sobota, 31 grudnia 2016

17!!!

Już niecała godzina! Ach!
To tak: 
1. Ćwiczę w trybie sensownym i konstruktywnym, a na efekty czekam cierpliwie. 
2. Jak się biorę do roboty, to z głową i pracuję wydajnie. 
Jakieś głupie te postanowienia, ale w sumie nie, formułuję dalej. Przynajmniej będę mogła tu wejrzeć za czas tam jakiś i porównać sobie: 
3. Dieta, dieta i jeszcze raz ogarnij się po prostu z żarciem no. 
4. Zero wmawiania sobie, że się w kimś zakochałaś. Nie bądź głupia, nigdy więcej. Rozsądna za to!! 
5. Optymizm przede wszystkim! I spokój w sercu! 
6. Napiszę w końcu większą część moich zamierzonych powiastek, jeśli (jeszcze) nie wszystkie. 
7. Pozwolę swoim włosom zapuścić się najdłużej, jak tylko zechcą, bez ścinania znaczy się. 
8. Zamiast źryć, pić sobie będę herbatki. Ot jaka Angielka ze mnie, uh hu hu. 
9. Przynajmniej w te kilka miesięcy zaoszczędzę sobie od groma kasy. Odkładać sobie i nie przepuszczać ani ksztyny więcej, aniżeli to najgruntowniej konieczne! 
10. Będę szczęśliwa tak czy siak. 
Następny wpis więc już w nowym, siedemnastym prze cu dow nym !! 
Soit heureuse!!! Ahh je suis, je suis! 


poniedziałek, 26 grudnia 2016

Tym razem nie Joaquin

Chyba zakochałam się w nim przez muzykę, której słucha. Chyba na pewno albo przeważnie. Przeważnie znaczy - tę muzykę.
Popadłam w miłość. Jak przesłodkie potrafią być te dosłowne, tak nieelastyczne tłumaczenia! I jak akuratne zarazem, ratunku, najświętsze niebiosa, aż w głowie się kręci!! I nie ratunku. 

piątek, 23 grudnia 2016

Je suis une femme amoureuse n i e o d w o ł a l n i e ...

Okej, to koniec. Koniec, avamento ramento. Żysłizynfam a m u r y z !!
Naprawdę... tak trudno mi nawet pozbierać myśli i siebie.
Wbrew jakimkolwiek imperatywom logicznym, racjonalnym, zachowawczym, zakochałam się poza granice swej tolerancji sercowego gorąca. Bo goręcej mi, niżbym płonęła. I teraz policzki mi płoną, a serce samo stroni od stagnacji. Ssss.
Nie potrafię tego zgasić. Nie chcę nawet. To w sumie wszystko mój wybór. Ale jakże gorący.
Po prostu wybrałam, że go pokocham, bo i po jakichś tam, minionych doświadczeniach to pewne mam i porównanie, jak to jest czuć prawdziwie i ze spokojem ducha niedopuszczającym nijakich wątpliwości. Wobec czegokolwiek... Tylko słodkie takie, a przejrzyste, choć może niejasne, ale tak wysoce naturalne, najwyżej aż wrodzone mi jakby, tak najprzecudniejsze jest mi to wpojenie. I nic z nim mi się nie równa.
Ależ, co ja gadam!! Do ostatnich soków wyssanych z mojej egzystencji i na wskroś każdego najmożliwszego atomu mojej świadomości i najgorętszego zapamiętania, kocham przecież Eddiego. KOCHAM, bo to słowo mi najdoskonalsze, gdybym choć poznała kiedy adekwatniejsze, lepsze, takim tylko ośmieliłabym się może je zastąpić.
Kocham go i kocham Go, KOCHAM GO. Kocham tak bardzo, najbardziej, najbardziej, najuniwersalniej




środa, 21 grudnia 2016

AMAZING

I FEEL SO IN LOVE RIGHT NOW! IT'S JUST... I... OOOH....
No i się wyspowiadałam dzisiaj, ladacznica. A w pociągu czytałam tę przepyszną książkę de Sade'a. A w domu zjadłam sobie dwie glunki szurnięte z gęsta masłem, z miodem, naparstkiem gorącego mleka i odskrobanymi resztkami zaschniętej czekolady, topionej wcześniej w garczku. Dżajzs, co za mnniammniońcia mniam.
Eee ehh. Ale tak na serio już. Naprawdę na serio serio serio, oo SERIO ~
Oh mon coeur, aidez-moi...
A w sercu moim TU TUUUDU TU TU

Pierwszy dzień zimy!

Ha! Cztery lata temu miał niby być koniec świata! I co? Za dziesięć lat czy tam ile też niby ma być. Znowu. Spojrzałeś kiedyś strachowi prosto w twarz, mówiąc: po prostu się nie przejmuję? 
Dokładnie.
Fantazjowałam przed snem, że po Openerze zostanę jego żoną. I śmiałam się ze swojej głupoty. Ale spało mi się bardzo dobrze, mimo ustawicznych koszmarów. Tak że wstałam w końcu w pół do czwartej, mimo że biedne ślepia mnie pieką z niedospania, ale najwyżej przekimię w pociągu. Albo i w domciu dopiero, no właśnie, muszę się jeszcze spakować!
Ale miał szczęście mój miły, być już dwa razy na Comie. Ale miałam szczęście ja, wnikając w Comę dzięki niemu. Bezczelna, który to już raz tak jawnie mu zerżnęłam z biblioteki! Stalkerka, fe!! Dlatego też nie poruszałam z nim tego tematu, czuję że to nie na takie pisanie, zresztą. Bo jeśli już miałabym się poważniej wysłowić, to na pewno i w poważniejszych słowach, a tego nie godzi się tak nieosobiście. Świerzbiło mnie i naprawdę srogo, żeby niejedno już zaserduszkować, ale przebóg, to dopiero co on by sobie pomyślał! A!!
Śniegu nie ma znowu w te święta, ale chociaż atmosfera jest klarowna i w ogóle taka przejrzystość i szczęście w powietrzu. Um so tief zu atmen... A Wigilia będzie u cioci, w nowym mieszkaniu! Jak cudownie!! Nalepimy z ciocią pierogów, i uszków, i ciasteczków, znaczy - to ja tych moich napiekę. I w ogóle na Kopacz i do dziadków pewnie też pojedziemy na święta. Ohh. Doczekać się już nie mogę, oo!
Dwa tygodnie odpoczynku teraz... Jakie to akurat potrzebne! O, nieba niebiańskie, niebieskie, szlachetne. Nawet nie muszę nic brać i się uczyć, odrabiać, a do pociągu biorę tylko Niedole cnoty, chociaż i tak podobne prawdzie, iż przytnę komara. (zimą, hu hu hu!)
Jaki ten przyszły rok będzie wspaniały! Już czuję i jestem pewna że tak będzie. Wszak ja przecież tak bardzo chcę, żeby on był nie inny, a tak przewspaniały właśnie!


wtorek, 20 grudnia 2016

Opozycyi zenith

Nu, i w końcóż ostatnie dzień przed przerwą świąteczną! Ostatni dzień na zajęciach w tym roku! Będzie ciut brakować moich feloł kochanych, jak już jutro pocisnę szynobusem do domu. Wrocławia bardzo będzie. I mieszkanka. Ale zapierdzielu nie, mędzenia pani Ali też nie, choć za poszanowaniem. Po Wigilii będzie przecież rocznica, jak napoczęłam to blogiszcze! Oh, mon amis!! Jak dalece zaprzeszłe się to już wydaje. Wszak nie jestem w ogóle tamtą osobą, nawiązując do owej raltsowo-kirliowej metafory. Począwszy, jak dwudziestego ósmego września wracałam po uroczystej inauguracji w Collegium Marianum z dziekanatu na Nankiera, z doskonale szczęśliwą miną, jak mniemam, znosząc dzielnie mordercze dziesięciocentymetrowe obcasy, które niosły mnie po drodze. Dwa razy tylko ubrałam te buty, notabene, i schowałam je sobie jednak na okazję, ale chyba bardzo specjalną, albo żadną już w ogóle. Choć tak mi się przecież w sklepie spodobały! Lecz nie o tym teraz.
Skończył się, w każdym razie, nieszczęsny ów pjerjod od dwudziestego pierwszego marca roku minionego. I z wiosną on nie miał nic wspólnego. Wręcz zenit opozycji.
Chociaż ostatnimi dni czułam się z lekka pochyło ku tamtej ciemnej stronie, nieważne jednak. Doszłam w końcu do wniosku, że to wypisz wymaluj hormony, fizjologia, nic więcej. A ja po prostu jestem podatna, widocznie-najwidoczniej.
Without body, there is no soul, dźwięczy mi jeszcze w uszach głos pani szanownej wykładowczyni z lit bryt. Nawet na pisaniu, na którym dobra pani Ce puściła nam jakiś szajs na rzutniku (przynajmniej zajęć nie było, o wdzięczności! bo snęło mnie już srogo), skłuło mnie też tak w podołku, że wyszłam i na stronę, i do automatu po wstrętną, przesłodzoną i podchemiałą latte, acz gorącą i krzepiącą z lekka na posiniaczonym tak menstual-MONSTRualnie duchu.
Tak, chciałoby już się napisać - koniec, ale ta literaturka przecież jeszcze. I to za dwadzieścia minut, mon dieu. Trzeba lecieć! W końcu mam tak daleko pod to  212, hahahhaha! <3

sobota, 17 grudnia 2016

Małpa na omlecie

Jogurt z miodem. Jagody ze śmietaną. Twarożek z rodzynkami. Orzechy włoskie z waflami ryżowymi. Banakao w mini salaterce z szeroką łyżką, mrożone latem.
A dzisiaj i wczoraj odmroziłam sobie gołąbki z domu. Chociaż i tak wolę na słodko. Nie gołąbki, oczywiście, tylko w ogóle. Chociaż ponoć jak się jada niesłodko, to jest większe prawdopodobieństwo poczęcia syna, znaczy jak już ta ciąża wchodzi w grę. Właśnie, co mnie to na razie obchodzi. Trzeba tłumić te różne głosy, instynkty i podszepty osobliwe, które polubiły mnie naprzykrzać czasami. No bo co mnie to ostatecznie obchodzi? Nic? Ech - ehh.
Zimno na dworze w chorernie. Wyszedłszy wczoraj na spacerek, dla przyzwoitości, żeby nie przesiedzieć tak całego dnia w klocu, wróciłam z piekącymi udami po prostu. Bo właśnie legginsy, ja uboga na rozsądku, miałam na sobie najcieńsze. Za to nóżki sobie tak milutko rozgrzałam, że po nawleczeniu jeszcze zdjętych z grzejnika skarpet wełnianych, wygrzałam się jak nieczęsto. No i jak już fajnie, prawda?
Boże, jaka pustka mnie trawi tak na duchu. I tęsknota jakaś chora. I ponaglenie takie dzikie, chęć tego ponaglenia żeby byle tylko przyspieszyć to, czego przecież wymuszać nie lza broń cię Panie.
To na pewno jakieś hormony znowu, jakaś aregulacja typowa albo co. Tak. Pójść spać po prostu, opatulić się kołdrą po same uszy, nie gapić się w ciemność, nie fantazjować (zbyt bujnie), a na pewno już nie śmiać się do siebie jak sierotka do obrączek. A na śniadanie banana do płatków, bo się zbrązowieje ten w końcu no!

czwartek, 15 grudnia 2016

Październikowy taki ten grudzień

Ale miałam szczęście siedzieć obok Blackbirda. I to dwa razy aż w tym tygodniu! Najpierw we wtorek, jak tak myślałam sobie zawczasu, trzeba by się tak wcześniej zebrać żeby się nie spóźnić do tego 212, no i akurat tak przyleciałam, jak już weszli. Ale patrzę, zanim się jeszcze zdążono porozsiadać, akurat krzesełeczko wolne od tej strony, gdzie on na literaturze siedzi z Pietryczem i Whitendrilką, skoro Tortoiski nie ma, z którą to on zazwyczaj się trzyma. Bo i w środę właśnie, jak na brytyjskiej tak wyjechał z początku z tą prezentacją o piratach, to aż mister Terefere musiał ponaglać. A mnie się ta prezentacja tak podobała, bo żeglarstwo przecież, plus historia, plus tak przyjemny głos narratora. Choć bardziej on sam był aktorem w tym wszystkim, tak plastycznie opowiadał momentami! No, w każdym razie Tortoise przyszła specjalnie, żeby obejrzeć, bo to nie jej grupa. Jaki miły gest, pomyślałam sobie, przepełniona życzliwością do nich obojga. Tym bardziej, jak wychodząc pokrzepiła go jeszcze u drzwi dyskretną a pewną okejką.
A mi się trafiło właśnie znowu, zupełnie przypadkiem, trafić na wolne miejsce właśnie między nim a Tonky. Spytałam tak nawet, czy wolne. Ale już nie pogratulowałam mu świetnej prezentacji, chociaż korciło mnie bardzo szczerze. Ale jak już wrócił i usiadł obok, to coś jednak nie mogłam się przemóc. Żałosna ja. Dużo się traci na takiej nieprzemorzonej powściągliwości. I co mam z tym zrobić, cholera?? Przecież wiem o tym. Ale to nie polepsza sprawy. Grunt, że i tak się w dużej mierze potrafię jakoś opanowywać, a jak nie, to i tak się usilnie staram zachowywać najnormalniejsze pozory spokoju. I zawsze się udaje, bo to kwestia wprawy. Skoro kiedyś była z tym masakra, to z czasem opanowuję to tylko coraz  lepiej. Stąd też radzę sobie przecież, jako tako - ale zawsze!! No.
Swoją drogą, na pewno nie chciałabym mieć narkolepsji. Nic przydatnego, przebóg. Nevertheless jakoś tak zmogło mnie już któryś raz z rzędu, i to i na zajęciach i w domu, że z miejsca robiłam się normalnie nieżywa. Znczy nienormalnie. Po prostu łapałam się na okropecznym takim zapadaniu w taką komę (nomen omen, o nieba!), że na włosku wisiał mój przytomny kontakt z otoczeniem.
Zaraza jakaś.
Lecz to i tak co inne, niż potworność owa sprzed półtora roku, brr, to absolutnie już nie to samo, i na szczęście. Choć na nieszczęście, że i tak wylegam się jak długa już o siedemnastej, nie śpiąc następnie jakoś od dziewiętnastej do dziewiątej, potem targając się w nocy jakimiś urywanymi mozaikami osobliwych osobliwości, i znów budząc się pomiędzy trzecią a czwartą, żeby wstać - przeważnie po piątej. A potem na porannych zajęciach, czy popołudniowych to w środku potrafi czyhać na mnie takie pałką w łeb, nie wiadomo skąd i weź tu się człowieku otrząśnij jakoś z tego. Niepodobna.
Ale i poddawać się niedoczekanie. Nie mogłam trafić już na lepsze studia i na lepsze mieszkanie, i każdą moją bratnią grupę na roku, i w ogóle wszystko. W każdym razie o więcej bym już nie prosiła, to i nawet ta cholernia nie jest taka straszna. Naprzykrza się co prawda, ale ujdzie w próżni.
A Ddddddddd...... ehm nom .. ..ten Onn taki ten Mój jest-- taaaaaki kochany! że <3!

niedziela, 11 grudnia 2016

Blluu-u .ajd

Bbuehh, ale żesz zmordowana jestem. Po tych odwiedzinach sisy i mamy. Że też się żarły te kreatury tak ze sobą, to eee boszsz daj wielkoduszności. Chcoć w sumie fajnie, że były, jednak ulżyło mi nie z mała, jak poszły sobie w końcu. No.
A JA ciągle myślę o-- ejj, czekaj, przecież z imionami miałam rozważnie, żeby nie sprofanować nic, nieboga. Wystarczy, że mame już się nagrażynowała nad moimi obrazkami na ścianie, ale przecież nie ściągałabym ich była tylko dlatego, żeby tego uniknąć, chociaż się jednak zastanawiałam tam przez moment.
Ojej, ech. Nie, no w sumie to zmęczona nie jestem. Nic a nic. Łaziłyśmy wprawdzie i wczoraj, i dziś na ten jarmark i wszędzie w ogóle, a dzisiaj jeszcze był taki wiatr, że niegdzie mi nawiało, gdzie mogło.
Bardziej mnie naprzykrza, że zeżarłam dwa szaszłyki truskawek w mlecznej czekoladzie. A, no i to alfredo w Witamince. Pychoźźś i super, no tylko żeby tak nie zamulało jednak.
Na mszy w kapliczce tak sobie myślałam, jaką ja bym chciała być idealną żoną dla niego.
Njie, ohhh hu ale co też mię najszło, niewydarzona tyty? Nie-niewydarzona. O nie, nie.
Ja naprawdę powinnam iść już spać. Cóż, no jutro już się przebudzę i wstanę sprężyście, we skowronkach.
Cała.
Ale ten Eddie Redmayne btw <3

sobota, 3 grudnia 2016

Piękne choineczki w Galerii i na Placu Targowym

No ale najpierw muszę-- łiiiiii odpisał! Odpisał, odpisał. Popędliwa idiotka się cieszy, tyle o tym ma do powiedzenia druga myśl! A trzecia czuje się szczęśliwa tak, że nic jej nie obchodzi, jakikolwiek obrót rzeczy sprawy by nie przybrały.
Urwanie głowy to urwanie głowy, i tyle. Czy ja nigdy nie miałam urwania głowy?
A wręcz urwanie dupy. Halinka miała urwanie dupy w niedzielę, bo pranie, gotowanie, sprzątanie, i Paździochowa to samo. Tak, pani Ala już śpi, a ja sobie robię herbatę i idę na dwadzieścia minut pooglądać Kiepskich. A przynajmniej wczoraj i dzisiaj, bo tak to mój kontakt z telewizorem w ogóle jest zerowy. Ostatnimi czasy.
Ale dzisiaj schodziłam z buta kawał wojażerki. Przez oblegany jarmark w ryneczku, Halę pyszniącą się pstrokacizną, a ja sobie wzięłam podtaniałe banany, pomidorki malinowe, jedno kaki i fulwypas cukierków dla pani Ali. Przecież ona tak lubi je podjadać.
W Dominikańskiej jeszcze byłam, i w lumpie, no i połasiłam się na kilka fatałaszków, w tym jedną spódniczkę plus obcisłą dość bluzeczkę, w którym to zestawie od razu wyobraziłam się sobie wybujale na Openerze w przyszłym roku.
Gdyby, gdyby, gdyby! Gdybym tak schudła jeszcze ładnych parę kilo przez te następne pół roku. Gdyby tak aria medykamentów grana na koncercie mojej egokuracji wyciągnęła wreszcie tę najwyższą nutę stabilizacji, która zapisałaby się wtenczas na reszcie mego żywota głębokim rytem infinitywnego spełnienia. Tak. Naleśnik, margaryna.
Niemniej coś tak bardzo przejmującego, gorącego, trawi mnie od środka. Jakbym transformowała się jakoś niewidocznie, nieuchwytnie, ale piekąco odczuwalnie w taki implodujący w samozaparciu superwulkan. Że też się nie uleje gdzieś mimo, w końcu.
E, ale ja przecież jestem taka sielsko spokojna, ochłonięta, samowystarczalna i dzielna. Też - samo.
A MIMO WSZYSTKO JEDNAK, NO KARWASZ JEREMIASZ. Do czego ja się już karygodnie posuwam, do nimfomaństwa i kurestwa jakiegoś niedługo, no? A przecież wiodę tu takie normalne naprawdę życie, jakże dobrze mi z tym! I na zewnątrz najnormalniejsza jestem przecież, i jak to uskrzydla upajającą niesamowicie wolnością. No właśnie. O co mi więc chodzi?
Najgorzej, że ja wiem. Przecież to takie oczywiste.
Ale też mam się przecież pod kontrolą, tak w ogóle. Rozmawiam sobie z takim jednym wspaniałym mężczyzną i jakże winnam się z tego cieszyć. I nie jest inaczej!! Ehm, może nieśmiało się mogę usprawiedliwiać moją wszechogarniającą ogólnie miłością braterską do ludzi. Może nawet zbyt głupio się uśmiecham sama do siebie, szwędając się po mieście. Ale chociaż dwie zakonnice przebieżające przez Dominikańską też się do mnie krzepiąco uśmiechnęły. A jakiś zią sprzedający w pluskwie kerfura życzył mi nawet bardzo miłego dnia.
To życie jest takie piękne, że aż AAAHH. Nawet, jeśli bym i wylazła z siebie albo nie wiem co, to nie wymuszę zajścia niektórych cyrkumstacji, wziąć zacz na przykład takie kuszące opętanie kogoś. Przecież ja nie jestem jakąś diablicą, przebóg! Nie jestem.
Nie muszę zaprzedawać swojej duszy. On już jest we mnie. I chcę być uwielbiana
Ot!! Próżność. Próżność właśnie. Lecz mniejsza tam, bardziej to naturalna zupełnie potrzeba. A karykaturalne uosobienie próżności we w takim turbanie z liści bananowca, dajmy na to, to niech sobie idzie na polną drogę koło Galickich, a potem hen, do lasu, tak jak w moim śnie wczoraj. Znaczy, że tam się to działo. Coś tam się działo, bo nie pamiętam. Ale przynajmniej nie był to koszmar. W ogóle, kiedy ja ostatnio miałam jakiś koszmar??
Nad wyraz może aż dojrzałam, czy co? No, no no, bez obrastania w piórka.
Pomyśl sobie tedy, jak głupiejesz, zaczynająć fantazjować o nim. Opener ci się marzy, rozpustna ladacznico! Wora pokutnego by się przywdziało i popełzło lepiej na klęczkach do Rzymu, opleciona różańcem, z krucyfiksem dzierżonym drżącą dłonią u serca. Przez góry i dukty błotniste i w spiekocie solarnej i zmrażającym zefirze północy.
Czy przy nim też by mi tak odwalało? Nay nay, niepodobna.
A mimo wszystko takie mam niezachwiane poczucie, że ze mną naprawdę jest wszystko w porządku i w ogóle nie wiem, jeśli stałam się taka nieskrępowana już i w ogóle, to czemu żadnego problemu w tym nie odczuwam? Tak ma być widocznie, ehę? Czy co, no bo ...um.

PS Wywiedzenie się czyjegoś fejsa, z poznaniem jego nazwiska, rodziny ogarnięcia nawet po części i w ogóle, fantazjowanie z gapienia się w jego zdjęcie, no bo się tłumaczę że przecież kto mi zabroni, i sztoj komu do tego, i w ogóle nadinterpretowanie sobie śmieszne wielu różnych rzeczy to nie jest wcale stalkowanie, prawda? Wcale a wcale. Uff, no to jak dobrze, że jestem taką przezorną i skromną cnoteczką, panieneczką.
Ać to ile jeszcze, psia ta jego mać, od razu pyta to cholerne en moi niewyżyte wcielenie?!
A siedź ty cicho, plugawa kreaturo niższej instancji, upomina ją świątobliwie pozornie grzeczniuteńka cnosia.

piątek, 2 grudnia 2016

czwartek, 1 grudnia 2016

Rozgryzione ziarenko niecierpliwości

Jak to być może, że ani jednego wpisu listopadem? Ano, czyżby tak już mnie studia pochłonęły i wielkomiejskie życie, że o starym dobrym blogu pamięć moja zawietrzała się?
Nic z tych rzeczy. Życie żadne wielkomiejskie, zaraz tam. Prawda, różnica jest niemalże zawrotna pomiędzy ukochaną przeze mnie obecnie a tamtą prowincjonalną, żeby dosadniej się nie wyżalić, mieściną, w której to tyle lat się przebiedowałam.
Albo, jeśli spojrzeć na to inaczej (jak często, jeśli nie na dobre już, teraz patrzę) - to nie ja, a poprzednia moja forma ewolucyjna. Taki Ralts, jeśli teraz byłabym Kirlią. Wierzę bowiem mimo wszystko, że najwyższa forma ewolucyjna jeszcze przede mną, i po prostu muszę ze świętą i pogodną cierpliwością przybierać ową, by pewnego pięknego dnia poczuć się wreszcie w pełni takim Gardevoirem. No i dumna jestem z tych rasowych, nerdowskich porównań.
Co do tej tytułowej paskudy zaś. Tak jak paciorek ziela angielskiego w bigosie czy innej zapchajkiszce, tak ową powinno się czem prędzej usunąć z chłonatorów percepcyjnych, co by oszczędzić sobie niesmaku właśnie.
A niecierpliwość jest jak najbardziej niesmaczna. Tak jak wątpliwe raczenie się czymś ledwo bądź nijak zjadliwym, tak mentalne wiercenie się w niespokojnym oczekiwaniu nie może wnieść nic konstruktywnego do niczyjego życia. Swoje też mam na myśli, w tym partykularyjnym razie.
Ściślej zaś, mam bowiem nadzieję, że jakikolwiek przypadkowy wzrokobieżca tego tekstu był uprzejmy się już zniechęcić (czy - zniecierpliwić nawet, nomen omen) bieżeniem wzrokiem po tekścidle tym właśnie: pozwolę sobie uszczknąć trochę ze skotłowanej części wywłok duchowych. Swoich osobistych, jak najbardziej, ale przynajmniej już nie tak niesmacznych, noment oment, jak większość wypocin poprzedzających. Gdy miałam jeszcze lat niespełna dwadzieścia, o losie! I ileż to, diametralnie, aktywowało mnie alternacji zatenczas i dotychczas, i natenczas!
Jak pysznie, no już naprawdę liczę ze zrezygnowanym rozbawieniem, że nikt dalej tego czytać poważnie. A ktokolwiek będzie, włączając przyszłą mnie, zapewne i przede wszystkim, to nie będzie tego chociaż brał nazbyt dosadnie. Chociaż i tak może to drugi dopiero czy trzeci, z takich znośniejszych już wpisów. A usuwać wszystkich poprzednich nie będę tylko z poszanowania sprucia się niejako artystycznego, nawet, jeśli merytorycznie spełzło to jednak na glizdoślimaku.
Trawi mnie coś. Taka żądza, którą od dawna już rozumiem, a jednocześnie jest nowa. Która, mimo pojęcia o niej, zawsze wydawała się jakby daleka, a teraz odczuwam ją wreszcie najwyraźniej w samej sobie, wewnątrz, u źródła jakoby. Choć źródło to pewnie instynktownie jeno, ale poczuwam się jednocześnie w nadziei, że i to wyższe natchnienie duchowe powoduje je spoza prymitywniejszej onej podstawy.
Brakuje mi jednak obdarowania tą cudownością odwzajemnienia omnisensualnego, jako że Eddiego, ideał mój wciąż niezmiennie, co najwyżej mogę mieć po części, pod tym względem.
Nie no, naprawdę już ponosi mnie przewybornie w tych spiralach semantycznych. Brawo, IFA cię zniszczyła, nowa ty Wincentynko, niedoszła - no, a właśnie, i oglądam się nieco z tego punktu ku tkniętemu już poniewczasu tematowi, mianowicie o tej swojej niecierpliwości podszczypującej.
I w tym momencie już szlus, naprawdę walę prosto z mostu: Nie, nie zakochałam się jeszcze. To bzdura byłaby zakochiwać się tak w kimś bez głębszego poznania, czy bez poznania w ogóle, czyli doświadczenia tej drugiej duszy tak vis a vis. Na całe szczęście, nigdy mi się to nie zdarzyło. Takie pochopne związanie się z kimś, znaczy się. Bo że nie spotkałam jeszcze tejże duszy wymarzonej właśnie - to, to niestety.
Niemniej zaistniał dla mnie jakoś, no, niedawnoś, cudowny jeden no takiż jeden, i... tyle tylko, że on też kocha Pearl Jam, i też kocha czytać, i że ma prześwietne poczucie humoru, że pisze nam się super. Czy raczej, pisało, do tej pory. Nie wiem, czy ja zawsze muszę być taka głupia i palnąć jakiś fermentazon, że się tak odechciewa ze mną pisać?
Chociaż z drugiej strony, idiotko, przecież jak listy się kiedyś pisało, to czekać musiałabyś nawet dniami a tygodniami, ot co. A ty po dniach kilku, żeby nie powiedzieć - godzinach! dostajesz jakiegoś niedojrzałego skapryszenia i ociemnienia poglądowego kładącego się zwałem na czystości świadomości i rozumowania ostrości. Rozsądnego. Ale czy rozumowanie jest też nierozsądne? Nieważne.
No, w sumie też może być. Ach, no i chociaż będę miała odpowiedź! To ja jestem nierozsądna. Brrramka! (Izma tak raz powiedziała w bajce). No bo, odpisze, nie odpisze, what-do-you-care. Jak nie, to luziuu, przecież tyle masz jeszcze wszystkiego. Przed sobą. W czasie, znaczy się. Czasu masz tyle przed sobą, nieszczęsna buło.
I perspektyw, przecież! I nadziei!!

Aaa, no i żebym nie zapomniała w żadnym razie: Oto jest przecież najulubieńsza już moja piosenka kiedykolwiek. Tak. Definitywnie... Cóż tam, że w zasadzie dzięki niemu. Po części. A może wcale. Ale zatracić się w niej, zatraciłam, to tego stopnia wręcz, że przepadłam po prostu na amen. Do alternatywnej rzeczywistości jakiegoś nieskończonego wpojenia - nieskończenie romantycznego.
Dzięki Ci, Boże.
A jeszcze większe dzięki chyba za tę grupę, którą mam tu na studiach. Boże, jacy to są wspaniali ludzie. Jak ja ich darzę miłością bliźniego, skrycie a bezinteresownie, bezbrzeżnie, o nieba.