji i po prostu gapię, jakie to miasto jest przepiękne. I jak ja się w nim dobrze znajduję. Uniwersytet też jest w porządku, i ludzie też. Więc czego ja chcę więcej, a? No właśnie, bo w tym rzecz...
Nie powinnam nigdy się już zauraczać kimś tylko ze względu na wygląd jego/samo zachowanie/ moje wyobrażenia jakieś błędne. Zaburaczam się w ten sposób. Zaburaczałam i zażenowywałam, raczej. Neva egien.
To moja wina w końcu, że tak bardzo chcę się zakochać. I mam prawo czuć się dobrze z tym swoim żałostanem. Ale raz na amen powinnam zrozumieć i nauczyć się, żeby niezmiennie wysoko trzymać poprzeczkę bez względu na wszystko, a nie zniżać się, i żniżać, żeby postać w końcu na byle czym i wdepnąć w jakęś pomyłkę dramatycznie tragiczną i nieszczęsną. I ja to rozumiem.
ALE TAK BARDZO CHCĘ! No!!! I co z tego, mogę tupać, i walić pięściami, szarpać się za włosy, zasłuchiiiiiiiwać wręcz muzyką, oglądać rzeczy. Najrozmaitsze, coby odczuć z nich cokolwiek. Znaleźć.
Tymczasem, taki chuj. Kocham życie, jest takie cudeńkie w końcu, ale okrutne też potrafi być jak ten, nie przymierzając, kot jakiś nieprzewidywalny. Weźmy taką Mynię od cioci na przykład. Najpierw się głaska, a to mruczy i łasi się, no ooo, jaka słodycz. A wtem cap, jak nie drapnie, nie ugryzie i prychnie jeszcze wściekło, nosz!! To popłakać się można!
A ja nie płaczę przecież.