środa, 30 maja 2018

Uleciał dobry pomysł na tytuł

Gorąco. Za gorąco. Nie lubię takiego gorąca.
Teraz już na szczęście puścił nieco ten upał, jak to po zmroku. Ale i tak śpię rozchełstana z pierzyny i przy rozwartym oknie. Niechbym się tylko przykryła, zaraz się będę cała lepić. A w dzień i tak się wszystko lepi. No taki jest upał. Słońce nakurwia konkretnie. Ale wczoraj też był deszcz i ciekawa sprawa: idąc w samych sandałkach na nodze, czułam gołą nią jak aż dyszy to podłoże, jak paruje i grzeje od niego po tym osieczeniu kojącym opadem. Fajne to było takie, chodnik naturalnie grzejący, no heca słowo daję.
Deszcz sam w sobie to nawet milutki zapach przyniósł, a całkiem. Na taką spieczoną powierzchnię, zwłaszcza. Ale już w cieniu, to co innego. Tam znać było już bardziej wilgocią taką, liściastą. A to akurat jak podchodziłam już pod dom, ach Boże niech już wyniesę się stąd i z tego nieszczęsnego, gnębiącego mnie jak pizda miasta. E nie, że cokolwiek samo w sobie jest tu nie tak. To mnie się już zabrzydło i przesrało we łbie, nie wytrzymię tu zbyt długo przy trzymanej jakoś sile, jeśli mam być szczera. Już czas. Miało to wszystko u mnie swój czas i jakąś szansę. Ale jak dość, to jest dość.
Jestem już poważnie martwa wewnątrz teraz.
Pozory pozorami, dzieją się one same automatycznie i jakby już poza mną. I dobrze, i merżąco już czasami. Trzeba mi już spierdalać. Byle tu zdać ten semestr, rozłożyć na czysto sesję, zwinąć się z przybytkiem i krzyżyk krwisty a ciemny już postawić na tym ponurym mieście. Czy raczej, ech co ja, nie demonizując aż tak - na tych przeżyciach felernych po prostu.
Ej zmęczona już jestem tym pisaniem. Zeszycik i tak już zaniedbałam ów żółty, tu znowuż wlazłam, jako że już w znużeniu rozpłaszczona obłożyłam się i tak laptopiem i klepię.
Więdnie mi się makabrycznie już od wewnątrz.
Byle się aby nie zasuszyć na amen.

piątek, 25 maja 2018

Aha, i krzyżyk na drogę posłańcowi nikczemności

Nawet, jak rucha sobie właśnie teraz już inną, albo robią sobie malinki, czy obgadują mnie lub czymkolwiek on by się teraz zajmował - gówno mnie to obchodzi, szczerze. Trudno, nie ma miejsca w moim życiu na przejmowanie się więcej taką podłością (ludzką, która nie zna granic).

Mądrego to i miło posłuchać

Tak mi to dobrze zrobiło, wygadanie się siostrze i dobrym koleżankom, och, bardzo dobrze mi zrobiło. Bardzo tego potrzebowałam. Cudowne uczucie takiej ulgi, w końcu. I nadziei, że będzie się powoli robić lepiej i tak zostanie. Niech to trwa.
Mega szanuję tę kobietę. 

czwartek, 24 maja 2018

Poczucie humoru choć miej, ułatwia to życie sporo

Dobra, już bez przeklinania. Czy ochłonęłam trochę? Jeszcze chyba nie bardzo. Ale przynajmniej nie mam już żadnych złudzeń, że kiedykolwiek wrócimy do siebie. Przede wszystkim, nie powinnam w ogóle tego chcieć, ani się nim przejmować, najlepiej machnąć na to wszystko ręką, bo przecież więcej to nie jest warte.
Wiem to przecież. I rozsądek mi tak mówi, i powinnam tak zdroworozsądkowo podchodzić - i zdrowia sobie odtąd oszczędzić od podobnej maści kreatur. Tak będzie.
Byle jeszcze trzy tygodnie przeżyć, tych zajęć. Potem będzie sesja, sesję zdać i pod koniec czerwca się wyprowadzić - tym samym odpoczynek wreszcie od tego przeklętego miasta i wszystkiego związanego z podłością, która zaczaiła się tu na mnie.
Oby mnie przyjęli na tę wymianę, to wtedy następny semestr chociaż odetchnąć będę mogła jeszcze bardziej. Powinnam to już wiedzieć początkiem wakacji, a wtedy tak czy siak się wybieram za granicę do roboty. No kolorowe to nie będzie, ale i tak by te wakacje lepsze nie były.
Zależnie czy się tam dostanę, no we wrześniu znajdę sobie nowe mieszkanko w nowym mieście, albo niestety tu, ale: nowe w każdym razie.
Smutne, że wydaje mi się, jakbym najlepsze okazje już potraciła w życiu - że raz tylko dane mi było poznać tyle osób, co tu przy rozpoczynaniu studiów. Bo potem przecież co, ani na trzecim roku już się nie ma nawet wspólnie wiele zajęć, więc nawet na innej uczelni chyba niebardzo pozapoznaję sobie kogo, ani na magisterce potem już się tyle nowych osób nie trafi. A praca jakaś to też niewiele osób można będzie lepiej poznać, jak tak studiując razem. Czuję, że to była jakby najlepsza okazja, a posypało się wszystko, jeszcze to zajście jedno koszmarne tylko mi wszystko na marne obrzydziło... a już tak było dobrze przed tym.
Choć, z drugiej strony właśnie, gdybym była mądrzejsza i wytrwalsza i nie wiązała się w ogóle z tym dupkiem - przecież dalej bym nie wiedziała, kiedy w końcu będę kogoś mieć. Jak dobrze mi to nawet szło, że odwróciłam swoją uwagę od tego, że jestem sama, dzięki temu że tak mi się tu podobało na studiach. I właśnie, szkoda, że tak wszystko rypło. Bo ile łatwiej byłoby mi tak po prostu funkcjonować dalej, zamiast wybijać się tak fatalnie z rytmu i - teraz mam za swoje. Choć to nie moja wina, tak tak. Ja chciałam dobrze i w ogóle, źle trafiłam i zawiodłam się, tak. Nie zmienia to faktu, że po prostu bardzo źle wyszło i przez to teraz mam tak strasznie, strasznie pod górkę. Ech, dajcie żyć.
W każdym razie, zakończę takim optymistycznym akcentem, że następne jakieścztery miesiące to będzie gówno. Hibernacja, wegetacja i martwica wewnętrzna. Funkcjonować będę dalej na osobistym obumarciu, nie śpieszyć mi się będzie z ponownym wybudzeniem się do życia, jeśli ma to przebiec powoli a porządnie. Nie ma co ponaglać tej radości w skowronkach, jeśli ma nie być sztuczna. Sama po pewnym czasie przyjdzie. Muszę tylko jeszcze podojrzewać. I poczekać swoje. Oby było to wszystkiego tego warte, to dojrzewanie i czekanie. Bo inaczej to zła będę.

środa, 23 maja 2018

Błagam, uchowaj Boże w życiu przed takimi chujami jak on

I wydało się, skurwysyn jebany, chuj z nim i chuj z czymkolwiek co miałam wspólnego z tym skończonym, wstrętbnym, najgorszym skurwesynem jakiego w żyiu spotkałam.
Ja go jeszcze usprawiedliwiałam sobie, ciągle miałam jakieś nadzieje, dnia nie było żebym nie myślała o nim i nie cierpiała tak naprawdę przez tę zjebaną sytuację.
Nie chciałam go nienawidzić. I tak już siebie sama przeklinałam za taką głupotę i popędliwość. A prawda jest taka, że ja naprawdę chciałam dobrze i się zaangażowałam i podchodziłam do tego jako do początków poważnego związku, i bym się w życiu nie spodziewała, że on tak zjebie. Bo zjebał, zjebał strasznie. I jedyne, co mi do niego zostaje, to nienawiść. Nienawidzę chuja i chuj z nim, na dobre. Zawiodłam się na nim straszliwie, złamałam sobie na nim biedne, naiwne serduszko, i cierpienie mnie przez to opętało najgorsze, te romantyczne i melancholijne, z którego biorą się te wszystkie depresje i weltszmerce, na które tak jestem podatna.
Podczas gdy on nie dość, że nie traktował nas w ogóle poważnie, to okazało się - nie jest nic wart w ogóle. Na nic go ja sobie tak idealizowałam i upatrywałam w nim nie wiadomo czego! Wstrętny, podły skurwesyn tylko sobie na mnie popróbował, wykorzystał pod własne doświadczenie, nie licząc się w ogóle z moimi uczuciami i konsekwencjami takiego podejścia.
To jakiś czarny koszmar, uwierzyć teraz to, jak podłym on jest chujem i w ogóle JAK. TAK. MOŻNA. Próbowałam go sobie jakoś usprawiedliwiać, no właśnie, tłumaczyć i zrozumieć jakoś z jego strony. Ale, do kurwy, stop. Na ile mi się zdaje ta przesadna empatia i uległość wobec ludzi? Może potrzebowałam właśnie takiego kopa prosto w mordę, żeby się wreszcie otrząsnąć, wziąć w garść i zacząć mieć swoje standardy.
Aha, no chodzi tylko o to, że on ma już nową dziewczynę, tak, oczywiście, co z tego, co nie? Prawie umarłam w sobie na tych zajęciach dzisiaj, jak zobaczyłam tę malinkę u niego. Ale bo to pierwszy raz taka gorycz piekąca mnie ścisnęła okrutnie od wewnątrz? Może to jak z jadem pszczelim, że jak cię pszczoły pożądlą już ileś tam razy, to za każdym kolejnym coraz lepiej się to znosi. I boli coraz mniej. I już lepiej się reaguje. Więc, whatever??
Teraz już nawet przeszło mi w sumie i tylko ręce opadają, jak bardzo można najpierw zaufać komuś i popaść w nierealistycznie w ogóle za głęboką ekscytację... a potem całkowicie zawieść się na nim, rozczarować i z niedowierzaniem po prostu przejrzeć na oczy, jakim on jest odrażającym, podłym dupkiem. Nawet jeśli nieświadomym do końca jak bardzo złe i nikczemne jest to co robi - to i tak dalej paskudnym, niewartym i chujowym całkowicie lekkoduchem. Tak właśnie!!!
Wszelkie ostatnie nadzieje moje umarły i nawet nie wyprawiam im pogrzebu. Jebać to wszystko po prostu tak, jak zostaje. Jebie mnie on i wszelkie następne jego dziwki (chociaż ja się nie będę czuła jedną z nich, ja się z nim nie "puściłam" po prostu tak jak mnie ta myśl zadręczała do tej pory - ja mu zaufałam i chciałam już zostać tylko z nim, a to on zepsuł wszystko i uczynił w ogóle błędnym i żałosnym to zajście między nami). I jebie mnie już zupełnie cokolwiek jego życie dalej, chuj z nim i wszystkim co go dotyczy. Żebym tylko nie musiała oglądać tej fałszywej mordy więcej, ani słyszeć go czy w ogóle ścierpieć jego obecności. Już ja się postaram, byle chociaż te zajęcia sobie pozamieniać, na ile tylko mogę. Bo serio, dosyć mam już tego wszystkiego absolutnie i nie wytrzymam inaczej do końca tego parszywego semestru, no poważnie.
Niech będzie sobie dalej taki słodki i milutki powierzchownie, niech lecą laski tępe na jego śliczniusią aparycję i pozorną dobroć serduszka, o czym i ja byłam przekonana, jakże skrajnie mylnie. Może i wydawał mi się on gdzieś tam poukładanym jednak chłopakiem, tak, dobrym też i w ogóle, ale nie będę już tak myśleć dłużej. Zapominam po prostu wszytsko o nim, nie istnieje więcej dla mnie. Chyba że tylko jako nic nie warty chuj, skurwysyn pusty, którym jest.
No i dobrze, a ja będę tylko mądrzejsza. I silniejsza. Nie prosiłam się świadomie o nic takiego, a tu jednak jebs i żyj teraz dalej, dziwko. Och, sorry, znać mam przecież teraz swoją wartość. A przynajmniej budować ją z tego, co mi jeszcze zostało - i na ile potrafię.
I nie zadręczam się tym już od teraz więcej, jasne? No szanujmy się. On jest tępym chujem, jego sprawa. Ja z godnością przechodzę po prostu do porządku dziennego i zajmuję się dalej swoim życiem, i robię swoje - to moja sprawa. I dobrych ludzi ewentualnie, których będę jeszcze miała w tym swoim życiu. Bo przecież istnieją jeszcze tacy. Nie dajmy jednemu gnojowi skończonemu odebrać sobie wszelkiej nadziei już, przecież.
Jak trafiłam aż tak źle... to tylko będę doceniać wszelką dobroć, która mnie spotka, mam nadzieję. No nie może być inaczej.

niedziela, 20 maja 2018

Pięćdziesiąt cytryn

Jak wrócę jutro, napiszę w końcu w tym żółtym zeszycie zamiast tu. Zamiast, znaczy, nie tylko tu. Dzisiaj pomagałam trochę w bufecie przy zawodach strażackich, nawet dostałam grochówki za darmo z tej racji. Fajnie. No i przepysznie ogólnie, aż ożarłam się za dużo. Ale zważyłam się pierwszy raz od dawna i przynajmniej ważę te o prawie sto dziesięć mniej od wzrostu, czy jak to się liczy. Zresztą, waga to tam... A cytryny to były trzy, ale za trzy pięćdziesiąt. A może to były pomarańcze? A ja już tak bardzo, ale to tak bardzo otrzęsłam się i zobojętniłam prozdrowotnie po tym szambie przez które przenurkowałam tak niefajnie. Jedynie może widzieć go jeszcze na zajęciach to chuj. Trochę. Dobra, nic o chujach więcej, bo oszaleję.
Poznajesz? Na koniec ten, co wygrał.

Zazdrość jest głupia

Nie od dziś wiadomo, że nie ma to jak takie dobre, rozgrzewające serce, krzepiące spotkanie w serdecznym towarzystwie. Oj, nie ma. Toteż mi tak dobrze zrobiła suto zastawiana posiadówka u maców (kmwtw, tak, hueheheh), gdzie pomijając że się wybornie obżarłam, to przede wszystkim podładowałam stępione nieco akumulatory takie te na dobroć ludzką czy coś. Czy ogólnie taką życzliwą, rodzinną atmosferę. Jak to u nich. Aha, no a wcześniej ten ślub Harrego i Megan oglądałam w zachwycie, w telewizji. Wzruszająco uważam zajście za piękne. Lubię ich. A mądry to się ponoć uczy całe życie.

piątek, 11 maja 2018

Nie dla psa kiełbasa i nie dla byle chujaj a

Taka silna kobieta i nietuzinkowa to zasługuje, żeby ktoś ,i nie byle kto się tak wziął nią zafascynował i to tak że ooo o. o tak właśnie. < >

środa, 9 maja 2018

Złoto, akwamaryna, pluj

Dojrzewam już jakoś po tym wstrętnym rozstaniu i w sumie trzymam się całkiem dobrze. Jak Devoiced Ola mówiła, przecież bycie z kimś razem na ifie to jak "sranie we własne gniazdo", no dokładnie. Zresztą, kto tam jest ze sobą to niech jest, a kogo bieg rzeczy przerasta to niech sobie raczy spierdalać.
Naprawdę, trzymam się całkiem nieźle i nic mnie nawet już nie łączy z typem. Niech sobie dalej robi ze swoim życiem cokolwiek, nic mnie to już w najmniejszym stopniu nie będzie dotyczyło, ani tym bardziej obchodziło.
Ach, wolność!! A ja sobie znajdę jeszcze lepszego mężczyznę. Wróć, trafi mi się taki - przecież drugi raz tak się sama nakręcać ani angażować nie będę, skoro nie wynika z tego nic dobrego! A ma przecież być dobrze.
I będzie.
A już nawet jest!

poniedziałek, 7 maja 2018

Thelmo, ochujałaś?

1. Cesarz wszech chorób: biografia raka. Taką książkę miała sobie babka pod pachą, jak to przesiadałam się na tramwaj przy capitolu.
2. "Ty pójdziesz do góry. On pójdzie na dno". Tymi słowy inna jakaś babka zwróciła się do sobie znanej osoby w słuchaweczce, siedząc sobie na ławce, jak to popylałam z adasia na uczelnię, bo mi oba tramwaje spitoliły. Koniec końców zdążyłam i nawet się nie spóźniłam w ogóle, czyli wyszło lepiej aniżeli bym się obawiała. Czym z reguły się kończy, jak tak pomyślę.
3. "There's no him in hero".
Ogarnęłam sobie też tumblera w końcu i jest ładny i taki jak chciałam, co nigdy mi jakoś nie chciało styknąć. Tak, jakbym nie miała ważniejszych rzeczy do roboty. A tymczasem albo się obijałam po nocach i w dzień odsypiałam, albo w ogóle godzinami pokładałam się jak wywłoka co zaskutkowało jeno zmęczeniem jeszcze większym aniżelibym funkcjonowała pożądnie jak człowiek i takoż się wysypiała. Otóż nie!
Boże, jak ja kocham ludzi jak tak sobie pomyślę. Jak bardzo, no słowo daję, przywala mie ta upośledzona miłość. A ci chłopaczkowie dzisiaj za mną w kolejce w barze, bosz co za śmieszkownia. No hetero, jak to jeden wziął powiedział. Ha, jak pasuje! Sarknąwszy wziąwszy.

piątek, 4 maja 2018

Zawsze, zawsze będę Cię kochał

A tego okresu ciągle nie mam, chociaż już cycków ledwo dotknąć mogę. Znaczy, że soon. Ale fajnie, że poszłam sobie na tę majówkę, te koncerty, tyle ludzi i dobre jedzenie, no pysznie. A śniło mi się, trochę tak jak w tej French Lieutenant's Woman, gdzie on "undressed her, penetrated and ejaculated on impact" (ależ mi się to spodobało, ok, bez komentarza), że on doszedł we mnie, takie to było ciepłe, i niemal poczułam ten smak jak naprawdę, a naprawdę przecież nic takiego miejsca nie miało. Smak, owszem, i to ciepło, ale przecież nie we mnie właśnie. Ale to jeszcze będzie albo nie.
Może ja już kontempluję głośno takie rzeczy bezwstydne w presji tego czasu upływającego mnie jałowo, a i też z oglądania tego do cna amerykańskiego "love" i w ogóle, psucia się takiego. Szczęście, że mam jednak jakieś granice. On pewnie uznał, że jestem jakąś niewortą nimfomanką i że pierwszy lepszy i te sprawy, a przecież o ho ho że nie. Pierwszy i jedyny do tej pory, ale ja przepraszam bardzo, gotowa byłabym już zostać z nim do końca życia i na poważnie równać się z tą wszakże porywczą i romantycznie w ogóle spontaniczną decyzją? No, a to on okazał się nie sprostać właśnie temu, swoje te gównodecyzje obrócić w kurz brudny i nic.
I dobrze, nawet jeśli zmarnowałam swoje nastoletnie lata, to po dwudziestce mogą teraz być wcale-wcale i będą. Jak Anka z Karolą gadały, one obie przed trzydziestką, a też by chciały po prostu porządnego faceta na stałe, a nie się ledwo bzykać z byle kim i to takie płytkie i niedosyt jednak pozostaje i trawi jak jaka kwasota. A co tu zrobić, jak nie można tak pstryk - na zawołanie i w ogóle nieraz oszaleć już można ze chcicy i z niecierpliwości? A ja się i tak nie puszczę z pierwszym lepszym. Nie uwzględniam nijak takiej opcji. Trudno, najwyżej się będzie czekać długo-długo ,ja akurat potrafię znosić bardzo dobrze wszelkie trudne rzeczy. On akurat wcale nie potrafił. A ja mogę i będę, i daj mnie Boże spotkam jakiego wartościowszego mężczyznę, a nie, przebóg, kolejnego chłopca na którym się zawiodłam. Na sobie samej się bynajmniej nigdy nie zawiodę, na to nie pozwolę.
Oo - hu, hu ale się już zrobiło ździebko dramatycznie, no to dodam dla rozluźnienia że nie spałam dzisiaj całą noc bo mi się nie chciało, potem wstałam o szesnastej i poszłam do sklepu po słodyczne. A jak wróciłam, to umyłam w końcu głowę, bo już tak z tym zwlekałam z lenistwa jakiego czy nie wiem co, pogawędziłam chwilę z Kasią w kuchni, a potem do przymdlenia ożarłam się tych dżanków i pooglądałam netfliksa, a jutro przyginam na rano do roboty a potem przyjeżdża siostrzyczka i sobie połazimy razem po mieście i będzie fajnie.