wtorek, 30 października 2018

A ta na krótki rękawek!

No nabrałam dzisiaj od cholery tego płaszcza, swetra, chusty, nie zważając na prognozę pogody, a raczej nie obaczając jej w ogóle. I zapinam się pod szyję, taka wychodzę jak na sybir a tu puff, i jak ciepluśko na dworze. No to się porozchełstywałam z tych kebabów i tak łaziłam potem cały dzień na gołe ramię, myśląc sobie już przy zmierzchu, czy aby mnie nie pojebało. W końcu zaraz listopad. Ludzie w czapkach i kufajkach.
Ale nie; baczę w końcu tę prognozę i faktycznie, jakieś 20 dodatnich stopni, państwo to widzieli?
Dwadzieścia dwa lata temu to na groby napadał śnieg, jak moja jeszcze ciężarna matka się tam wybrała przy zaduszkach.
Człowiek się nachodzi od Annasza do kajfasza, z przystanku na przystanek, żeby załapać się na co dogodnego, znaczy transport. I tak nie ma co utyskiwać, jak się ma kursujące żuczki praktycznie podstawione pod nos, niemniej jak się przyzwyczai do wszelakich udogodnień, tak się w miarę tylko oczekuje jeszcze więcej, co się dziwić.
Myślę sobie też, czy temu mojemu gachowi nie brakuje za grosz tego poczucia humoru, w sensie: całkiem drętwy to nie jest, ale jak można pewnych rzeczy nie łapać, no jak, for crying out loud, baby. No mnie by, zaraza, tego humoru to w chuj brakowało. Ale to tak poza tematem. Wiadomo, z tym "kochankiem" to za chuj nic poważnego.
A ja tylko "chuj, i chuj", a przecież jest całe życie poza tym, tępa pizdo, potem biedy se napytasz i dym będzie po sklepienie.
Nie no, żartuje. Ja chociaż mam poczucie humoru i to nieogarnięte. Jak inaczej miałabym być non stop teraz tak szczęśliwa, że aż żyć się chce bez względu na wsio, nie inaczej!
Aż wysiadłam se przystanek wcześniej; grzech się nie przespacerować przy takiej pogodzie.

sobota, 27 października 2018

Wielkie ruchy ust

Przepierdoliłam dzisiaj mnóstwo kasy. Nie jakoś rekordowo, ale i tak w sumie na prawo i lewo bez większego zastanowienia.
Nie, żebym żałowała. Swój humor i zadowolenie mogę spokojnie ocenić dzisiaj na mocne 9/10, a może i 10, jak szaleć to szaleć. Nawet ta noc z Danem była bardzo miła, chociaż mam świadomość i opinię o tym romansie, że jest płytki i tylko przelotny. Doczesna przyjemność i niewyrządzanie krzywdy jako źródło szczęścia w życiu to jest najmądrzejsze do niego nastawianie. Oczywiście umartwianie się i dźwiganie krzyża i okiełznywanie złośliwości też jest chwalebne, jak kto woli, to niech sobie żyje z takiego przedsiębrania i egzystencjalnych potyczek. No ja to rozumiem, poważam i nie bronię. Ale we własnej osobie najlepiej mi się sprawdza właśnie to podejście pierwsze i grunt, że się w końcu o tym przekonałam i nie muszę dalej błądzić po omacku w życiu i się potykać, i mieć przez to zagubienie i niewiedzę dosyć wszystkiego. To jest dopiero bagno i tona czarnego mułu. Dobrze już mieć to za sobą i cieszyć się lekkością serca; nie wyobrażam sobie wracać do tak destruktywnego nastawienia. Mocno pierdolić użalanie się nad sobą.
Z dzisiejszych miłych doznań to z przyjemnością wspomnę wspólne chwile z moim (ha, ha) kochankiem - no tak. To naprawdę najadekwatniejsze określenie, bez podkolorowywania. I mnóstwo kundelków, które poszłam oglądać na Stare Miasto i do Parku Fontann. Zanim jeszcze będę miała własne dziecko, albo i też wtedy, na pewno zaadoptuję sobie piesełka kiedyś. I papugę. Ptaszyska też kocham i uwielbiam. Kota może też. W każdym razie pieska na pewno.
Koncert P!nk jest dokładnie za 9 miesięcy. Mam już bilet i strasznie podekscytowana na to czekam (obym tylko nie zaszła bo wszystko by poszło w pizdu, ale jak już zaznaczyłam, to by musiała być wyjątkowa przewrotność i zjadliwość losu wbrew mojej przezorności - no ja wiem, jak zwał tak zwał, ale się, wszystko wszystkim zabezpieczamy, tak? no o to mi chodzi).
Byłam znowu na pysznej, słodce przepłaconej kawusi i absurdalnie drogiej kanapeczce, a smakowało to wszystko wybornie. Jak sobie wspomnę, że to albo taki średni koktajl na wynos za 15 zł to mnie kosztuje takie pół godziny uwijania się przy grzybach, to mi nie żal zupełnie. A wręcz mam poczucie spełnienia. Wiedziałam przecież już wtedy, po co to robię. Więc wszystko jest jasne i na miejscu. A ja i na pierwsze odczucie, i po głębszej rozkminie, tak samo czuję, że jestem szczęśliwa.
Jest to zajebiste uczucie, które jakby kto pytał, to z ręką na sercu polecam w opór. Chyba szczerze musi się mega wiele powalić na głowę i przejebać w życiu, tak żeby już człowiek się czuł, jakby na amen tonął w szambie ciemnej sraki i okrucieństwa całego wszechświata, by potem dopiero się wygramolić jakoś z tego kołhozu i otrząsnąć. A można wręcz nie poznawać samego siebie w porównaniu z tak słabą, wiotką w nadziei i przymierającą ze zgryzoty jednostką, ktorą się wówczas bylo; to może zdać się aż groteskowo śmieszne, niewiarygodne albo po prostu komicznie żałosne, jak się już spojrzy z tej zdrowszej perspektywy. Byle ją tylko zachować na stałe!
Ale mi się wkręciło to Placebo, o żesz ja pierdolę. Może nawet i bez tego byłabym teraz tak w pełni zadowolona, chociaż co ja gadam! - co byłoby poza tym do doceniania w życiu, gdyby nie właśnie te pozornie powszednie smaczki, które jednak dla mnie mają po prostu rangę kolosalną, jeśli chodzi o czerpanie szczęścia, poczucia siły i w ogóle bezpieczeństwa głęboko w całej sobie?
No zajebiste to jest, że chuj tęczowy.
Wracam sobie właśnie tą przydługą, kołyszącą trasą na chatę, a w słuchawkach ciągle Brian, Brian i doczesna błogość.
Chciałam sobie kupić tego Wojciszke od Sohayo, ale nie mieli, to sobie kupiłam Rupi Kaur. A Wojciszke jeszcze gdzieś dorwę.

środa, 24 października 2018

Może znasz ją

Powiem ci historię o takiej dziewczynie, co wstaje bardzo późno, bo siedzi po nocy.
Ona kocha fonologię generatywną. Głównie dzięki znakomitemu profesorowi, świeżo upieczonemu doktorowi, wirtuozowi tematu, który swą pasją zaraża. Ona maluje paznokcie z zamiłowania, aktualnie na jaskrawą czerwień, całkiem ładny kolor chemią pędzonego owocu jabłoni, z wyjątkiem jednego paznokcia polakierowanego nieznacznie bledszą czerwienią i innego jeszcze, pokrytego żrącym różem. W usta wsmarowana przed lusterkiem rozbabrana wewnątrz sztyftu szminka, niemy zlepek natłuszczonego przez gęste bordo pigmentu, a na oczach krusząca się czerń węglistej kreski. Nieznaczna linia u dolnej powieki mryga hologramowym turkusem, kąciki oczu śladem perłowego złota w pyle, a imperfekcyjna cera cienkim filmem cielistego korektora, dyskretnie rozmazanego paluchem.
Narzuciła sobie czarną połać wełny na grzbiet i zawijas chusty on top, a zwietrzały odcień wiśniowej farby do włosów ulatuje wniwecz razem z pizgającym wiatrem, który tę fryzurę rozwichrywa i przemyka wartko pod czarnymi podeszwami, którymi miarowo ona przebieża chodnik.
Zamiast śniadania kilka łyżeczek przesłodzonego jogurtu, naprędce umyte zęby, poprawiony na sucho makijaż i na pożegnanie dwakroć przekręcone drzwi.
Przed zajęciami jeszcze szybkie rozgrzanie nachalnego przemarznięcia u ledwo poznanego kochanka, zastrzyk cielesnego ciepła u niego w mieszkaniu i bez żalu zupełnego rozejście. Gorąca kawa w tekturowym kubku, w zachłodzonych dłoniach, i pokaźne ciastko z papierowej torebeczki to dopiero jest przyjemność. Jak na kolację czipsy zeszłej nocy, okruszone tłusto cebulową nutą posłanie i wpłynięcie błogie w ten przytulny sen, co nad zgaszonym ledwo ekranem obmacanego telefonu smakuje jeszcze oblepiającą gębę słodyczą kwaśnych żelków na dobranoc.
To zły zwyczaj, ta rozwiązłość i dietetyczne grzechy gorszące percepcję dobrej regeneracji i generacji w ogóle. To zły zwyczaj także, wysnuwać tępiące wnioski wobec onieśmielająco szczęśliwej w obecnym całokształcie swojej ziemskiej podróży dziewczyny, która śpiąc czy wstając do zadowalającego ją życia chroniona jest czymś niesamowicie nowym, niesamowicie silnym i podesłanym chyba przez samą naturę, żeby się krzywda tej śmiesznej duszyczce żeńskiej nie działa. Pa i dobranoc.

sobota, 20 października 2018

Mój humor dzisiaj jest 9/10, po prostu zajebisty

Są takie szczęśliwe daty i takie nie, są rzeczy które śmieszą totalnie przynajmniej mnie i jest to super okej, są takie mega momenty jak się rzeczy zasadniczo układają - szczególnie we własnej głowie, i jak się kocha muzykę, to są tacy artyści, których po prostu nie da się przecenić 100/10.
Mam teraz takię fazę na Placebo że słuchanie ich na pełnej kurwie teraz na mieszkaniu to po prostu najlepsze uczucie we znanym wszechświecie i poza nim wszędy; czy śpi tam któren za ścianą (bo chrapanie słyszałam), czy stuka którenś sąsiad na górze (ale to raczej nie na mnie, bo nawet wyszłam do kuchni po herbatę i nie było słychać, więc niech tam wypierdalają z tym pukaniem tam na górze). Nie umywa się nawet taki widok jak całkiem mokry rynek wieczorem i odbijające się w nim soczyście sztuczne światła, choć widok to skądinąd poruszająco przepiękny, nie jest nawet aż tak przyjemne naprędce kreślenie wierszy gdzieś pod twórczym wpływem osobliwego transu o natchnionym zabarwieniu, a pierwotne formy obcowania ciał w ogóle w przerozbawieniu zostawię bez komentarza, bo póki co byłoby to dennie rozczarowujące, gdybym zamierzała się przejmować. Coś takiego jak orgazm czy ekstaza to w ogóle chuja ma wspólnego ze rżnięciem się, a już o wiele bardziej ze słuchaniem właśnie muzyki, a Placebo - chociażby, jakby mnie kto pytał o zdanie x

Ps JEBaDŹ brytyjski akcent, kultywuję r głęboce rhotyczne

piątek, 19 października 2018

Si

Pod Żyrardowem jakiś janusz z takim dziadkiem zaczęli gadać o tych zakładach fabrycznych, cośmy je mijali. Dziadek kiedyś tam pracował, a janusz zaczął się mądralować niejaką wiedzą o tym miejscu. Że to założyli Polacy z Żydami ("no i Francuzami" - janusz). Że hurr durr, jak komunizm upadł to wszystko rozszabrowane, kto tam miał jakieś kontakty, to wszystko wynieśli.
A budynek dworcowy to ładny, tak, piekny, ładny. Zwiedzać teraz można jako ciekawostkę.
Nie powinnam być w ciąży na razie. Mimo wczorajszego wieczora i dzisiejszej nocy, raczej nie zaszłam. Ciekawe, czy ojciec Hawany był też Brytyjczykiem.
Dan jest słodki, chociaż nie wydaje mi się, żebyśmy zostali razem czy cokolwiek. Stąd ta szansa, że najpierw myślałam, że może a jednak, ale teraz nie wydaje mi się.
Wiem, że to może być psychologicznie żałosne, ale dobrze mi po prostu z tym, że mężczyzna mnie pożąda i czuję to wyraźnie. Z jednej strony wydaje się trochę mniej czuły i sympatyczny niż ten były, a z drugiej jest bardziej prostolinijny i intensywniejszy. Brał mnie o wiele intensywniej. Wiem jednocześnie od początku, że moralnie to nie uchodzi zupełnie za w porządku, ale co z tego? Po tym, jak ten żałosny eks mnie potraktował, jakoś nikogo to koło dupy nie obeszło ani świat się nie zawalił. Kto więc miałby wtrącać się w to, co robię teraz? Też tak myślę.
Niech sobie będę i zupełnie nieświęta, a czuję się z tym na miejscu. Nie czyni mnie to diablicą ani nie upodla na sercu. Dalej czuję się dobrą osobą, na ile własnowolnie o swoich wyborach decyduję.
Przynajmniej na powrót teraz doceniam, o ile lepiej mi sama ze sobą, tak dla porównania. Co jest śmieszne. Ale starcza mi, że ja całkiem odpowiadam za siebie i robię to dobrze, nawet jeśli z głupotą. Nie będę miała więcej bólu dupy o postępowanie kogoś innego, bo co on czyni, to już zupełnie jego bajka. I w tym wypadku jego, i kogokolwiek jeszcze, na ile życia stąd nie przewidzę i - dobrze.
Mogłabym skrócić to całe paplanie, że dojrzewam, i nie żałuję.

środa, 17 października 2018

A może i jeszcze większa idiotka z innego powodu?

Mianowicie, dziwna sprawa. Otóż poznałam dopiero co sobie takiego jednego, po angielsku sobie rozmawiamy bo on z Wysp jest, i pytanie, co jeśli z jednej strony całujecie się od razu, gadacie dużo i szybko sprawia to wrażenie początków związku może, a z drugiej strony nie jesteś jakby pewna czy to jest ta właśnie miłość o którą od początku ci chodzi?
Czy to jest w porządku może, taki przelotny związek dopóki się nie trafi ktoś kogo dopiero się powinno mieć na stałe, tylko pewien pomniejszy zamiennik tego uczucia, bez wywierania na siebie niepotrzebnie zbyt dużej presji?
Jeśli tak właśnie, to może też powinno mi wystarczyć coś takiego, że po prostu te luźne randki, a bądź i przespanie się ze sobą, które jednak nie będzie oznaczało zostania ze sobą na stałe, jakichś więzów ani nic?
Może tak jest nawet lepiej, tylko ja nie zdaję sobie  tego sprawy i podchodzę do tematu zbyt schematycznie i szablonowo? Jasne zapewne byłoby to wszystko dla mnie, gdybym nie była taka  w sto pizd głupia.
Śmieszne, serio heh.
Dla własnego dobra w każdym razie nie podejdę tym razem z żadnymi wygorówanymi oczekiwaniami jakiegoś ścisłego związku, który nie miałby być niczym najdokładniej potrzebowanym przeze mnie. Grunt to wykładać sobie takie sprawy jasno.
Wyobrazić sobie może, czy lepiej byłoby znowu wymuszać jakąś z dupy pseudomiłość tylko dlatego, że chcę takowej, a nie że ona rzeczywiście i samoistnie się dzieje, czy raczej poprzestać na zaledwie przyjemnej niejako, acz niepoważnej i niedalekosiężnej relacji z kimś, kogo po prostu życie postawiło na drodze i masz-decyduj-jak-chcesz?
Zakładam, że po prostu nie ma to jakiegoś większego znaczenia, skoro tak.
Zbyt gorące i przesadnie romantyczne czy głębokie uczucia nie są tu niczym, czego bym potrzebowała. Wprost przeciwnie. Lepiej jest zupełnie, dając sobie z nimi spokój. Tego się już akurat nauczyłam na amen hehe.
A może właśnie a proszę bardzo, tylko dlatego że mam okazję wdać się w wiadomą sytuację? Wiedząc po prostu na samym wstępie, że nie będzie się to wiązało z żadnymi żalami ani dys-iluzjami po fakcie. Tak też może być i to jest w porządku absolutnie, i jebać wszystko. Kto zabroni, psia jego melodia jeśli przyjmę od razu, że wiem co robię i nie oczekuję niczego niepotrzebnego ni w pysk.
Is a lover a husband? No właśnie. Koniec pytań. Pa. Spierdalaj.

piątek, 5 października 2018

Z supermocy to bardziej przydałaby mi się teraz platynowa cierpliwość

Emigracja (pustka). To na określenie tego trzeciego roku. Tak, jeszcze on trwa a nawet praktycznie dopiero co się napoczął i tak, jeszcze się może zmienić, ale na razie ta nazwa jest dosłownie najodpowiedniejsza. Pustka właśnie z małej i w nawiasie bo nie jest czymś decydującym i pierwszoplanowym, nie zamieżam przeceniać i wyolbrzymiać roli tego błędu, którym był ów nieudany związek i emocjonalno-egzystencjalistycznych konsekwencji z nim związanych. A ta emigracja to się tyczy i Krajów Niższych i ojczyźnianej stolicy, jako usytuowania mego najaktualniejszego.
Nie raz się, prawda, zastanawiałam już że jakby kto inny miał czytać te moje brednie to wziąłby z łatwa za pretensjonalne bzdury i mętne paplanie, jednak trafiłam przez cudownego zapartego na sohayo i pooglądawszy a nasłuchawszy się jej, szczęśliwie wyprowadziłam się z błędu, że jakkolwiek taka opinia innych powinna mnie obejść. Mówię, jak mi się podoba i niech tak pozostanie amen. Chuj w dupę hejterom. Też nieszczęśników trzeba kochać, ale chuj w dupy im.
Trochę mnie wzięło na sentymenty, widocznie dalej to się mnie ima w reakcji na owe piosenki, które kojarzą się bardzo konkretnie z przeszłością i wiadomymi przeżyciami. Jeszcze grunt, jak jest to w sumie nieszkodliwe i łagodnie nostalgiczne, gorzej, jak zaczyna w opór rozrzewniać i boleć, jak zadrażnianie gojącej się w świętym spokoju rany. Na to nie można pozwolić. W takimże spokoju należy zostawić, a wracać dopiero, jak już się zdroworoz sądkowo potrafi z obliczem zwrócić ku takiemu demonowi, wtedy niejako tę inwazyjną siłę się mu odbiera. I dotykanie samej blizny już tak nie boli, nawet jak dalej patrzenie na nią się może kojarzyć z rzeczami; no to jak już się zabliźniła, to jej się na powrót nie rozbabrze i tak ma pozostać alleluja.
Muzeum poprawia pamięć. Teatr podnosi poziom empatii. Pe-pe. Cierpliwość poziomu-platynowego. Muzyka trzymie w życiu przy zdrowych zmysłach.

czwartek, 4 października 2018

Zdalność rozpadu, akceptacja klęski i smak goryczy

Super się mieszka na nowym mieszkaniu, w nowym pokoiku. Dziś nie ruszyłam stąd dupy (poza wyniesieniem śmieci), ale to dlatego, że nie musiałam na zajęcia. Jeszcze ten plan sobie aranżuję i ogarniam rzeczy, przewidywać że po następnym tygodniu już będę miała wszystko ustawione na jasno, a wtedy kopsnę się jeszcze do Wro za papierami i tenteges, a potem wrócę tu i już z górki. Jak na razie na tych zajęciach, co już byłam, to rewelolo. Co wróży, że będzie dalej dobrze, już po prostej.
Bywa, że idealnie jak się czepi mnie jakaś piosenka, to jak pieczątka odbije się na danym wycinku czasu z mojego życia, prawda? A ta mi się wręcz przyśniła przedwczoraj, o dobre nieba.
Hej, tytuł nierelewantny. Tak naprawdę to błogość. Kocham Placebo, jejku.