Nadchodzi sierpień, fajnie, nie?
Zostawię w spokoju całę tę swoję skórę, w której żywię. Serio. Zero tykania jej, drażnienia i rozdrapywania, niech się zagoi porządnie przez ten okrąglutki miesiąc. Naprawdę.
Also, nie frajerzymy się też już. No nie? Koniec z łaknieniem atencji czy jakkolwiek ten żałosny syndrom nie nazywać. Finito, szlus. Do studiów sobie grzecznie czekać.
Oj, ten zbliżający się rok to ja będę się uwijać jak mróweczka. Nowe mieszkanko, nowe korelacje, organizacje, dydaktyzacje, no i generalnie będę jeszcze silniejszą i sukcesem podszytą kreaturą, niż byłam w roku zamkniętym. Skądinąd, jakże udanym.
A płeć męską też generalnie mogę w dupie mieć i w ogóle wybić sobie z głowy takiego chłopaka na siłę, no nie? No. To dobrze, że się rozumiemy.
"A kiedy przyjdzie godzina rozstania, Popatrzmy sobie w oczy długo, długo I bez jednego słowa pożegnania Idźmy - ja w jedną stronę, a ty w drugą. Bo taka nam już pisana jest dola, Że nigdy dla nas Jutro się nie ziści, Wiecznie nam w poprzek stanie tajna Wola, Co tkliwość mieni w podmuch nienawiści. Najmilsza moja! Leć, kędy cię niesie Twych piórek zwiewność i krwi młodej tętno; Leć, kędy życia pieśń wzdyma i gnie się W rytmów tanecznych melodię namiętną; Leć, kędy Rozkosz wyciąga ramiona Po smutne serce człowieka tułacze, Co w jej śmiertelnym spazmie drży i kona, I wyje z bólu, i ze szczęścia płacze... Leć... ale pomnij: w pogody uśmiechu, W marzeń haszyszu i w smutków żałobie, I w cnót dystynkcji, i w plugastwie grzechu To wiedz, najmilsza: ja jestem przy tobie. Oczyma na cię patrzę skupionemi, Jak na misterium ważne, groźne prawie, I co bądź czynisz, biedna Córo Ziemi, Ja, brat twój starszy, ja ci błogosławię... Gdy będziesz cierpieć, ja ciebie pocieszę, A gdy się zbrukasz, wówczas wiedz, ty droga: Ja cię wysłucham i ja cię rozgrzeszę, Bo taką władzę mam daną od Boga. W twe dłonie wtulę twarz od tęsknot bladą, O twe kolana głowę oprę biedną, A ty mi bajaj, o Szecherezado, Twych cudnych nocy, ach, tysiąc i jedną... A kiedy przyjdzie godzina spotkania, Może w nas pamięć dawnych chwil poruszy I bez jednego słowa powitania Popatrzym sobie aż w samo dno duszy..."
Tadeusz Boy - Żeleński
I w sumie znów co było? A nic nie było. Porozmawiane, pozachwycane, zdjęcia podzielone, a niepotrzebnie, ferment, amen. Plus taki, że przynajmniej faktycznie mi się tak het, już odechciało. No właśnie, aż tak, że nawet już pisać o tym nic mi się nie chce i nie trzeba wcale. Tak, tyle to właśnie temat gówno warty. Po co pannie stanu wolnego kawaler taki mocno już zaruchany, po przejściach i wydupczeniu rzeszy łatwych i łatwiejszych, sasko do tego spasiony i nieapetyczny w ogóle. I oczy z resztą miał brązowe, ten S, a ja nie chcę męża z piwnymi.
Niebieskie będzie ci on miał. Albo szare, albo zielone, albo... o, Pawełek ma zielone. Ale za niego chyba też nie wyjdę. Ale głupie te pierdorefleksje, aż śledziona daje nura, nie? Śmiesznie to głupie, no.
Weszli mi ci peppersi, kiedyś, he he to by mi tak nie weszli.
Jebany. Ostatni. Raz. Weszłam na to gówno szatańskie zwane czatem. Od którego gorszego gówna na całym świecie to już nie ma. Oby mnie ręka boska broniła pomyśleć nawet, żeby zajrzeć na to okropnie straszliwe gówno. Bo jeszcze raka dostanę.
Jak dobrze, że mam chociaż tego zasranego bloga. Gówno kogo obchodzą moje rozterki sercowe (o głębszych problemach egzystencjalnych już nie wspominając), nikomu się nie wygadam, każdy ma swoje jakże udane życie. Albo zjebane też.
Nie, ja tak naprawdę niedawno tak do tej pory to przecież jakże byłam zachwycona ze wszystkiego.
Ale widocznie nigdy mi nie wyjdzie na dobre bycie szczerą, bycie uczuciową, w ogóle staranie się być taką, jaką bym chciała być, ale nikomu się to oczywiście nie podoba.
Jebać. Jebać, jebać, jebać, jebać.
A ja się cieszyłam, jak dzisiaj Paweł przyśnił mi się, jak on chwytał mnie za rękę czy coś takiego. Jak siedziałam obok nigo i mówił coś do mnie, wprost do mnie, jakbym jakimś cudem w ogóle liczyła się w tym świecie. W ogóle przypominam sobie, jak na niemieckim w tym głuchym telefonie on coś powiedział mi na ucho, bo w końcu siedział koło mnie. I ja jemu. I ja tak się wewnętrznie cieszyłam z tego, mało płakać mi się nie chciało, ale i tak mniej, niż teraz. Naprawdę, jebać wszystko.
Miałam nadzieję, że to jeszcze mało, na przykład że tak kocham Gothika, oglądać filmy, nie wspominając już, czym muzyka jest dla mnie i jak mnie ratuje. A to wszystko najwidoczniej, o co mogę ośmielić się prosić. Mimo że to takie nołlajfowe.
Gdzie mi się marzy jakaś miłość, ta właśnie, jaką sobie wyobrażam, a nie jakieś byle co.
Nosz kurwa jego mać i tak mi smutno, i tyle kurwa mam do powiedzenia i tak wiem, że nie powinnam przeklinać i tak, nie będę, ale chwilowo chuj mnie to obchodzi. I tę piosenkę cudowną celowo.
Do jakiejś kawiarenki weszłam czy baru, było na zewnątrz już ciemno, a w środku oświetlone. Za ladą nikt nie stał i w ogóle było pusto, a ja podeszłam do okna pod którym był grzejnik, no i tak stałam blisko nad nim, wyglądając przez szybę. Ręce tak podniosłam do twarzy i osłoniłam sobie oczy z obu stron, żeby nie wiem, lepiej widzieć przez to okno czy co.
No i z zaplecza w końcu wyszedł, uwaga (!) - Oz Lulu, no i taki że ojej, czy mi jest zimno i w ogóle, a ja podeszłam od razu, no żeby zamówić sobie coś do jedzenia. Stoliki tam w tym barze były takie okrągłe i w ogóle było tak elegancko acz swojsko, odrobinę może ekstrawagancko.
Ja taka zakłopotana, tak nie wiedziałam chyba co zamówić, to on że czy pierogi, a ja że no tak, właśnie chciałam. Ale te nazwy pierogów tam były jakieś dziwne, takie angielskie czy coś. A w ogóle to Oscar mówił po polsku w tym moim śnie. Poczekałam chwilę przy stoliku i on mi to danie przyniósł, ale zamiast noża i widelca były dwa widelce. I ja tak zręcznie jadłam nimi, a w ogóle to nie były pierogi tylko chyba jakieś naleśniki albo lazania słodka czy coś jakiegoś. No i potem też byli inni ludzie tam w środku, a tam na zapleczu to stał taki stojak sklepowy, na którym były zabawki dla dzieci takie, czemu ja się dziwiłam.
Ciągle jestem śnięta, taka widocznie niedospana po tym rozkosznym studiowaniu. Dzisiaj praktycznie cały dzień przespałam, wstałam tylko coś zjeść i pozamulać przy moim nowiutkim, też jakże rozkosznym lapku. Ten cały ef, obłudna kreatura, ni stąd ni z owąd zamilkł, no i co, w takim razie nawet mi w ogóle go nie żal. A ja już poznałam jego nazwisko, historię życia mi naopowiadał, w ogóle zaczęłam sobie wyobrażać że od razu wyjdę za niego za mąż i Bóg wie co, ha, tak jakby on nie był te piętnaście lat starszy ode mnie i rozwodnik. Klękajcie narody. Trochi tej powściągliwości, popędliwa idiotko ty jedna.
Inny randomowy pe ów pierwersyjny pisze do mnie różne świństwa, co podoba mi się, ja mu z resztą też. Zboczenie erosomaństwem dewiancję pogania, powiadam. Dobrze, to jednak bardzo dobrze, że mimo wyobrażania sobie już nie wiedzieć czego jednak taka wybredna jestem, i ten zdrowy rozsądek gdzieś wstrzymuje na cuglach te śmieszne i pożałowania godne instynkty. Jakkolwiek dotkliwie nie wdawałaby się one mi we znaki jednak, psia jego melodia (Pamiętasz te wakacje Pyzy i Laury z Natalią, tę książkę? Kochana pani Małgosia!...).
Z tego wszystkiego to już pisać mi się nie chce. Cóż, wyprowadziłam się ze stancji, teraz siedzę w domu i obdzieram pokój z plakatów (w końcu remont), sprzątanie niedługo też będzie i przenosiny, a jak odwiedziłyśmy na bielanach panią Monikę, to syn jej nastarszy uścisnął mi dłoń, tak, zakosztowałam przelotnie dotyku męskiej dłoni i co z tego, a kotki małe jakże szybko rosną i w ogóle czas szybko mija, ja już klepię na nowym lapku, bardzo a bardzo on fajny jest, a dzisiaj byłyśmy we trzy w fokusie na filmie Mumia, nawet on niezły i tyle mam do powiedzenia.
ef /
Nie?
[edit z przyszłości] Ja pierdolę jak zmieniłam od razu zdanie o tej żałosnej kreaturze, ojej a jak mi się żalił, że dziewczynę miał taką egoistkę, a ja do niego z sercem i współczuciem i co? I kurwa gówno, sobie pomyślałam że może nie wiem coś mu się stało że nie pisze, a tu po tych ładnych już paru dniach - skurwesyn znowu siedzi sobie na czacie pod tym samym nickiem, nosz kurwa aż wyszłam stamtąd odstręczona niesmakiem. Już nawet porzucam w chuj ten temat, dobrze że to w sumie i tak przebiegło względnie bezboleśnie, no bo co? W zasadzie skończyło się, zanim się cokolwiek w ogóle zaczęło. A przy zaistniałym obrocie sprawy widocznie tak miało być, więc w ogóle nie czuję się tym zaafektowana, a niewortą osobę tego F (już chuj tam z tym imieniem, chciałam pousuwać stąd tak jak i tego M tam sprzed kiedyś, ale stwierdzam - a chuj z tym po prostu, wyjebane mam i sapać nie będę wgl), tak, więc wszystko co z tym F to mam już w dupie. Ale piosenkę zostawię, bo jest cudowna. No, muzyka moja to nigdy się w kurwę nie obróci, nie?
Jak bardzo rwie mnie i ciągnie ów zew namiętności i przedziwnej, dzikiej nostalgii, przeplatanej duszną i gęstą, gorącą żądzą tudzież zniewalającym pędem ku przeromantycznemu upojeniu? Tak bardzo, jak chciałabym kochać swojego, jakiegoś in spe mężczyzny i równoważyć się z nim wzajemnym uwielbieniem i poświęceniem pełnym oddania sobie nawzajem, po wsze czasy i na amen. Bo to wszystko to samo znaczy i moja motywacja życiowa nadzieję tę spala właśnie jako najbardziej skuteczny i napędzający surowiec egzystencjalny. Pomylić tu mogłam pewnie jakieś słowa, ale filozoficznie nie wnikam. A kupiłam sobie, nie bez wahania nad mierżącą mnie jednak ceną, pewną książkę właśnie, i to filozoficzną znacznie, i profesora Kołakowskiego, i przełożoną przez jego córkę na angielski właśnie, i w ogóle ambitnie zaczęłam się już wczytywać weń. Niejednokrotnie wracając wzrokiem na początek zdania, prześledzając je znów w większym skupieniu, kumulując je jak najstaranniej, aby się karmić tymże słowem jak mi się przy (jakże owocnym!) nabyciu wówczas zamarzyło.
Serio jednak, mężczyzno, gdzie jesteś? Ja wiem, ile rzeczy jest przecież ze mną nie tak. Ale i ile jest całkiem poukładanych już, a przynajmniej nadzorowanych krzepiącą się jednak moją siłą woli! Cierpliwość mam mieć jeno, czy co? Może więc zmienić mentalność i priorytety? Lecz tego, zaklinam się, nie chcę. Tak więc cieprliwość, i n a d z i e j a. I o ile z tą pierwszą różnie bywa, to... no, z drugą w sumie też. Ale ona chociaż nie znika nigdy do cna i nie gaśnie ów pierwiastek jej choćby najlichszy. Inaczej stłamsiłby mnie i unicestwił wszak, wygaszając doszczętnie mnie, całą, jakby, i wszelkie mi spiritus movens. Ja wciąż dobrze prawię, czy to już nie moje słowa? Zdaje się, jakby nie rysowały się one teraz na wzór całej mocy mojego wewnętrznego uczucia, które bieży jakby innym torem. Jakby, jakby. I inkantacja jego odbiega wręcz mydląco.
Nie zmasakrowano mi na miazgę tej piosenki, na szczęście, ile by jej niestety nie wałkowały wszelakie stacje radiowe. A ja nieświadoma byłam długo, między innymi, i całą w ogóle mnogością tego zjawiska, jakże beznadziejną profanacją jest nagłaśnianie utworu takiej rangi przy byle okazji! Jak dobrze, że i przy okazji obejrzenia tego klipu zaczerpnęłam tak chłodnego wodospadu przechrzczenia na wewnętrzną wielką zmianę i aż takie wzbogacenie, i dziękuję. I w ogóle, to naprawdę kocham to wideo i tknęło mnie ono w sposób swój-własny-i na pewno unikalny.