czwartek, 24 maja 2018

Poczucie humoru choć miej, ułatwia to życie sporo

Dobra, już bez przeklinania. Czy ochłonęłam trochę? Jeszcze chyba nie bardzo. Ale przynajmniej nie mam już żadnych złudzeń, że kiedykolwiek wrócimy do siebie. Przede wszystkim, nie powinnam w ogóle tego chcieć, ani się nim przejmować, najlepiej machnąć na to wszystko ręką, bo przecież więcej to nie jest warte.
Wiem to przecież. I rozsądek mi tak mówi, i powinnam tak zdroworozsądkowo podchodzić - i zdrowia sobie odtąd oszczędzić od podobnej maści kreatur. Tak będzie.
Byle jeszcze trzy tygodnie przeżyć, tych zajęć. Potem będzie sesja, sesję zdać i pod koniec czerwca się wyprowadzić - tym samym odpoczynek wreszcie od tego przeklętego miasta i wszystkiego związanego z podłością, która zaczaiła się tu na mnie.
Oby mnie przyjęli na tę wymianę, to wtedy następny semestr chociaż odetchnąć będę mogła jeszcze bardziej. Powinnam to już wiedzieć początkiem wakacji, a wtedy tak czy siak się wybieram za granicę do roboty. No kolorowe to nie będzie, ale i tak by te wakacje lepsze nie były.
Zależnie czy się tam dostanę, no we wrześniu znajdę sobie nowe mieszkanko w nowym mieście, albo niestety tu, ale: nowe w każdym razie.
Smutne, że wydaje mi się, jakbym najlepsze okazje już potraciła w życiu - że raz tylko dane mi było poznać tyle osób, co tu przy rozpoczynaniu studiów. Bo potem przecież co, ani na trzecim roku już się nie ma nawet wspólnie wiele zajęć, więc nawet na innej uczelni chyba niebardzo pozapoznaję sobie kogo, ani na magisterce potem już się tyle nowych osób nie trafi. A praca jakaś to też niewiele osób można będzie lepiej poznać, jak tak studiując razem. Czuję, że to była jakby najlepsza okazja, a posypało się wszystko, jeszcze to zajście jedno koszmarne tylko mi wszystko na marne obrzydziło... a już tak było dobrze przed tym.
Choć, z drugiej strony właśnie, gdybym była mądrzejsza i wytrwalsza i nie wiązała się w ogóle z tym dupkiem - przecież dalej bym nie wiedziała, kiedy w końcu będę kogoś mieć. Jak dobrze mi to nawet szło, że odwróciłam swoją uwagę od tego, że jestem sama, dzięki temu że tak mi się tu podobało na studiach. I właśnie, szkoda, że tak wszystko rypło. Bo ile łatwiej byłoby mi tak po prostu funkcjonować dalej, zamiast wybijać się tak fatalnie z rytmu i - teraz mam za swoje. Choć to nie moja wina, tak tak. Ja chciałam dobrze i w ogóle, źle trafiłam i zawiodłam się, tak. Nie zmienia to faktu, że po prostu bardzo źle wyszło i przez to teraz mam tak strasznie, strasznie pod górkę. Ech, dajcie żyć.
W każdym razie, zakończę takim optymistycznym akcentem, że następne jakieścztery miesiące to będzie gówno. Hibernacja, wegetacja i martwica wewnętrzna. Funkcjonować będę dalej na osobistym obumarciu, nie śpieszyć mi się będzie z ponownym wybudzeniem się do życia, jeśli ma to przebiec powoli a porządnie. Nie ma co ponaglać tej radości w skowronkach, jeśli ma nie być sztuczna. Sama po pewnym czasie przyjdzie. Muszę tylko jeszcze podojrzewać. I poczekać swoje. Oby było to wszystkiego tego warte, to dojrzewanie i czekanie. Bo inaczej to zła będę.