Jestem teraz na uczelni. Siedzę przy laptopie. Wzięłam, bo trzeba było wziąć na seminarium.
Pieką mnie oczy. Nihil novi, zwłaszcza że siedzę przy wysuszającym powietrze grzejniku, a poza tym malowałam rano oczy, a po tym zwykle też mnie lubią szczypać.
A propos zajęć, to też się dzisiaj spóźniłam jakieś szesnaście minut. Ale profesor się spóźnił pół godziny, więc przynajmniej nie miałam takiego przypału. A to wszystko w konsekwencji nawracających cyrków na mieście, tym razem dość grubych, bo akurat około południa poblokowane, zakorkowane i obstawione policją były okolice Powiśla i Centrum. Bo kanclerz Niemiec przyjechał, bo wypadek, bo strajk rolników - jeden ch.., zawsze się znajdzie coś.
Najpierw oczywiście się zdenerwowałam i cisnęły się na usta komentarze i zażalenia dotyczące całej sytuacji, ale starałam się jakoś uspokoić, zracjonalizować - że to przecież nie moja wina i w ogóle i tak nie mam na to wpływu, więc ostatecznie udało mi się tę irytację jakoś zrównoważyć gorzkim rozbawieniem.
Poza tym dalej mam wrażenie, że jet trochę lepiej. Wypiłam sobie właśnie herbatę w papierowym kubku z żabki, zjadłam nawet pączka. Niechby dalej tak było w miarę dobrze, a nawet lepiej, ale na pewno nie na powrót gorzej.
Pandemia, korki na mieście, inflacja, wojna z Rosją, itd - wzruszyć na to ramionami. Pokręcić głową, machnąć ręką. W ogóle zatańczyć. XD No bo co?