Zaczęłam teraz oglądać
Matkę Joannę od Aniołów, niesamowity film. Zrobiłam tylko teraz przerwę, żeby coś tu napisać, tak poczułam, że teraz właśnie to zrobię. Wczoraj zaś obejrzałam
Moulin Rouge! z Ewanem po raz kolejny przechodzącym moje i tak wygórowane oczekiwania, i wzruszył mnie ten film tak bardzo, jak niewiele arcydzieł poprzednio. Ostatnio podobnie się czułam, oglądając
PJ Twenty, lecz on był bardziej jak sztylet wepchnięty prosto w serce i nagły wicher rozpaczliwej tęsnoty pustoszący moją duszę.
Dzisiaj zjadłam spaghetti z sosem z mięsem i gęsto sypniętym startym serem, który zresztą beznadziejnie uwielbiam, ale ograniczyłam się do nieruszania już niczego po tej porcji, dopiero na
Jednego z dziesięciu (o ile będzie szczęśliwa okazja obejrzeć) zaparzę sobie herbatkę, z melisy może, swoją drogą ten nieszczęsny czajnik to już naprawdę zdziadziała staroć i przydałoby się zainwestować w jakiś nowy, estetyczny i bez chrzęszczącego kamienia wżartego w jego wnętrze.
Na cóż jednak zdadzą się takie długodystansowe przymusy i wyrzeczenia, skoro jak amen w pacieżu znów dojdzie, prędzej czy później, to przelania się tej czary wytrzymałości i znów z wielkim obrzydzeniem do siebie stoczę się na początek tej syzyfowej drogi, a cale moje jestestwo z żołądkiem na czele będzie kwiliło "dość".
Jako motywację wmawiam sobie na razie, że dobrze byłoby wcisnąć się w tę śliczną, bananowo-czerwonawą sukienkę o prostym kroju, która szczęściem wpadła mi kiedyś w ręce i od tego czasu spoczywa sobie zwinięta w kosteczkę w dolnej szufladzie. Owszem, z biedą i mieszczę się w nią, ale dalekie to jest od jakiejkolwiek atrakcyjności, a wręcz zakrawa o śmieszność. Zdecydowanie jestem w niej za szeroka w pasie, brzuch odstaje mi tragicznie, bo niestety materiał jest dość przyległy, no i widać zbyt dużo bardzo niekorzystnie wyeksponowanych nóg, ud zwłaszcza. Góra może jakoś ujdzie, ale w ramionach też mi się nie podoba, dekolt też jest cudaczny i bezkształtny, i w ogóle szkoda gadać...
Tylko co mi po takiej niby motywacji, jak i tak nic mi z niej? I tak bym w tej sukience nie chodziła, bo po co, i niby gdzie, i dla kogo? Chyba, że dla mnie samej, lecz oto błędny krąg znów się zamyka i wszelkie plany spalają się na panewce. No, nie wiem, mam poczucie, że i tak nic z tego nie wyjdzie, czymże jest ten płytki, materialny wygląd, jedynie mydliną dla oczu ludzi pustych i małostkowych, a nade wszystko, dla podłych, krótkowzrocznych materialistów, czego pierwiastek tkwi niestety i we mnie, i jak się, o zgrozo, opędzić od niego?!
Zrobiłam dziś kolejny szkic i wycieniowałam go w pełni. Może jeszcze pokoloruję, ale nie mam jakoś pomysłu na barwy, więc zobaczy się jeszcze.
Po obejrzeniu
Moulin Rouge! pomyślałam sobie w końcu, zdjęta już głęboką beznadzieją, że skoro mnie w życiu nic takiego nie spotka, to jednak mogę żyć tylko dla sztuki, nawet jeśli tylko wewnętrznie, bo środowisko i tak nie będzie nic z tego miało.
Choć, proszę, on śnił mi się już kilka razy, momentami - naprawdę
pięknie, choć jak to w snach bywa, nie do końca zrozumiale. W ogóle zresztą nawet nie jestem o niego zazdrosna, ani trochę, myślę tylko, jak musiał być szczęśliwy z tą swoją pierwszą żoną, która wcześniej była jego dziewczyną, lecz nie okazała się w końcu tą jedyną, ale i tak później takową znalazł i teraz to z nią jest szczęśliwy i nawet mają dwie córki. Zamiast zadrości po prostu czuję, jak to dobrze, że im się tak dobrze ułożyło, a te jego kobiety pewnie nawet bym polubiła, w każdym razie w głębi ducha nie żywię wobec nich żadnych podłych uczuć. To naprawdę dziwne, bo do tej pory zawsze jak nie byłam o coś takiego zazdrosna, to mnie to denerwowało albo nie mogłam znieśc takiej niesprawiedliwości i w ogóle poczucia krzywdy, i skręcającej tęsknoty, i ze wszech miar było to po prostu niezdrowe. Nawet w przypadku Roberta, o którym już nie wiem co swego czasu myślałam, nie było mowy o niczym więcej, jak bardzo silnym i przejmującym zauroczeniu, ale nie czymś dojrzałym.
Choć może i teraz tak jest, a mnie samej trudno powiedzieć, skoro sama nie jestem pewna, nie mam przed sobą i tak żadnego szczęśliwego wyjścia, a przynajmniej wydaje mi się nieprawdopodobne, lecz, na ile mogę, to wdzięczna jestem bardzo, że daje mi to tak prawdziwe poczucie prawdziwej miłości osiągalnej niemalże na samo wyciągnięcie dłoni...
Nawet nie potrafiłam za bardzo wypisywać takich rzeczy, lecz w trakcie tego filmu jakoś jednak mnie natchnęło. Choć pewnie słowa te są zbyt naiwne, jak tak na nie patrzę, ale przynajmniej jest to coś dobrego, a nie te złorzeczące bluzgi, które tak często się we mnie kotłują.
W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego,
Boże, miej w opiece ojca mojego,
I moją matkę,
I siostrę trzpiotkę,
I wszystkich innych uchowaj od złego.