Starałam się tylko zerkać przynajmniej na niego, ile mogę. A że chatko dość było tak zwracać się w stronę przeciwną, i on patrzał też gdzie bądź - nie na mnie, to przyznam, iż chwilami już żal mnie chwytał za serce. Czy raczej, próbował, w końcu się nań uodporniłam. Ale co zagadał do niej, zalewała mnie krew czarnej goryczy. Jak on może, cholera. Znaczy się, nie mam szans, po co ja sobie zawracam głowę, wymyślam, aż wrę cała wewnątrz, no po co?? I opierając się hardo tej goryczy, postanawiam srodze nie zważać już na niego nijak ponad normę. Znaczy się, wybić sobie te głupie głupoty z głowy.
Nic z tego. Nie mogę, czy raczej, no nie chcę po prostu. Ze wszech miar nie chcę. Niech sobie już ma dziewczynę, pewnie ma. Przebóg. Niech dalej mną się nie przejmuje, najwyżej uzna za osobliwe, że lampię się tak jak ta niepoczytalna. Ale, ja tak niby się zaklinam, a wystarczy jednak byle co i już się przejmuję!! Jakie to podobne do mnie! A on gra na pianinie, bardzo lubi Mozarta, i sam się uczy, tak jak ja, z tym że ja gram nad wyraz jeszcze licho. O, a jak mi się kiedyś marzyło, że on będzie grał na pianinie i mi zagra. Wiedziałam od zawsze. Ale skąd, nie uważam tego za żaden znak. Pragmatycznie. Jakie to niepodobne do mnie!
Przemknęło mi nawet przez myśl, wziąć go zapytać od razu po zajęciach: O, to grasz na pianinie? A jak długo? Bo ja też gram! Choć jeszcze kulawo, ale uwielbiam pianino. A co z Mozarta najbardziej lubisz? I nie wiem, o co bądź, z resztą. Rzecz jasna, powściągnęłam się, o zgrozo. Jutro zaś cały, calutki dzień mamy te same zajęcia. Albo mi nie przejdzie i wciąż sobie nie daruję. Albo to właśnie zrażę się w końcu i jakże rozsądnie odpuszczę sobie wszelkie podobne nadzieje... (No jaaasne!)