A może to wszystko dlatego, że ja tak w sumie w ogóle nie wierzę w sobie, jak chuj nic, gówno?
Nie, żebym sama się podsrywała i demotywowała nn' so weita, nom ale jak przychodzi co do czego - do rzeczy ważniejszych - jak są momenty jakoweś - to robię się o, taka malutka. Niknę.
A to wielgachny żal. Taki właśnie. Milion żal.
Kurwa a jutub jeszcze (miałam nie bluźnić, doooobra##) zhaltował mnie te filmiki, co sama sobie ukręciłam, bo nie było. Znaczy, żeby sobie skroblować, bo tak to co rusz przewijałam coś na laście no i szał, omg. No, niektóre chociaż weszły. Z Jamesem. I nawet na hd! Jaak fajnie!
A jak się robią chwile krytyczne, jak potrzeba by mnie więcej, to brakuje mi odwagi i wszystkiego. Nie jestem sobą wtedy w ogóle, jakby. No wcale. I to jest, zaraza głupie, że nie umiem. No dramat.
A miałam nie dramatyzować! No, nie dramatyzuję. Kto dramatyzuje? Ja nie.
Uuuu oo eee żeby tylko pozdawać te egzaminy, iiiiii aaaa!! xooX
Pfff. Idiota. Od początku wiedziałam, że to pomyłka.
Tak, jak z tamtym nieszczęsnym Michałem i w ogóle. Brzydal, burak i byle jaki lachon jemu, a proszę! Inaczej z Norbertem, którym w ogóle bez sensu zaślepiłam się na samym początku, a teraz już ani patrzeć na niego nie mogę, ani z osobowości nie pociąga mnie w ogóle nic na nic, wręcz przeciwnie. Co innego z Danielem czy Pawłem, do których słabość to nadtrawiła mnie już nieźlej, z czym musiałam się okropnie wręcz pohamować i ból odrętwiający w serdusieńku pozagłuszać wręcz na siłę, nawet ze złością, że taka jestem tępa jak jakiś debil. Dokładnie tak.
Okrutna jestem wobec nich, ale chuj im w dupę. Nie żal mi w ogóle. Co ja sobie w ogóle wyobrażała byłam? Śmieszne! Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie, że nie jestem niby aż tak beznadziejna w tym wszystkim, to przecież, nie pokochałam żadnego tak naprawdę ani ci nawet na chwilę. Głupota głupotą. Rozróżniam to. Ale kochać, to ja kocham Eddiego. Dana. Jamesa. A nie jakichś pier..dzielonych frajerów. Powtórzę, byle lachon im i krzyżyk na drogę.
W sumie, to kolejny raz czuję ulgę i niechże mi się myśl w końcu jakoś rozjaśni, cholera, bo dosyć mam już tej nadtoksykacji i uczuciowej fermentacji.
Dobra, idę zaraz na to ksero żeby słówka sobie druknąć, bo później to będzie pewnie taka kolejka, że jacież pierniczesz. Hum, więc, dajmy na to, zdążę. No.
Dobrze, że mieszczę się tutaj w formie. Z reguły, no... Inaczej mogłabym być nieszczęśliwa. Bo chaos.
I tak już czasami czuję go. Nieco za blisko. Mimo, że względnie cudownie czuję się tutaj, w tym moim mieście. Na studiach. I w ogóle. I dziewczyny są takie fajne, chłopcy może też.
Jeszcze miesiąc z groszami, i wyprowadzam się. Dobrze, bo szczerze mówiąc, gdzieś tam wewnątrz szanowna starsza doprowadza mnie już do szału. Nie to, żebym okazywała to jakkolwiek. Staram się rozumieć wiele i tolerować, ale najzwyczajniejszymi z nerwów są i moje. Bo nie będę ich usprawiedliwać, coby nadwyrężone już były niejako. Azali kogo to interere?
Za bardzo ta kobiecina przypomina mi już osobę ojca mojego. Niestety. Miej sobie lat ile chcesz, bądź facetem albo babą - typ człowieka to typ człowieka. Generalizuję, ale jeśli ktoś trujący jest podobnie i mimo najszczerszej optymistycznej defensywy i tak czuje się podtruwana chronicznie, to coś w tym jest.
Myślę sobie, ile zaoszczędziłam sianka, kilometrów i fatygi (co przyświecało mi skądinąd od samego początku, i wciąż). Niech więc tyle będą moje nerwy warte; a doświadczenie w bonusie. Jakieś tam?
Secundo, może ja nie potrafię po prostu otworzyć się na czyjąś bliskość tak bardzo bliską, jak ja to sobie tylko wyobrażam? Troszkę mnie to przeraża, ale chociaż mam jakieś wytłumaczenie tej swojej zwyrodniałości... społecznej, czy jakiej? Nie. Emocjonalnej, może bardziej. Uczuciowej, o to. Chyba.
Kwestię beznadziejności mordy swojej porzuciłam już była pozostawioną jako bądź. Skoro nie zmienię wiele w niej i tak. Na co mi te tapety i trefnisiostwo, jeśli nie dla dewizualizowania sobie siebie samej. Ważne, że działa. Trochę, bo trochę, ale chociaż tyle takiej maskarady jest dobre.
Wiem, ile można by nadrobić swoją osobowością i zachowaniem. Tym bardziej szkoda mi, jak bardzo się tylko pogrążam, jak mi się najczęściej wydaje. Czy nawet nie wydaje, a czuję po prostu nazbyt gorzko i och, serio, że ile rujnuję. Dokładając tylko żenui swojej i tak już naciąganie tolerowalnej aparycji.
CZY UTYSKUJĘ JUŻ? No, to lżej:
Och, kurwa jak ja bym chciała jakiegoś faceta; cholernie. Nie, że jakiegoś - byle jakiego! Takich to ci na pęczki, nie trudno owego trafić, aleć to desperacja najniższych już lotów, tfu. Do kurwy nędzy. Ooch, jak mi się marzy, tak marzy do skrętu kiszek, taki wysoki, jasnooki (koloru dowolnego, byle nie brązowe! Najlepiej jak w Temptation New Order, ten fragment, co Diane nuci w Trainspotting). Że jestem głupia i pusta pizda, tak?! Nimfomanka i tylko geja mi takiego z bajki, tak? Nic z tych rzeczy, ja po prostu... Ja nie jestem wybredna, ja tylko... Bo przecież można mieć swoje zamarzenia, prawda? Dopuszczać można wariacje jakieś, ale w obrębie pragnień tych swoich, przecież! Nie, że mi los obmierzły podsuwa ciągle nie to, ciągle za mało, ciągle nie to!! Bo po co z pożądliwości już płonąć, odchodzić od zmysłów, gnić jakoby wewnętrznie, skoro samemu, nosz kurde nie ma się takiej mocy, nie ma, by sobie, nie wiem, pchnąć właśnie tuż, tuż pod siebie takiego jednego-tego-jedynego, żeby-- bo nie wiem już urwał mi się wątek, dość że kurwa jestem nieszczęśliwa mimo że do szczęścia właśnie milion powodów się znajdzie. Ale one mętnieją i prażą się mrząco na wiór w obliczu absencji tego wspaniałego-zesłanego z nieba mi pana, Pana mojego i dla mnie, z którym bym mogła... wszystko. Bo nie będę tu zbereźna. A ja wszystko - dla niego.
Yhm, nie, że ja bym nie potrafiła tak z nikim. Potrafiłabym. Przecież czuję to. Nieomylnie. Tylko nie umiem jeszcze do tej pory, proste, przeczuciami takowymi kierując się, właśnie...
Żeby nie kończyć fermentująco, to kojącą niepomiernie pioseneczkę. Prosto ze skrzaczałych haszczy, dobra nie wiem czemu, serduszka mojego. Ale tak. I zaraz pójdę oglądać kiepskich, nawet jeśli kolejny mdławy odcinek. Spróbuję się odmóżdżyć chociaż trochę, bardzo wydaje mi się bym chciała. Zjem jeszcze jeden serek wiejski. Bo tak. I pocieszę się, że się przecież nauczę, że zdam, że ogarnie się wszystko na jutro i że na wszystko i w ogóle na egzaminy to pójdzie mi o, tak, na farcie wielkim i śpiewająco. Ptasi rozumek pozwala wierzyć w to bardziej. Hm, co zrobiłam nie tak? I tak wyszło bóldupienie. Masz ci los! Hehe, whatevs.
Najwidoczniej - nie dla mnie!!
Bo druga w nocy, a ja co?! A później jaka wielce niedospana! No, i co z tego. Nie spać! pisać! Bo - dlaczego? Dlaczego, skoro tyle mam do pisania, tyle af a ja normalnie ni śladu niczego tutaj, nic? A!!! Nie, teraz to po nocy i nie w pełni przytomnie, no, to przecież ile napiszę?
A niech mnie, ale James Bay to anioł albo więcej. Kocham go już tak nieskończenie, że amen. Tak, że bym bez żalu życie oddała za tego człowieka. Jak i za Eddiego albo Blackbirda, na przykład. Bo tak właśnie czuję. Miłość bezwarunkowa i koniec. Szkoda, że nie czuję czegoś takiego do Kubusia. No, po prostu szkoda, bo zasługiwać on zasługuje. Tak czuję właśnie. Dlatego szkoda.
James, James, James... Kocham, kocham, kocham. Kocham...kooooooocham...
Ładną napisałam pracę, dumna z niej jestem. Tę o komediach, bo dużego eseju jeszcze nie. Może i jest się do czego przyczepić, ale nawet jeśli pani Ce Jay się przyczepi, to nie będę jej miała za złe, bo mimo wszystko to nawet fest ją lubię. Też bym się może coś porozgryzała w to moje esejątko i przyczepiła, ale skończywszy czytać stwierdziłam i tak, że dobre mi wyszło. Dobre, że mniam.
Co za to jest nie mniam? Muszę napisać, coby przelać z siebie trochę to obrzydzenie, które targnęło mną dziś po wizycie w kiblu na ifie. Otóż: pierwsze piętro, ja na różowo, bo te spodenki ładne nowe i łososiowa moja bluzeczka. Tak pastelowo. Na to ta moja rubber soul, włos rozpuszczony, o jak mi się spodobało, że tylko przy okazji kopsnięcia się do ksero, i na ifę przy okazji, takam ja wystrojona i czuć się mogę jakże... ładnie. Doprawdy, upodobało mi się nynie to słowo.
Cóż, jak sobie wracałam raz gorącym końcem marca jakoś, w czarnym tylko podkoszulku, i jakiś losowy pijaczyna czy inny dość młody jeszcze oblech bełkotnął na mnie przelotem, że "jakie ładne cycki", koniec cytatu, to nie zrobiło mi się nawet przykro. Wręcz przeciwnie. Też mi było szkoda luja, ale nie był chociaż jakoś rażąco odpychający, no i sam komentarz mogłam potraktować jako ździebko kulawy komplement. Ale zawsze. Milszy był nawet ów cycoamator niż ten następny, w bramie, co to połasił się od razu na rękoczyn.
Tym bardziej wzdragam się na wspomnienie przykrzejszego jeszcze momentu (całe szczęście, że równie krótkiego), w kiblu rzeczonym dzisiaj. Mianowicie: ja nie uprzedzam się bezpodstawnie do ludzi. Nawet, jak kogoś z miejsca nie lubię, to naprawdę wyzbywam się z siebie tego irracjonalnego uczucia, ażeby dana osoba nie znała ode mnie nijakiej antypatii. I, słowo daję, pilnuje się z tym zawsze; dość, że samej zdarzało mi się posmakować złych wibracji, wstrętnych, choć śmiem wątpić, abym aż tak na nie zasłużyła. No, w każdym razie, obłapiłby mnie był prawie ten zboczony oblech, który na pierwszy rzut oka już nie spodobał był mi się, gdym go gdzieś tam zoczyła wlokącego się po korytarzu. Jako, że kreatury tej nie znam nijako bliżej, to oczywiście - jak zresztą wszyscy chyba - dyskretnie nie zwracałam na niego nadmiernej uwagi. Można było przeżyć nawet, jak zaświecił przed nami rowem na wykładzie; chociaż Evy Rainbow śmiała się z tego i spojrzała na mnie więcej niż wymownie. Słyszałam, jak Sylwia mówiła, że czemu to on tak niby siada koło niej specjalnie na owym wykładzie właśnie. No, a dzisiaj to mnie nawiedził incydent... jakże niesmaczny.
Najznamienitsze w tym wszystkim, jak w ogóle - jak nie ja - zachowałam twarz i wyszłam stamtąd po prostu jak najszybciej, w zasadzie nie poruszona wewnątrz ani trochę. Dopiero później, teraz znaczy, jak mi się to przypomniało, to pomyślałam sobie po prostu: jakie fuuuuuuj..... He, mogłabym mieć jeszcze jakieś ludzkie uczucia w stylu 'o jak mi go żal, biedactwo nie dość że poszkodowany przez los to jeszcze zbok', no ale hola, hola!! Dobrze, że szarpnęłam się odruchowo i powiedziałam, cicho a spokojnie, "możesz mnie zostawić"? Zadziwiające, że typ od razu zreflektował się, beknął jakieś "ee tak, mogę, dobra, sorry", jakby nie kontaktował co on w ogóle odpierdziela.
W sumie mogłam rzucić coś złośliwszego na odchodne, na przykład, żeby zrobił coś ze sobą jak tak mu dziewczyny brakuje. Albo w ogóle zapytać, co on do cholery robi w babskiej toalecie?! Albo też spanikowana zwiać, bez słowa, przejęta zbytnio, żeby wydusić z siebie cokolwiek.
A tymczasem powiedziałam, dalej nijak nie wzruszona: "nie rób tego nigdy więcej". I wyszłam. Że mydła przez tego zboka nie zdążyłam z rąk zmyć, to pofatygowałam się jeszcze na drugie piętro, tam sobie dokończyłam i w zupełnym spokoju opuściłam ifę, dziwiąc się tylko sobie gdzieś tam cichutko: DZIEWCZYNO SKĄD TY MASZ TAKIE NERWY?
To ja się miałam za strużkę nerwicy, galaretę miękką i słabiznę! A tu się okazuje, że nie?
No i poszłam sobie na ksero, wydrukowałam moją śliczną pracę na pisanie, a potem nawet kopsnęłam się jeszcze do hebe po te wkładki, co to i tak je miałam kupić. Przy okazji kupiłam sobie nową pastę do zębów z przeceny, a miła pani przy kasie dała mi jeszcze uroczą torebeczkę i gratis nowy magazyn, o!!
I jakże miło jest w tym Wrocławiu, pomimo wykolejenia odpryskającego na mnie niesmacznie tu i tam!
Żeby tak dla odmiany jakiś przystojniak wkroczył do akcji, to NIE, karwasz barabasz u.u
W sumie. To było nawet śmieszne!
Brzmi jak jakaś sekta, nie?
Ale teraz to tylko (i aż))) mój ulubiony zespół. Bo ta intro piosenka z nowego... albumu.........
Po prostu nic nie mogę powiedzieć. Żeby dodała się tylko na jutuba, to mogłabym ją wstawićć ummmmm
Cóż. Muszę się zaangażować w pisanie tego eseju. Inaczej nic z tego nie wyjdzie.
Mam temat o wpływie E. A. Poe'a na szeroko pojętą kulturę amerykańską. To ten duży esej. Który, swoją drogą, mieliśmy (kto miał, ten miał, hehe) w majówkę niby pisać, hehe. Tymczasem ja się nie mogę coś do tej pory skojarzyć na nim, znaczy cóś tam niby poczyniłam, ale no cholera trzeba wziąć się wreszcie porządnie: zakasać rękawy, nastawić mózgownicę w procesie twórczym na pełnych obrotach, i hajdu napieprzyć na klawiaturce ten esej.
I jeszcze taki mniejszy. Na pisanie. To o komediach - że większy z nich profit niż tylko rozśmieszanie. Też już zaczęłam; mam wstęp, ale przynajmniej cały i już z tezą. Jeszcze tylko została mi jego większa część! Ahha ha!
Zrobić opisową.
Znaczy, wziąć od początku po kolei te notatki, notateczki, kseróweczki, ćwiczonka. Zajrzeć w matriksy, wynotować coś sobie co następuje, wziąć poczytać sobie to wszytsko. Zapamiętać, cholera. I rozumieć!! Przeca chcem zaliczyć, ja?!
Dam radę tylko, jak ruszę wreszcie dupę i przyłożę się do tego. No.
Ja rozumiem, buło, że ty też jesteś leniwą bułą, no ale co będzie no, jak nie zdasz i-? I? Gówno? Dlatego się musisz uczyć i do roboty wreszcie NO :):)!!!!1
Ciekawe, czy jacyś niedoerotyzowani gnojkowie skumają się w jakichś zawodach w łapaniu randomowych lasek za cycki.
I czy specjalnie są punkty za capnięcie lewego. Jak delikwentka wraca sobie właśnie z Hali targowej z siatką marchewek i już ma wejść na kod do bramy? Znaczy, to są te drzwi pierwsze, ale - no. W każdym razie, losowy ów zbok co mnie capnął i zaraz zwiał jak oparzony, jakieś by bonusowe punkty dostał. Zadziało się to jednak tak szybko, że ledwo ogarnęłam sytuację. Jakiś ułamek sekundy, tak łącznie. W ogóle, jak powinna zareagować przyzwoita, przybogacona godnością osobistą młoda dama? Nie wiem, zbulwersować się, oburzyć, spłonąć ze wstydu może i zażenowania, tudzież wściec się lub wprawić w apatyczne wręcz zdumienie?
A ja się zaczęłam z tego śmiać. Po chwili jakiejś, co prawda, ale z miejsca rozbawiło mnie to w pewien sposób. Zrobiło mi się, o zgrozo, nawet miło i z pobłażaniem pomyślałam o tym nieszczęsnym pajacu (w ogóle to był chyba ten zakapturzony wyrostek, którego omiotłam byłam wzrokiem tuż przed rzeczonym zajściem). Jak z czeskiej jakiejś komedii! A może i nie, w sumie to żadnej ci takowej nie oglądałam. Dość, że cieszyć to się miałam z czego, o. Ale... cóż to o mnie świadczy?
To chyba dość wymowne!
Secundo, wcześniej w kerfurze jeszcze jakiś murzynek (co, ja bym się bynajmniej nie obraziła o nazwanie białaską czy inną euro whatever, a prosz bardzo) zaczepił mnie, czy ja przypadkiem nie jestem z Ekonomicznego uniwerku. Na co ja, że sorry, nie. Bo on, że bardzo mu przypominam jakąś Dżulię (!) dosłownie kropka w kropkę wyglądam jak ona. Na to ja że o, to ehe, ale to nie ja. I wszystko po angielsku, stąd też może nic mądrzejszego nie palnęłam. A nawet pierwsze, co mnie potem naszło, to że powinnam była powiedzieć I'm not her zamiast tego It's not me, co rzekła byłam jakoś odruchowo.
No tak!!! Bo przecież żadna Julia ze mnie.
Prawdziwa Julia to dałaby cycka, i to gołego nawet, spod tej nawierzchniej warstwy koszulki i stanika, swojemu prawdziwemu, nie jakiemuś z żałości niefortunnej pomiotowi melinowemu spod bloku... Romeo (i to piszę, chichrająjąc się jak jakaś idiotka) >>BO I JESTEM, widoczniee??!?!!
Koło mnie w pociągu siedziała sobie jakaś ładna pani blondyneczka i poczytywała książkę. A naprzeciwko rozmawiająca sobie po rosyjsku para, którą miło acz rzecz jasna dyskretnie oglądało mi się przez te z groszami dwie godziny.
Tacy po prostu fajni mi się wydali. Dziewczyna taka w typie mojej Evelyn, to tylko taka przelotna myśl, że ona też nie byłaby rodzajem dziołchy tak rozuśmiechanej ani nic. Ale byłaby przecież tak mocno genuine i niewymuszona. Fajna. Charyzma moocno.
Ona miała sobie taką zwykłą ciemnozieloną koszuleczkę khaki i spodnie w kolorze dżinsu, ale nie dżins. On za to dżinsy miał i koszulkę taką czarną, raczej. Ona miała oczy to brązowe i szatynka, on trudniej już do określenia, lecz bym rozpędziła się - szare. I stop! A ja już wróciłam do Wrocławia!
A jutro big test ze słownictwa, hehe. Nie no wzięłabym się pouczyła, ale chyba rano a nawet na pewno (jeśli cholera w ogóle). Ech, kop w dupp by mi się soczycho należał za te zamule, serio serio serio.
Aha...
A Kubuś, to... ja nie wiem...??...?
Coś mnie bolą przecinki w tym beknięciu, mało ich znaczy - a może --a nie bo jednak powinnam napisać coś konkretniejszego a jeśli jednak nie to grzecznie klawiaturce podziękuję coby po próżnicy nie próżnować no i peleonazm, dzjenykuję, hyyh. Yh. ykhyh.
Ach, mam fazę na Lem0na ale czemu tak nie łapie mnie ona o potąd?? Nie mogę jednocześnie przestać słuchać i nie czerpię pełni ze słuchania, no szaleństwo. Igor jest cudowny, jedno wiem. On jest jednym z tych cudownych ludzi, takich właśnie. Precyzyjniej.
Mimo to a mi przyszło do głowy coś innego - jakbym nie wiedziała o tym już parę razy wcześniej a wiedziałam - że pierwszą najbardziej, czyli dawno i tak pierwszą zupełnie piosenką - gdzie głos Briana słyszałam, gdzie w ogóle przejęła mnie ta iskierka Placebo, co się wzniecić miała dopiero uu hu hu, we wcieleniu chyba moim procedującym czyli troszeczkę od wówczas później. To była ta właśnie (bo chyba już tracę wątek!!)