czwartek, 15 grudnia 2016

Październikowy taki ten grudzień

Ale miałam szczęście siedzieć obok Blackbirda. I to dwa razy aż w tym tygodniu! Najpierw we wtorek, jak tak myślałam sobie zawczasu, trzeba by się tak wcześniej zebrać żeby się nie spóźnić do tego 212, no i akurat tak przyleciałam, jak już weszli. Ale patrzę, zanim się jeszcze zdążono porozsiadać, akurat krzesełeczko wolne od tej strony, gdzie on na literaturze siedzi z Pietryczem i Whitendrilką, skoro Tortoiski nie ma, z którą to on zazwyczaj się trzyma. Bo i w środę właśnie, jak na brytyjskiej tak wyjechał z początku z tą prezentacją o piratach, to aż mister Terefere musiał ponaglać. A mnie się ta prezentacja tak podobała, bo żeglarstwo przecież, plus historia, plus tak przyjemny głos narratora. Choć bardziej on sam był aktorem w tym wszystkim, tak plastycznie opowiadał momentami! No, w każdym razie Tortoise przyszła specjalnie, żeby obejrzeć, bo to nie jej grupa. Jaki miły gest, pomyślałam sobie, przepełniona życzliwością do nich obojga. Tym bardziej, jak wychodząc pokrzepiła go jeszcze u drzwi dyskretną a pewną okejką.
A mi się trafiło właśnie znowu, zupełnie przypadkiem, trafić na wolne miejsce właśnie między nim a Tonky. Spytałam tak nawet, czy wolne. Ale już nie pogratulowałam mu świetnej prezentacji, chociaż korciło mnie bardzo szczerze. Ale jak już wrócił i usiadł obok, to coś jednak nie mogłam się przemóc. Żałosna ja. Dużo się traci na takiej nieprzemorzonej powściągliwości. I co mam z tym zrobić, cholera?? Przecież wiem o tym. Ale to nie polepsza sprawy. Grunt, że i tak się w dużej mierze potrafię jakoś opanowywać, a jak nie, to i tak się usilnie staram zachowywać najnormalniejsze pozory spokoju. I zawsze się udaje, bo to kwestia wprawy. Skoro kiedyś była z tym masakra, to z czasem opanowuję to tylko coraz  lepiej. Stąd też radzę sobie przecież, jako tako - ale zawsze!! No.
Swoją drogą, na pewno nie chciałabym mieć narkolepsji. Nic przydatnego, przebóg. Nevertheless jakoś tak zmogło mnie już któryś raz z rzędu, i to i na zajęciach i w domu, że z miejsca robiłam się normalnie nieżywa. Znczy nienormalnie. Po prostu łapałam się na okropecznym takim zapadaniu w taką komę (nomen omen, o nieba!), że na włosku wisiał mój przytomny kontakt z otoczeniem.
Zaraza jakaś.
Lecz to i tak co inne, niż potworność owa sprzed półtora roku, brr, to absolutnie już nie to samo, i na szczęście. Choć na nieszczęście, że i tak wylegam się jak długa już o siedemnastej, nie śpiąc następnie jakoś od dziewiętnastej do dziewiątej, potem targając się w nocy jakimiś urywanymi mozaikami osobliwych osobliwości, i znów budząc się pomiędzy trzecią a czwartą, żeby wstać - przeważnie po piątej. A potem na porannych zajęciach, czy popołudniowych to w środku potrafi czyhać na mnie takie pałką w łeb, nie wiadomo skąd i weź tu się człowieku otrząśnij jakoś z tego. Niepodobna.
Ale i poddawać się niedoczekanie. Nie mogłam trafić już na lepsze studia i na lepsze mieszkanie, i każdą moją bratnią grupę na roku, i w ogóle wszystko. W każdym razie o więcej bym już nie prosiła, to i nawet ta cholernia nie jest taka straszna. Naprzykrza się co prawda, ale ujdzie w próżni.
A Ddddddddd...... ehm nom .. ..ten Onn taki ten Mój jest-- taaaaaki kochany! że <3!