Zamierzam sobie kupić nowego laptopa, jakiegoś śmigająco dobrego w końcu, wyskoczę z całej zachomikowanej kasiory nawet. A co mi tam. Za rok już tyle nie oszczędzę, wydając niestety krocie, zapewne, na nową stancję, ale co tam!
A wczoraj jak wakacyjnie miałam już na Kopaczu u cioci i później na dworcu w Legnicy. Z soboty na niedzielę nocowałyśmy w graciarni dziadków na czwartym piętrze, bo wyjechali na wczasy nad morze, a my obejrzałyśmy na wieczór na tvnie About Time (oglądało mi się gorzej, niż myślałam) i zaraz po nim Dianę (oglądało mi się lepiej, niż myślałam). Zanim odjeżdżałam wczoraj, ciotki żartowały, że pewnie czeka już na mnie jakiś student medycyny. Ach, tak, jasne, jasne.
Ale zakochałabym się tak porządnie, tak ze wzajemnością.
Nie wzięłam ciuchów za bardzo festywnych z domu, przez co w tym upale kopsnęłam się jeszcze na piętro w celu nabycia czegokolwiek takiego. Oczywiście w poniedziałek ostała się bida z nędzą, niemniej wypatrzyłam nawet znośną miniówę (o, zgrozo) i bluzeczkę taką śmieszną, białą, co mi jakoś lata sześćdziesiąte na myśl przywodzi. I nawet przyzwoicie udało mi się wyglądać. Najgorzej, że oczka mi strzeliły w pończochu, i to po całości, tak że nie bez żalu ale je wypieprzyłam w końcu do śmieci. Najlepiej, że "nowy" strój wyniósł mnie złotówkę dziesięć groszy. I kocham życie.
Zjadłam sobie pyszne lody, które nałożyła mi w słodki wafelek zaciągająca ze wschodnia Anastasia. O smaku ciasteczka. Tak poprosiłam, i tak smakowały. One, nie ona, rzecz jasna. Ja dziewczyn to jednak tak nie lubię, trudno co zrobić, udawać przecież nie lza, i w sumie dobrze bardzo.