wtorek, 13 czerwca 2017

Intensywa

Tak na dworze wieje, a mi się zachciało spódniczki, i to jeszcze w drobne groszki. Koszulkę specjalnie już wzięłam cienką (w ogóle miała być ta sukienka z immatrykulacji, ale zapomniałam, że wywiozła już ją byłam do domu), ale i tak mi było chronicznie za gorąco. Dmie i ziębi lekko, a ja na tej ifie sparzałam się tylko wewnętrznie. Dosłownie i przenośnie, bo i przegrzewałam się z duchoty, i uporczywie tuszowałam dziwnie nerwową mieszankę, która trawiła mnie emocjonalnie. Znam to uczucie przecież już do znudzenia. I go nie lubię, nie cierpię. Standardowo, miałam świadomość swojej pozornej normalności i słodkiego opanowania, ale od kuchni tłoczyło się to przez wątły filtr destruktywnego kombo. Przewijają mi się teraz przez myśl jakieś suche, psychologiczne stwierdzenia jak zażenowanie, zwątpienie, niepewność, stres - a tego słowa to już w ogóle nie znoszę. A potem poszłam sobie na halę targową i kupiłam trzy przecenione banany, a ten zefirek wściekły to tylko mi się wściupiał pod kieckę. Dziekanat dzisiaj nieczynny, bo pofatygowałam się sprawdzić po ten całen świstek, co ojciec prosił, no, wrócę więc jutro, zanim jeszcze pójdę na pociąg.
Poszło i tak lepiej z tym ustnym, niż się obawiałam, zważywszy na tę nieodłączną sensacjonalność, która tylko przeszkadza we wszystkim. Było dobrze. W sumie, to wszyscy byli mili i super, nie wiem, czemu w pewnym momencie poczułam się tak żałośnie, że przecież nikt mnie tu nie lubi, i że już prawie jak w szkole. Ej, gówno prawda, niechbym się pukła w tę pustą makówkę, nadinterpretowując bezsensownie a do szkoły zasranej przecież to nie ma porównania, w ogole to temat zamknięty już i czarno-biały, nieistniejący i zeszły w niebyt jak całe to przeszłe bytowanie moje. M. Concombre powiedział mi hej, tonem tak przyjaznym i beztroskim, że zrobiło mi się bardzo miło. Wcześniej Porzeczkooki stanął koło mnie, jak czekaliśmy przed salą, i jak coś tam mówił, to nawet parę razy popatrzał na mnie. Co było, wciąż, jeszcze milsze. I w ogóle z Martyną później, i Inez Rue, też rozmawiało się bardzo fajnie i tak po prostu.
Tylko ta Whitendril, dziwne stworzenie, nie odezwała się do mnie, mimo, że zapytałam ją wprost o coś tam. Zakładając, jak Jane Bennet, że jednak każdy jest z natury dobry i każdego trzeba zrozumieć, nie biorę tego do siebie. Bo chociaż nie wiem, o co jej chodziło, to może nie chodziło o nic konkretnego. Oczywiście, zagryzałam się potem z przykrości bezpodstawnej, ale ee tam! I w sumie, nawet dalej. Już może i mniej... Ale jakie to głupie.