sobota, 17 grudnia 2016

Małpa na omlecie

Jogurt z miodem. Jagody ze śmietaną. Twarożek z rodzynkami. Orzechy włoskie z waflami ryżowymi. Banakao w mini salaterce z szeroką łyżką, mrożone latem.
A dzisiaj i wczoraj odmroziłam sobie gołąbki z domu. Chociaż i tak wolę na słodko. Nie gołąbki, oczywiście, tylko w ogóle. Chociaż ponoć jak się jada niesłodko, to jest większe prawdopodobieństwo poczęcia syna, znaczy jak już ta ciąża wchodzi w grę. Właśnie, co mnie to na razie obchodzi. Trzeba tłumić te różne głosy, instynkty i podszepty osobliwe, które polubiły mnie naprzykrzać czasami. No bo co mnie to ostatecznie obchodzi? Nic? Ech - ehh.
Zimno na dworze w chorernie. Wyszedłszy wczoraj na spacerek, dla przyzwoitości, żeby nie przesiedzieć tak całego dnia w klocu, wróciłam z piekącymi udami po prostu. Bo właśnie legginsy, ja uboga na rozsądku, miałam na sobie najcieńsze. Za to nóżki sobie tak milutko rozgrzałam, że po nawleczeniu jeszcze zdjętych z grzejnika skarpet wełnianych, wygrzałam się jak nieczęsto. No i jak już fajnie, prawda?
Boże, jaka pustka mnie trawi tak na duchu. I tęsknota jakaś chora. I ponaglenie takie dzikie, chęć tego ponaglenia żeby byle tylko przyspieszyć to, czego przecież wymuszać nie lza broń cię Panie.
To na pewno jakieś hormony znowu, jakaś aregulacja typowa albo co. Tak. Pójść spać po prostu, opatulić się kołdrą po same uszy, nie gapić się w ciemność, nie fantazjować (zbyt bujnie), a na pewno już nie śmiać się do siebie jak sierotka do obrączek. A na śniadanie banana do płatków, bo się zbrązowieje ten w końcu no!