Jacież pierniczesz. Co za ferment i głupota. Po co ja wchodziłam na ten denny czat? Żeby całkiem stracić wiarę w ludzkość?
No więc pokrótce opowiem moje szalone przygody.
Z nudów w stopniu dość uwierającym zajrzałam na głupi czat, na który kiedyś tam może wchodziłam, albo jakiś inny, zresztą to był chyba ten kurnik z grami; a teraz skonfrontowałam się z takim badziewiem, że klękajcie narody.
Najpierw trafiło mi się dosyć śmiesznie, nie powiem, przynajmniej ktoś miał poczucie humoru, a ja weszłam do pokoju, w którym można pisać głupoty, ale nie jakieś ordynarne bzdury, tylko po prostu tak o mydle i o powidle. Później zdarzyło mi się nawet porozmawiać z jakimś gostkiem, który jak się okazało jest ode mnie jakieś jedenaście lat starszy, i mówił że mieszka na stałe w Wielkiej Brytanii i smęcił, żeby coś do niego napisać, nawet prosił o numer telefenu. Nie dałam, to i tak mi powiedział swój, ale jeszcze czego! Esemesować tam na wyspy, dobre sobie. Sprawdziłam cennik i jest za drogo. A co dopiero dzwonić! Chociaż nawet się nad tym zastanawiałam, bo nawiązałam z owym typem bardzo cienką nić zrozumienia, ale żałośnie cienką, więc jednak odpuściłam.
Natomiast z nikim innym nie udało mi się nawiązać nawet najcieńszego włosa porozumienia. Absolutnie nic! W jednym pokoju tylko sobie słodziły jakieś paniusie, a jak się odezwałam to się nadęły i zaczęły mnie wyganiać, więc zrobiło mi się niedobrze i zamknęłam ten pokój w cholerę.
W innym tylko wyklinali na siebie i sypały się tak prostackie inwektywy, że to w ogóle nie do pomyślenia. Rozumiem grubsze słownictwo do celowego podkolorowania wypowiedzi, bo choć to oficjalnie kontrowersyjne, to w pewnych przypadkach w ogóle mi nie przeszkadza. Ale takie mętne dyskusje rodem z marginesu społecznego po prostu doprowadziły mnie do chronicznych mdłości i dreszczu cierpkiego wstrętu. Żeby wywlekać jakieś obrzydliwości o swoim życiu, i to tak kilka tych samych osób na raz, jeden przez drugiego, a reszta zalogowanych po prostu to czyta, albo i nie, ale sami nic nie piszą.
A jeszcze zaczepił mnie taki inny, jakiś student z Gdańska, najpierw się jeszcze silił na jakieś ą,ę, ale rozmowa szybko stoczyła się na jego prymitywne instynkty, czym nawet mnie nie zaskoczył, bo gdybym miała prowadzić jakąś statystykę, to daleko z 90% myśli tylko o tym samym. A 100% prędzej czy później chce, żeby im wysyłać zdjęcia. Niektórzy odpuszczali, jak im odmówiłam, ale reszta od razu wybrzydzała i nie chciało im się dalej pisać. Jasne, tylko "jak masz na imię, daj zdjęcie, a może chciałabyś coś tam" - albo spotkać się, albo dać adres i listy pisać, albo i całkiem zuchwałe i żenujące awanse prosto z mostu. Tak więc ten drugi gość wydawał się też miły, ale od razu odpadł, jak zaczął męczyć z tym zdjęciem. Z tamtym chociaż dłużej popisałam, a z tym wybrzydzanie skończyło się po paru minutach i bardzo dobrze.
Z tej irytacji, niesmaku i rozczarowania odpaliłam sobie w końcu Dino Run na grach, chociaż do tego trzeba włączyć zapisywanie historii, a ja normalnie siedzę na incognito, bo jestem chora od tego zaśmiecania podpowiedziami w wyszukiwarce, bałaganem w historii i kartach i w ogóle. Ale dla samego Dino zrobiłam wyjątek. Ta grafika jest po prostu rozkoszna, jak w Pokemonach, no, i one chociaż mają bardziej rozbudowaną fabułę, ale obie te gry są kochane!
A następnym razem faktycznie wejdę sobie na kurnik, zamiast wdeptywać po pachy w takie obrzydliwe bagno prostactwa i ignorancji.
Najlepiej na kalambury! Jeszcze kiedyś grało się z Agą albo Amonem (kolejne podstawione imię, po
"Lawitce" i "Krilinie"; to mój niby-kuzyn, syn znajomych rodziców. A jak już jest w temacie, to podstawie od razu inne, czyli "Elisię", moją dobrą koleżankę z dzieciństwa, jeszcze pewnie coś o niej będzie).