środa, 23 maja 2018

Błagam, uchowaj Boże w życiu przed takimi chujami jak on

I wydało się, skurwysyn jebany, chuj z nim i chuj z czymkolwiek co miałam wspólnego z tym skończonym, wstrętbnym, najgorszym skurwesynem jakiego w żyiu spotkałam.
Ja go jeszcze usprawiedliwiałam sobie, ciągle miałam jakieś nadzieje, dnia nie było żebym nie myślała o nim i nie cierpiała tak naprawdę przez tę zjebaną sytuację.
Nie chciałam go nienawidzić. I tak już siebie sama przeklinałam za taką głupotę i popędliwość. A prawda jest taka, że ja naprawdę chciałam dobrze i się zaangażowałam i podchodziłam do tego jako do początków poważnego związku, i bym się w życiu nie spodziewała, że on tak zjebie. Bo zjebał, zjebał strasznie. I jedyne, co mi do niego zostaje, to nienawiść. Nienawidzę chuja i chuj z nim, na dobre. Zawiodłam się na nim straszliwie, złamałam sobie na nim biedne, naiwne serduszko, i cierpienie mnie przez to opętało najgorsze, te romantyczne i melancholijne, z którego biorą się te wszystkie depresje i weltszmerce, na które tak jestem podatna.
Podczas gdy on nie dość, że nie traktował nas w ogóle poważnie, to okazało się - nie jest nic wart w ogóle. Na nic go ja sobie tak idealizowałam i upatrywałam w nim nie wiadomo czego! Wstrętny, podły skurwesyn tylko sobie na mnie popróbował, wykorzystał pod własne doświadczenie, nie licząc się w ogóle z moimi uczuciami i konsekwencjami takiego podejścia.
To jakiś czarny koszmar, uwierzyć teraz to, jak podłym on jest chujem i w ogóle JAK. TAK. MOŻNA. Próbowałam go sobie jakoś usprawiedliwiać, no właśnie, tłumaczyć i zrozumieć jakoś z jego strony. Ale, do kurwy, stop. Na ile mi się zdaje ta przesadna empatia i uległość wobec ludzi? Może potrzebowałam właśnie takiego kopa prosto w mordę, żeby się wreszcie otrząsnąć, wziąć w garść i zacząć mieć swoje standardy.
Aha, no chodzi tylko o to, że on ma już nową dziewczynę, tak, oczywiście, co z tego, co nie? Prawie umarłam w sobie na tych zajęciach dzisiaj, jak zobaczyłam tę malinkę u niego. Ale bo to pierwszy raz taka gorycz piekąca mnie ścisnęła okrutnie od wewnątrz? Może to jak z jadem pszczelim, że jak cię pszczoły pożądlą już ileś tam razy, to za każdym kolejnym coraz lepiej się to znosi. I boli coraz mniej. I już lepiej się reaguje. Więc, whatever??
Teraz już nawet przeszło mi w sumie i tylko ręce opadają, jak bardzo można najpierw zaufać komuś i popaść w nierealistycznie w ogóle za głęboką ekscytację... a potem całkowicie zawieść się na nim, rozczarować i z niedowierzaniem po prostu przejrzeć na oczy, jakim on jest odrażającym, podłym dupkiem. Nawet jeśli nieświadomym do końca jak bardzo złe i nikczemne jest to co robi - to i tak dalej paskudnym, niewartym i chujowym całkowicie lekkoduchem. Tak właśnie!!!
Wszelkie ostatnie nadzieje moje umarły i nawet nie wyprawiam im pogrzebu. Jebać to wszystko po prostu tak, jak zostaje. Jebie mnie on i wszelkie następne jego dziwki (chociaż ja się nie będę czuła jedną z nich, ja się z nim nie "puściłam" po prostu tak jak mnie ta myśl zadręczała do tej pory - ja mu zaufałam i chciałam już zostać tylko z nim, a to on zepsuł wszystko i uczynił w ogóle błędnym i żałosnym to zajście między nami). I jebie mnie już zupełnie cokolwiek jego życie dalej, chuj z nim i wszystkim co go dotyczy. Żebym tylko nie musiała oglądać tej fałszywej mordy więcej, ani słyszeć go czy w ogóle ścierpieć jego obecności. Już ja się postaram, byle chociaż te zajęcia sobie pozamieniać, na ile tylko mogę. Bo serio, dosyć mam już tego wszystkiego absolutnie i nie wytrzymam inaczej do końca tego parszywego semestru, no poważnie.
Niech będzie sobie dalej taki słodki i milutki powierzchownie, niech lecą laski tępe na jego śliczniusią aparycję i pozorną dobroć serduszka, o czym i ja byłam przekonana, jakże skrajnie mylnie. Może i wydawał mi się on gdzieś tam poukładanym jednak chłopakiem, tak, dobrym też i w ogóle, ale nie będę już tak myśleć dłużej. Zapominam po prostu wszytsko o nim, nie istnieje więcej dla mnie. Chyba że tylko jako nic nie warty chuj, skurwysyn pusty, którym jest.
No i dobrze, a ja będę tylko mądrzejsza. I silniejsza. Nie prosiłam się świadomie o nic takiego, a tu jednak jebs i żyj teraz dalej, dziwko. Och, sorry, znać mam przecież teraz swoją wartość. A przynajmniej budować ją z tego, co mi jeszcze zostało - i na ile potrafię.
I nie zadręczam się tym już od teraz więcej, jasne? No szanujmy się. On jest tępym chujem, jego sprawa. Ja z godnością przechodzę po prostu do porządku dziennego i zajmuję się dalej swoim życiem, i robię swoje - to moja sprawa. I dobrych ludzi ewentualnie, których będę jeszcze miała w tym swoim życiu. Bo przecież istnieją jeszcze tacy. Nie dajmy jednemu gnojowi skończonemu odebrać sobie wszelkiej nadziei już, przecież.
Jak trafiłam aż tak źle... to tylko będę doceniać wszelką dobroć, która mnie spotka, mam nadzieję. No nie może być inaczej.