No, nie było jednak aż tak źle. Udało mi się nawet wstać trochę po siódmej, choiaż lekkie to nie było. Zauważyłam, że te nowe-nie-nowe spodnie są na mnie już nieco luźniejsze, to w sumie fajnie.
I nawet wyszłam do sklepu. Jednego i drugiego, i nawet do trzeciego. Nie było aż tak okropnie. Przy końcu już czułam, że nie dam rady, znowu choćby nie wiem co zaczynało się już dziać coś dziwnego, ale jednak wytrzymałam do końca.
W aldim był taki niemłody gościu podobny trochę do Tilla, choć oczywiście brzydszy, trochę niższy i grubszy, no i z oczu łyskało mu nieco prostotą, ale minę miał nawet podobną, twarz taką trochę zaoraną i te niebieskie oczy, to mi się spodobało, choć tylko ze względu na owo skojarzenie.
Potem w tej dużej biedrze coś bardzo ładnie pachniało nad tym małym działem z piekarnią, i taki mały dymek leciał jak z lokomotywy, trochę mi to pachniało pizzą albo jakimś cebulkowym pieczywem, ale było to bardzo przyjemne. Poza tym niestety większość hali zawalona była tandetą, tak że pobieżnie ten sklep nie różni się za bardzo od typowego chińskiego, z tym że w takowym zwykle okropnie śmierdzi sztucznością, że aż nos sam by się chętnie zatkał, a tu woniało ciepłym pieczywem.
I potem jeszcze byłyśmy w lidlu, a tam już co zwykle, i też na wejściu pachniało bułeczkami. Tam już byłyśmy trochę krócej, i myślę, że nie dałabym już rady przestąpić progu jakiegokolwiek innego konsumpcyjnego żerowiska ani innej mekki wirującej w rutynie niespełna świadomej tłuszczy. Mam jeszcze świeczki nowe, owocowe stamtąd i o zapachu bananowego liścia z hurtowni, bo mama się tam na chwilę zatrzymała.
Co jeszcze sprawia, że się czuję tak samo, jak niewdzięczne, materialistyczne warchlę nastawione tylko na korzyść własną i bezmyślnie wyrzymające wszelkie strudzone wypociny tej uciśnionej Matki Ziemi prosto do swego hedonistycznego pyska. Czy raczej, ryja - bo świnia ma ryj. Lecz co to za różnica w tym przypadku? A, no i miałam sobie sprawdzić, jak nazywa się takie właśnie uogólnienie przedstawione przykładem jednostki, jak z tą świnią, albo że "stonka oblazła ziemniaki", miałam to zapewne kiedyś na fakultetach albo gdzieś tam, ale teraz już nie pamiętam.
Posprzatałam też w końcu na tym fotelu, na którym tylko baba z dziadą brakowało, i choć teraz łysiej jest z nim, to choć trochę przestronniej.
Coś by się wstawiło, ale nie mam pomysłu. Dochodzę do przekonania i tak znowu, że zbytnie profanowanie najbardziej osobistych przeżyć tym bardziej odbiera chęci do życia, tym bardziej wątpi się, jakoby cokolwiek się komuś takiemu od życia należało i czuje się dławiącą niechęć i bardzo, bardzo doskwierające obrzydzenie. I to nawet, jeśli rzeczywiście i tak by nikt nie wiedział, kto stoi za tymi wpisami, nie widział tej osoby i nie znał jej, ha! czy to nie jest już psychoza?? Lekka?