"poczucie samotności oznacza, że najbardziej potrzebujesz samej siebie" - rupi kaur
sobota, 30 czerwca 2018
Jest entuzjazm delirium rozumu?
A mi się nawet nie chce spać - w dzień się chciało, raczej ja rzeczywiście jestem takim nocnym mariuszem, a w dodatku - znużenie i tak mnie teraz moży, ej ale do tej roboty to ja się o t r z ą s n ę
czwartek, 28 czerwca 2018
A sen jak świat
I już wróciłam. Ale chce mi się spać, więc pisać coś więcej to może jutro. I po egzaminach już, i dobrze. A to jakie piękne! pokochałam od razu.
środa, 27 czerwca 2018
Chaos kontrolowany -- czyj?
Wysprzątałam dzisiaj pokój, pogadałam chwilę miło z Rodotką, kochana osóbka. Potem wróciła z pracy Karola, Kasi nie było. Aha, a na uczelni też fajnie i miło było z dziewczynami, i egzamin słówka-grama poszedł mi luźno. Mój były, w białym tiszercie i dżinsach (ja tam na galowo, ołówkowa mini i biała bluzeczka, ale kto ma wyczucie, ten ma) gdzieś mi tak tylko mignął, koło Wojcia. Na szczęście nie widziałam jego fałszywej mordy, tego gnoja, bo właśnie jak szłam po rozmowie z Wiktorią to się tak obróciłam na moment, jak Wojciu go zosłaniał. I dobrze. W ogóle już to nie odziałało na mnie, całe szczęście. Coraz bardziej wszystko mi już układa się na swoje miejsce w głowie, utwierdza się, już poniekąd okrzepło i progresuje tylko lepiej. Dobrze.
Widocznie idzie się otrząsnąć nawet z największej załamki i emochandry. Tak sobie myślę, ja to jestem silną osobą, on nie.
Żeby zostać w ogóle wystawionym na próbę siły, to trzeba mieć wrażliwość i podatność na przeżywanie poważnych spraw, jakąś głębię osobowości, takie rzeczy. Będąc płytką amebą z jakimś tam mięśniem i intelektem, ale nic wartościowszego poza tym, no to średnio się kwalifikuje na jednostkę ludzką dobrą a porządną, no przykro mi bardzo. A, w zasadzie nie. Ale dobrze, że jutro ten weg raus i paszła het stąd proszę stąd wyjść i wyjazd z budowy, Chryste Panie o jak dobrze. Przeszłość przeszłością, wszystko w niej siedzi, ale nie wszystkie rzeczy się liczą.
Kurczę, myłam już zęby, ale zdążyłam porządnie zgłodnieć, nieźle byłam zaabsorbowana innymi rzeczami, żeby normalnie siąść i jeść. No to sobie wezmę i coś do tego obejrzę. Nie muszę się śpieszyć jutro, wszak ten ustny to już luźno i dopiero z Natalcią na trzynastą. Dooobrze.
Widocznie idzie się otrząsnąć nawet z największej załamki i emochandry. Tak sobie myślę, ja to jestem silną osobą, on nie.
Żeby zostać w ogóle wystawionym na próbę siły, to trzeba mieć wrażliwość i podatność na przeżywanie poważnych spraw, jakąś głębię osobowości, takie rzeczy. Będąc płytką amebą z jakimś tam mięśniem i intelektem, ale nic wartościowszego poza tym, no to średnio się kwalifikuje na jednostkę ludzką dobrą a porządną, no przykro mi bardzo. A, w zasadzie nie. Ale dobrze, że jutro ten weg raus i paszła het stąd proszę stąd wyjść i wyjazd z budowy, Chryste Panie o jak dobrze. Przeszłość przeszłością, wszystko w niej siedzi, ale nie wszystkie rzeczy się liczą.
Kurczę, myłam już zęby, ale zdążyłam porządnie zgłodnieć, nieźle byłam zaabsorbowana innymi rzeczami, żeby normalnie siąść i jeść. No to sobie wezmę i coś do tego obejrzę. Nie muszę się śpieszyć jutro, wszak ten ustny to już luźno i dopiero z Natalcią na trzynastą. Dooobrze.
wtorek, 26 czerwca 2018
Umierała długo, teraz rodzi się lekko
Czy mnie tylko bolą tak teksty piosenek? tak dotykają że to wziuuum głęboko i oddech zabiera? Nie tylko. Ale chyba jedyną jestem taką osobą, którą bliżej jakoś (i w ogóle osobiście) znam. Kto to powiedział, że warto być wrażliwym - aha, byłam w podstawówce w hufcu harcerskim jego imienia. A propos podstawówki właśnie, byłam tam ostatnio akurat jak mama robiła grilla tam z dzieciaczkami z jej klasy. Co - za - metafizyka to była, widzieć to po jakimś czasie znowu, ledwie kilka razy to było, jak odwiedziłam moją podbazę po ukończeniu jej, a dość głęboko mi się to zakorzeniło w bańce, jeśli chodzi o podłoże do snów. Zapewne ze względu na czystsze i intensywniejsze przeżywanie rzeczy wówczas jako łepek. Stąd ta transcendencja - doprawdy takie to wrażenie, nieodparte, bardzo fajne w każdym razie, bo takie pchnięcie w zbliżenie do natury, no podrobić się tego nie da, i bym powiedziała lekko przerażać to może momentami.
Takie bliżej natury miałam również dzisiaj, jak po pisemnym egzaminie, z pisania (czy więzienie ma na więźnia wpływ bardziej lepszy czy gorszy? otóż lepszy, tak się wymądrzałam), zmuszona byłam przemoknąć do suchej nitki, jako że deszcz w najlepsze dokazywał, a ja nie miałam parasola, na dodatek tramwaje ześwirowały i nadłożyło mi to drogi na piechotę. Już siedząc w sali (niewarte wspominania, ale szczęśliwie wlazłam do 207 i jego tam nie było, jak dobrze) posłyszałam wesołe pogrzmotywanie i deszczowe kap-kap; fajnie w ogóle, jak te grzmoty tak znienacka bur burr, a wszyscy wtedy po sobie takie aoecosiedzieje. Ależ miałam z tego hecę. I w ogóle ten dzień był taki fajny, łącznie z rzęsistym zmoknięciem na odcinku świdnicka-renoma. Zmarzłam nawet, ale tym bardziej nawet humor mi się od tego poprawił. Niejedna potąd kontradykcja?
Zaczyniłam jakieś nie najdłuższe parę zdań w tym pisaniu, koło którego tak drepczę z pewną dozą wątpliwości i przelęknienia (przed czym, nie wiem?). Ale napiszę tego więcej, napiszę w opór.
Co się tyczy produktywności, wypadałoby też powtórzyć jeszcze to słownictwo na jutrzejszy egzamin. Ale... zdać to i tak zdam, no bez jaj zdaję wszystko do tej pory, nawet mając nie raz już srakę, że przerżnięte. Otóż ni razu dotąd; dobrze.
Jutro, pojutrze... i zmiecione te nie najlżejsze ostatnie miesiące w przeszłość zostaną. Uhh-oh. Dzieje się w życiu, działo. I niech się jeszcze - tylko co, prawda... Odsłuchałam dzisiaj całej caluśkiej Hipertrofii, pierwszy raz tak od początku do końca. Uwielbiam Comę. Bardzo-bardzo. Jak wróciłam do domu, pierwsze co aus te wszystkie mokre szmatki ze mnie (choć i tak zdążyłam nieco wyschnąć, bo padało na zmianę ze słońcem po oczach). Zwłaszcza rajstopy, no w tych baletkach to wręcz chlupało mi się człap-człap. Zmokłam jak zwierzę, słowo daję! Polecam. A potem jak siedziałam przy kompie w pokoju, to mi zza okna błyskała burza po oczach! A to już mniej.
Takie bliżej natury miałam również dzisiaj, jak po pisemnym egzaminie, z pisania (czy więzienie ma na więźnia wpływ bardziej lepszy czy gorszy? otóż lepszy, tak się wymądrzałam), zmuszona byłam przemoknąć do suchej nitki, jako że deszcz w najlepsze dokazywał, a ja nie miałam parasola, na dodatek tramwaje ześwirowały i nadłożyło mi to drogi na piechotę. Już siedząc w sali (niewarte wspominania, ale szczęśliwie wlazłam do 207 i jego tam nie było, jak dobrze) posłyszałam wesołe pogrzmotywanie i deszczowe kap-kap; fajnie w ogóle, jak te grzmoty tak znienacka bur burr, a wszyscy wtedy po sobie takie aoecosiedzieje. Ależ miałam z tego hecę. I w ogóle ten dzień był taki fajny, łącznie z rzęsistym zmoknięciem na odcinku świdnicka-renoma. Zmarzłam nawet, ale tym bardziej nawet humor mi się od tego poprawił. Niejedna potąd kontradykcja?
Zaczyniłam jakieś nie najdłuższe parę zdań w tym pisaniu, koło którego tak drepczę z pewną dozą wątpliwości i przelęknienia (przed czym, nie wiem?). Ale napiszę tego więcej, napiszę w opór.
Co się tyczy produktywności, wypadałoby też powtórzyć jeszcze to słownictwo na jutrzejszy egzamin. Ale... zdać to i tak zdam, no bez jaj zdaję wszystko do tej pory, nawet mając nie raz już srakę, że przerżnięte. Otóż ni razu dotąd; dobrze.
Jutro, pojutrze... i zmiecione te nie najlżejsze ostatnie miesiące w przeszłość zostaną. Uhh-oh. Dzieje się w życiu, działo. I niech się jeszcze - tylko co, prawda... Odsłuchałam dzisiaj całej caluśkiej Hipertrofii, pierwszy raz tak od początku do końca. Uwielbiam Comę. Bardzo-bardzo. Jak wróciłam do domu, pierwsze co aus te wszystkie mokre szmatki ze mnie (choć i tak zdążyłam nieco wyschnąć, bo padało na zmianę ze słońcem po oczach). Zwłaszcza rajstopy, no w tych baletkach to wręcz chlupało mi się człap-człap. Zmokłam jak zwierzę, słowo daję! Polecam. A potem jak siedziałam przy kompie w pokoju, to mi zza okna błyskała burza po oczach! A to już mniej.
sobota, 23 czerwca 2018
Bohaterstwo Sun loading..85%
Czuję się bardzo, bardzo dobrze. Szczególnie dzięki przeżywaniu (bardziej niż samo oglądanie) wspominanego już przeze mnie sense8. K o c h a m ten serial. Jest bardzo mądry. Zwłaszcza jak wspomnę, że na początku też miałam taki krindż i 'yyy no bez przesady' czy coś, aż w końcu uświadomiłam sobie, że w ten sposób przejawiałam podejście typowo zaburaczonej, zborsuczałej (kocham panią Małgosię i jej F. za ten epitet) jednostki - takiego cebulaka homofoba. No coś żałosnego.
Żeby nie było, mi też zawsze trudno było jakoś zrozumieć jak tak można czy coś, dalej oglądając sense8 to rozkminiałam, zwłaszcza jak były sceny. No i do jednego wniosku doszłam mianowicie: że w sumie co kto nie robi, to jeśli nie rani tym nikogo innego, to ja nie mam z tym problemu. A jak komuś się to nie podoba, to niech się lepiej popatrzy na siebie, czy sam jest lepszą osobą niż ten ktoś, kogo hejtuje. No i tyle.
Ja się na przykład cieszę, że jestem kobietą ("cis", jak to Nomi nazwała?) i hetero. Chyba najbardziej pure hetero, jak się da, bo tylko i wyłącznie płeć przeciwna mnie pociąga: bo potrafi mnie też pociągać kobieta, ale - tylko z punktu widzenia mężczyzny. Bo mnie samą, to nie. W sensie samo docenianie piękna, z estetycznego punktu widzenia - to wiadomo, płeć odchodzi w cień. Ale jeśli skupić się na samej płci, to co mnie właśnie pociąga niesamowicie i absolutnie, jest ta komplementarność i wzajemne uzupełnianie się - czyli czysty heteroseksualizm. I czuję się z tym bardzo naturalnie i pewnie. Dlatego rozumiem, jak to jest mieć przekonanie do swojej płci, orientacji i w ogóle, co najważniejsze, no do całej swojej tożsamości przecież.
Jeśli ktoś naprawdę nie ma wątpliwości co do tego, kim chce być, no to po co mu stawać na drodze? Ale, też oglądając ten serial oczywiście, wiadomo że społeczeństwo tego nie zrozumie, bo hurr durr ojezu 'inne' i 'dziwne', i w dupach się poprzewracało, durrr.
Nie jestem zaraz też jakąś tęczową psychofanką, feminazistką czy inną przesadniczką, ale po prostu no jak tu się nie porzygać od tego ogólnie niewyplenialnego z zatwardziałych na sercach i umysłach sapiensów obstawania w swoich zwapniałych uprzedzeniach i opieniania się jadem z mordy. Ludzie no! Zabić to mało.
"Ojoj bo kiedyś to było, bo tradycja to cementuje społeczeństwo, bo tylko dzięki temu się nie rozdupcyło."' O, no jasne! Bo kiedyś to zawsze było tak oo, o potąd, i ludzie to mieli żelazne kręgosłupy moralne i zacięta stwardniałość i klapki na oczach to się zawsze popłacało, no proszę tylko spojrzeć na historię cywilizowanych społeczności. Hahhahahaha.
Pokazać by takiej prababce dzisiaj smartfona jakiego, albo gdzie do centrum miasta by sobie popatrzała na budynki sięgające chmur, migoczące wszystko od śmigających reklam i palpitacyjnych neonów, nie dziwiłaby się? O, a tu proszę popatrzeć, idzie sobie kobita na wysokich szpilkach, w garniturze (no co to za krój w ogóle?? jakaś mini i koszula z kołnierzykiem, ale rozchełstana i pół cyca na wierzchu!), w pinglach, wyszminkowana i te włosy króciutkie jak u faceta i dziko ufarbowane jeszcze - widział kto takie rzeczy! Żeby kobita szefowała na jakimś ważnym stanowisku i chłop się miał jej słuchać? Na czym ten świat stoi... - albo zabrać do pierwszej lepszej restauracyjki na jakieś żarcie - no to by oczy z orbit wyłaziły na te dziwa, co ludzie teraz jedzo.
Ale to wszystko przecież teraz normalne, co nie? Kto by się tam zastanawiał, epffff no ktoś to tam sobie genialnie wymyślił i mozolnie opracował, a grunt że teraz wszystko podstawione przeciętnemu sapiensowi pod nos i tylko do wyboru do koloru, a ten wybór to wachlarz aż do zanudzenia.
I to się akceptuje, bo przecież czasy się ciągle zmieniają i jakoś idzie to machinalnie przyswoić i przyzwyczaić się. Ale przy tym dalej są wszędzie chryje, że pedalstwo, że czarnuch, Bóg wie co jeszcze, że nie wypada czy coś. Chrystusie na rowerze no!!
Hej, nawet nie wiem, czy ten post miał być o tym. Chyba nie XD Bardziej to miałam zacząć, że oto się znowu opycham dwiema paczkami paskudnych czypsów i popijam to jeszcze paskudniejszą bebzi, i że mi z tym taaaak dobrze i że sobie właśnie zapuszczę finał tego prze-świe-tne-go serialu, i dziej się cały brzydki świecie gdzieś tam na zewnątrz; ja mam te miłe chwile chociaż sama ze sobą i ze sztuką.
I takiej to dobrze!
Żeby nie było, mi też zawsze trudno było jakoś zrozumieć jak tak można czy coś, dalej oglądając sense8 to rozkminiałam, zwłaszcza jak były sceny. No i do jednego wniosku doszłam mianowicie: że w sumie co kto nie robi, to jeśli nie rani tym nikogo innego, to ja nie mam z tym problemu. A jak komuś się to nie podoba, to niech się lepiej popatrzy na siebie, czy sam jest lepszą osobą niż ten ktoś, kogo hejtuje. No i tyle.
Ja się na przykład cieszę, że jestem kobietą ("cis", jak to Nomi nazwała?) i hetero. Chyba najbardziej pure hetero, jak się da, bo tylko i wyłącznie płeć przeciwna mnie pociąga: bo potrafi mnie też pociągać kobieta, ale - tylko z punktu widzenia mężczyzny. Bo mnie samą, to nie. W sensie samo docenianie piękna, z estetycznego punktu widzenia - to wiadomo, płeć odchodzi w cień. Ale jeśli skupić się na samej płci, to co mnie właśnie pociąga niesamowicie i absolutnie, jest ta komplementarność i wzajemne uzupełnianie się - czyli czysty heteroseksualizm. I czuję się z tym bardzo naturalnie i pewnie. Dlatego rozumiem, jak to jest mieć przekonanie do swojej płci, orientacji i w ogóle, co najważniejsze, no do całej swojej tożsamości przecież.
Jeśli ktoś naprawdę nie ma wątpliwości co do tego, kim chce być, no to po co mu stawać na drodze? Ale, też oglądając ten serial oczywiście, wiadomo że społeczeństwo tego nie zrozumie, bo hurr durr ojezu 'inne' i 'dziwne', i w dupach się poprzewracało, durrr.
Nie jestem zaraz też jakąś tęczową psychofanką, feminazistką czy inną przesadniczką, ale po prostu no jak tu się nie porzygać od tego ogólnie niewyplenialnego z zatwardziałych na sercach i umysłach sapiensów obstawania w swoich zwapniałych uprzedzeniach i opieniania się jadem z mordy. Ludzie no! Zabić to mało.
"Ojoj bo kiedyś to było, bo tradycja to cementuje społeczeństwo, bo tylko dzięki temu się nie rozdupcyło."' O, no jasne! Bo kiedyś to zawsze było tak oo, o potąd, i ludzie to mieli żelazne kręgosłupy moralne i zacięta stwardniałość i klapki na oczach to się zawsze popłacało, no proszę tylko spojrzeć na historię cywilizowanych społeczności. Hahhahahaha.
Pokazać by takiej prababce dzisiaj smartfona jakiego, albo gdzie do centrum miasta by sobie popatrzała na budynki sięgające chmur, migoczące wszystko od śmigających reklam i palpitacyjnych neonów, nie dziwiłaby się? O, a tu proszę popatrzeć, idzie sobie kobita na wysokich szpilkach, w garniturze (no co to za krój w ogóle?? jakaś mini i koszula z kołnierzykiem, ale rozchełstana i pół cyca na wierzchu!), w pinglach, wyszminkowana i te włosy króciutkie jak u faceta i dziko ufarbowane jeszcze - widział kto takie rzeczy! Żeby kobita szefowała na jakimś ważnym stanowisku i chłop się miał jej słuchać? Na czym ten świat stoi... - albo zabrać do pierwszej lepszej restauracyjki na jakieś żarcie - no to by oczy z orbit wyłaziły na te dziwa, co ludzie teraz jedzo.
Ale to wszystko przecież teraz normalne, co nie? Kto by się tam zastanawiał, epffff no ktoś to tam sobie genialnie wymyślił i mozolnie opracował, a grunt że teraz wszystko podstawione przeciętnemu sapiensowi pod nos i tylko do wyboru do koloru, a ten wybór to wachlarz aż do zanudzenia.
I to się akceptuje, bo przecież czasy się ciągle zmieniają i jakoś idzie to machinalnie przyswoić i przyzwyczaić się. Ale przy tym dalej są wszędzie chryje, że pedalstwo, że czarnuch, Bóg wie co jeszcze, że nie wypada czy coś. Chrystusie na rowerze no!!
Hej, nawet nie wiem, czy ten post miał być o tym. Chyba nie XD Bardziej to miałam zacząć, że oto się znowu opycham dwiema paczkami paskudnych czypsów i popijam to jeszcze paskudniejszą bebzi, i że mi z tym taaaak dobrze i że sobie właśnie zapuszczę finał tego prze-świe-tne-go serialu, i dziej się cały brzydki świecie gdzieś tam na zewnątrz; ja mam te miłe chwile chociaż sama ze sobą i ze sztuką.
I takiej to dobrze!
piątek, 22 czerwca 2018
czwartek, 21 czerwca 2018
Janusz posrał się w gacie! andżej rzyga zgięty w pół XD
Ojejjeje znowu miałam pisać od razu jak wrócę, a się ożarłam truskawek (na dworzu ależ zaduch), wlazłam na fejs prz okazji nakręcając szitposting na tumblerze, i się osłuchałam oba albumy Nocnego Kochanka - matko jedyna, ależ się momentami śmiałam aż się banan sam na mordę ciśnie, i to brzmienie ich patetyczne a wyszlifowane, słowa smakowicie komiczne, a głos piorun jak Ajron Mejden normalnie!! Ale mi się podobało! jak i ich majówkowy koncert na pergoli.
Dobra, to może pokrótce, ależ ja jestę ciągle zachaocona, Chrystusie na rowerze; dobrzej mi już niby i wzięłam się jakuś w garść i głowa do góry - a jednak wciąż ile aby dorobić!
No więc, przedwczoraj to pierw się z rana kopsnęłam wydrukować ten esej na teorie językowe, yyyh, spotkałam po drodze brodatego ziomeczka Kubę, fajny typ, i poszliśmy na ifę i wszyscy przyszli do 208 i żeśmy pisali ten test. Jak Piotrek weszedł, a miał takie buty stukające, to ta babka "to się nazywa wejście" i wszyscy haha-ha. Ale fajne to było, przynajmniej trochę poczucia humoru ze strony tej dosyć ciężkostrawnej w moim subiektywnym odczuciu kobiety. Ale hej, nawe Adzik ją wczoraj porównała jak pisałyśmy do jakiejś "posłanki z partii albo tej złej ciotki z pottera", haha.
Odczucie po teście miałam że ujebawszy, a i kreatura tego typa gdzieś mi tam mignęła ale już nie zrobiłam tej głupoty śmiesznej że wprost się pogapiłam na niego, ani-ni-ni. I to samo na pisemnym wczoraj z niemca, przynajmniej to było proste i wgl dostałam dzisiaj z ustnego też piąteczkę, i miło przy tym pogadałam z dziewczynami pod salą. A niepotrzebnie się stresowały kochane. Przecież wiadomo, że i tak wszystko pójdzie dobrze i wywiąże się klarownie na dobre i w ogóle.
No i ja tak mówię! ale i tak właśnie czuję tymi ostatnimi dni, naprawdę a naprawdę podbudujące i uskrzydlające uczucie takiego powracania do życia jako mądrzejsza jednostka kobieca.
Ej bo może i mnie jest dużo, za dużo nawet jak dla takiego mięczaka jak ten byle jaki M, ale nic mi za to nie brakuje. Nawet jak się spojrzę na swoje oblicze, no to not bad, a wcale.
Wiem że zjawiskowo wyglądam, bo nawet tak mnie pochwaliła po niemieckim dzisiaj pani profesorka. No i bardzo dobrze. Ja - wiem. A to właśnie streszczając ten wyjątkowo miły dzisiaj dzień, tak siostrzyczce powiedziałam (znowu się oczywiście ekscytuję byle czym, ale przynajmniej ona jest wyrozumiała, kochane stworzenie):
Miło, co nie? No bardzo miło. A ja sobie nie żałowałam pieniędzy ostatnio na drogie kawy, wczoraj nawet dwie (i jedną karmelową to dodatkowo przesłodziłam zupełnie niepotrzebnie), i dobry obiadzik w ekspresie orientalnym. No pyszne takie zapiekane pierożki, wodorosty, kalmary, krewetki i makarony w dziwnych sosach z warzywami. A smak - bogactwo.
I jeszcze sobie nabyłam okazyjnie w autorskiej księgarni frywolitki 3 mistrzyni mojej Musierowicz. To jest dopiero bogactwo! tylko się utwierdzam w podziwie i aprobacji dla tej niesamowitej kobiety i artystki, dla mnie - mentorka i wzór literackiego kunsztu. Aż mi się bardziej pisać zachciało. Mam pomysły przecież. Ale trzeba by się w końcu wziąć za to na dobre, spiąć poślady, puścić się trochę w transcendencję i odmienny stan świadomości, żeby wytworzyć aby co nie co. I tak będzie! Będę będę b ę d ę pisać.
Dobra, to może pokrótce, ależ ja jestę ciągle zachaocona, Chrystusie na rowerze; dobrzej mi już niby i wzięłam się jakuś w garść i głowa do góry - a jednak wciąż ile aby dorobić!
No więc, przedwczoraj to pierw się z rana kopsnęłam wydrukować ten esej na teorie językowe, yyyh, spotkałam po drodze brodatego ziomeczka Kubę, fajny typ, i poszliśmy na ifę i wszyscy przyszli do 208 i żeśmy pisali ten test. Jak Piotrek weszedł, a miał takie buty stukające, to ta babka "to się nazywa wejście" i wszyscy haha-ha. Ale fajne to było, przynajmniej trochę poczucia humoru ze strony tej dosyć ciężkostrawnej w moim subiektywnym odczuciu kobiety. Ale hej, nawe Adzik ją wczoraj porównała jak pisałyśmy do jakiejś "posłanki z partii albo tej złej ciotki z pottera", haha.
Odczucie po teście miałam że ujebawszy, a i kreatura tego typa gdzieś mi tam mignęła ale już nie zrobiłam tej głupoty śmiesznej że wprost się pogapiłam na niego, ani-ni-ni. I to samo na pisemnym wczoraj z niemca, przynajmniej to było proste i wgl dostałam dzisiaj z ustnego też piąteczkę, i miło przy tym pogadałam z dziewczynami pod salą. A niepotrzebnie się stresowały kochane. Przecież wiadomo, że i tak wszystko pójdzie dobrze i wywiąże się klarownie na dobre i w ogóle.
No i ja tak mówię! ale i tak właśnie czuję tymi ostatnimi dni, naprawdę a naprawdę podbudujące i uskrzydlające uczucie takiego powracania do życia jako mądrzejsza jednostka kobieca.
Ej bo może i mnie jest dużo, za dużo nawet jak dla takiego mięczaka jak ten byle jaki M, ale nic mi za to nie brakuje. Nawet jak się spojrzę na swoje oblicze, no to not bad, a wcale.
Wiem że zjawiskowo wyglądam, bo nawet tak mnie pochwaliła po niemieckim dzisiaj pani profesorka. No i bardzo dobrze. Ja - wiem. A to właśnie streszczając ten wyjątkowo miły dzisiaj dzień, tak siostrzyczce powiedziałam (znowu się oczywiście ekscytuję byle czym, ale przynajmniej ona jest wyrozumiała, kochane stworzenie):
Miło, co nie? No bardzo miło. A ja sobie nie żałowałam pieniędzy ostatnio na drogie kawy, wczoraj nawet dwie (i jedną karmelową to dodatkowo przesłodziłam zupełnie niepotrzebnie), i dobry obiadzik w ekspresie orientalnym. No pyszne takie zapiekane pierożki, wodorosty, kalmary, krewetki i makarony w dziwnych sosach z warzywami. A smak - bogactwo.
I jeszcze sobie nabyłam okazyjnie w autorskiej księgarni frywolitki 3 mistrzyni mojej Musierowicz. To jest dopiero bogactwo! tylko się utwierdzam w podziwie i aprobacji dla tej niesamowitej kobiety i artystki, dla mnie - mentorka i wzór literackiego kunsztu. Aż mi się bardziej pisać zachciało. Mam pomysły przecież. Ale trzeba by się w końcu wziąć za to na dobre, spiąć poślady, puścić się trochę w transcendencję i odmienny stan świadomości, żeby wytworzyć aby co nie co. I tak będzie! Będę będę b ę d ę pisać.
środa, 20 czerwca 2018
Wpływ buraka na dzieje Rzymu
Yyy-yy znowu miałam pisać i wczoraj i dzisiaj a robię inne rzeczy!! A ten dzień i dzisiaj i wczoraj był fajny i całkiem super. Z drobnymi skazami na tle ogólnym, ale wyjątkowo czułam się bardziej dobrze niż źle (a to jak dawno nie!). A ja planuję i planuję w głowie, a potem zabieram się za różne rzeczy na raz i w konsekswencji nie zdążam potem, ee. Jakbym miała to piórko takie notujące co Rita Skeeter, nadążające za moim tokiem myślenia, to by zapisywały się te moje przekminy na bieżąco. Ale nie żeby to sprawa była jakiejś wielkiej wagi - nic jakoś zbyt straconego, ile tam przyjdzie mi z pamięci to jeszcze napiszę.
poniedziałek, 18 czerwca 2018
Wesołe bachusiki
Zostawiłam żółty zeszyt w domu. No to sobie popiszę tutaj.
Wczoraj miałam fajny dzień. Pierwszy raz chyba tak miałam, że Zielona mi się bardziej podobała niż Wro. Kolejne z wielu słabo uzasadnialnych uprzedzeń, wysranych z dupy zresztą. Nie, żebym zaraz wolała i studiować w Zielonej, co to to nie, dalej nie chciałabym. Dalej wiem, że tu padło lepiej. Ale wczoraj tam było tak uroczo, a jak ledwo potem wysiadłam na dworcu, naszło mnie znowu, jak już mam tego miasta dosyć. Nie ono samo coś mi zrobiło, tylko wiadomo co. A tam mnie mama zabrała do planetarium (ale było super, i po angielsku wszystko fajnie wow), potem na deptak (pięknie, kwiecie, roślinność i te kurtyny zraszające na środku) i na obiad w indyjskim namaste. W telewizorze tam tańczyły boliłudy, a ja się najadłam pysznymi samosami i mangolassi. Fajnie się tam siedziało, choć upał dopiekał i duchota wczoraj. Ale nie było nawet żadnej dramy, nic, co doceniłam jak najbardziej. Całkiem przyjemnie i miło. I stamtąd też sobie wróciłam pociągiem.
W ogóle najlepiej no, ja się teraz rozpisuję, a powinnam jeszcze docisnąć ten esej flaczasty na jutrzejsze teorie u baby ropuchy. No byle to mieć za sobą, ja? Zaczęłam już coś klecić w domu, ale jak to zwykle tam przyćmiło mnie w osobliwy sposób i gnuśność pewna mnie na umysł padła, więc pisanie tego szajsu było trochę jak piłowanie mózgu na ręcznym.
No ale siędę teraz przy tych internetach i domęczę to jakoś do końca, a mało tego, przecież naumieć się jeszcze muszę na ten test nieszczęsny. Ach, bul. Toć dzisiaj już siedziałam po nocy w tej amerykańskiej literaturze, jako że zaczęłam się uczyć po powrocie gdzieś o 19, a spać w końcu posnęłam gdzie po 2. Ale zdać, zdane, kwestia tylko oceny. Oby i jutro tak było, he hehe.
Dobra, lecz po co ja weszłam tu, jak nie pobóldupić i to na temat wiadomy. Że już zwietrzały on, to się zgadza, choć może nie do końca, bo skądinąd wciąż paskudztwo jeszcze świeżawe, a wietrzeć to co prawda zaczyna, ale wiadomo jak ten proces smętny przebiega.
No więc pewien laluś jeden, elegancik taki, jaki on jest śliczniusi i przystojny od wewnątrz powiedziałabyś, miał na sobię tę taką czarną koszulę i fryzurę oczywiście włoski zaczesane na żel. Jakby nic mnie to nie zdziwiło, a jak, no i też bajer oczywiście włączony czyli był po prostu tym sobą, na którym jako nieliczna a może i jedna do tej pory się poznałam. Słowem, pozory, pozory robią go całego, ale ile łajna i samego prawie łajna pod nimi, rzecz to utwierdzona.
Szłam oczywiście z najzupełniejszą świadomością, że on tam będzie, że tym razem aż tak go nie uniknę, jak do tej pory w miarę udawało mi się, zwłaszcza ostatnimi czasy. Miałam też strategię, o której już się zresztą jasno przekonałam że jest najzdrowszą i najlepszą, żeby w ogóle nie myśleć o nim nawet jak się pojawi na widoku, a jeśli już to oszczędzić sobie zbędnego całkiem patrzenia jeszcze na niego, bo po co tak się bóść po wnętrzu poranionym, przebóg.
Tymczasem, nie dziwota, ledwieśmy rozlali się tłumnie po tej sali, a jego gdzieś przywiało parę rzędów przede mną, w pizdu trochę poszło te moje uprzednie podbudowywanie się.
Nie, żebym się nie spodziewała. Ale no przecież staram się, tak, i serio miałam sobie oszczędzić, no nie. A co - a ja hej w tortury, i gapię się na niego. Pohamowałam się jakoś, no bo co w końcu, ale jaki to był masochizm - najpierw udało mi się w ogóle nie popatrzeć, jak zauważyłam że wchodzi do sali. Potem za to, jak już siedział, no cholera trafiło mnie rzecz jasna od razu, ledwie się tak zaczęłam jopić ukradkiem od tyłu. Typowa znów sytuacja, że on zieje sobie swoją aurą płycizny i mną się wiadomo dalece nie przejmuje, a ja już niby w miarę-w miarę zaleczona, a tu wszystko wraca.
No nie cierpię gówna.
Najlepsze jest w tym to, że to jest jakby reakcja odruchowa - że tak mi momentalnie dech jakby zapiera z tego bólu, i robi się okropnie nieprzyjemnie, i mieszanina takiego rozpamiętywania i żalu zakłębia mi się wewnątrz, że nic tylko rozmazać się, załamać, zwinąć w embrion i umrzeć.
Ale - niedoczekanie!!! A ja właśnie patrzałam jeszcze na niego parę razy, oczywiście myślałam i co ja robię, i po co mi to, ale po czasie znowu się okazało, że dopuszczając na powrót rozsądek do głosu i skupiając się na tych wszystkich mądrych i prawdziwych wnioskach, które sobie przyjęłam do serca w końcu od tej pory, to potrafię jednak nie czuć już doprawdy - nic na jego widok.
Cholernie jest to trudne, bo gdyby było łatwe to tak o pyk i już bym sobie uodporniła się na niego na zdrowie. A tymczasem nie, jeśli już ma wyjść to uracjonalizowanie się, to ja się muszę bardzo, bardzo starać i opanować i ogólnie no uff dopomóż Boże. No jakoś to idzie, ale o jeny, właśnie - byle doturlać się jakoś na finisz. I niech to gówno przeszłość pochłonie, strogonow.
Aha i co jeszcze - walić, walić mity. Mø miała rację. Jedno, że kurwa to dziewictwo, drugie teraz że egoizm, że co. No przepraszam, ale wychodź do ludzi z altruizmem i z ideałami w ogóle jakimiś z dupy, że miłość dobroć ochy achy i tylko całe życie dla kogoś. A chuja!
Właśnie samemu się jest najważniejszym i nie, że zaraz tylko czubek własnej gruchy (swoją drogą, znowu cały on, pustak - ja się w sumie cieszę, że już nie jesteśmy razem, ależ by to było marnotrawstwo i bieda), ale kochać po prostu siebie, bo z kimś innym to nigdy nic nie wiadomo.
Nawet nie pogadałam już za bardzo z żadną Adą ani z nikim, ale Ada ma przecież swoją Oliwię. A ja co - no rozkładać na tacy to się przed nikim nie warto, n i k i m. Dla kogoś się kiedyś może wyprowadzić z egoizmu - jasna sprawa, ale póki wszyscy mają to naturalną siłą rzeczy w duuupie - to się proszę bardzo - mogę przejmować w życiu tylko sobą.
No, trochę godności.
Wczoraj miałam fajny dzień. Pierwszy raz chyba tak miałam, że Zielona mi się bardziej podobała niż Wro. Kolejne z wielu słabo uzasadnialnych uprzedzeń, wysranych z dupy zresztą. Nie, żebym zaraz wolała i studiować w Zielonej, co to to nie, dalej nie chciałabym. Dalej wiem, że tu padło lepiej. Ale wczoraj tam było tak uroczo, a jak ledwo potem wysiadłam na dworcu, naszło mnie znowu, jak już mam tego miasta dosyć. Nie ono samo coś mi zrobiło, tylko wiadomo co. A tam mnie mama zabrała do planetarium (ale było super, i po angielsku wszystko fajnie wow), potem na deptak (pięknie, kwiecie, roślinność i te kurtyny zraszające na środku) i na obiad w indyjskim namaste. W telewizorze tam tańczyły boliłudy, a ja się najadłam pysznymi samosami i mangolassi. Fajnie się tam siedziało, choć upał dopiekał i duchota wczoraj. Ale nie było nawet żadnej dramy, nic, co doceniłam jak najbardziej. Całkiem przyjemnie i miło. I stamtąd też sobie wróciłam pociągiem.
W ogóle najlepiej no, ja się teraz rozpisuję, a powinnam jeszcze docisnąć ten esej flaczasty na jutrzejsze teorie u baby ropuchy. No byle to mieć za sobą, ja? Zaczęłam już coś klecić w domu, ale jak to zwykle tam przyćmiło mnie w osobliwy sposób i gnuśność pewna mnie na umysł padła, więc pisanie tego szajsu było trochę jak piłowanie mózgu na ręcznym.
No ale siędę teraz przy tych internetach i domęczę to jakoś do końca, a mało tego, przecież naumieć się jeszcze muszę na ten test nieszczęsny. Ach, bul. Toć dzisiaj już siedziałam po nocy w tej amerykańskiej literaturze, jako że zaczęłam się uczyć po powrocie gdzieś o 19, a spać w końcu posnęłam gdzie po 2. Ale zdać, zdane, kwestia tylko oceny. Oby i jutro tak było, he hehe.
Dobra, lecz po co ja weszłam tu, jak nie pobóldupić i to na temat wiadomy. Że już zwietrzały on, to się zgadza, choć może nie do końca, bo skądinąd wciąż paskudztwo jeszcze świeżawe, a wietrzeć to co prawda zaczyna, ale wiadomo jak ten proces smętny przebiega.
No więc pewien laluś jeden, elegancik taki, jaki on jest śliczniusi i przystojny od wewnątrz powiedziałabyś, miał na sobię tę taką czarną koszulę i fryzurę oczywiście włoski zaczesane na żel. Jakby nic mnie to nie zdziwiło, a jak, no i też bajer oczywiście włączony czyli był po prostu tym sobą, na którym jako nieliczna a może i jedna do tej pory się poznałam. Słowem, pozory, pozory robią go całego, ale ile łajna i samego prawie łajna pod nimi, rzecz to utwierdzona.
Szłam oczywiście z najzupełniejszą świadomością, że on tam będzie, że tym razem aż tak go nie uniknę, jak do tej pory w miarę udawało mi się, zwłaszcza ostatnimi czasy. Miałam też strategię, o której już się zresztą jasno przekonałam że jest najzdrowszą i najlepszą, żeby w ogóle nie myśleć o nim nawet jak się pojawi na widoku, a jeśli już to oszczędzić sobie zbędnego całkiem patrzenia jeszcze na niego, bo po co tak się bóść po wnętrzu poranionym, przebóg.
Tymczasem, nie dziwota, ledwieśmy rozlali się tłumnie po tej sali, a jego gdzieś przywiało parę rzędów przede mną, w pizdu trochę poszło te moje uprzednie podbudowywanie się.
Nie, żebym się nie spodziewała. Ale no przecież staram się, tak, i serio miałam sobie oszczędzić, no nie. A co - a ja hej w tortury, i gapię się na niego. Pohamowałam się jakoś, no bo co w końcu, ale jaki to był masochizm - najpierw udało mi się w ogóle nie popatrzeć, jak zauważyłam że wchodzi do sali. Potem za to, jak już siedział, no cholera trafiło mnie rzecz jasna od razu, ledwie się tak zaczęłam jopić ukradkiem od tyłu. Typowa znów sytuacja, że on zieje sobie swoją aurą płycizny i mną się wiadomo dalece nie przejmuje, a ja już niby w miarę-w miarę zaleczona, a tu wszystko wraca.
No nie cierpię gówna.
Najlepsze jest w tym to, że to jest jakby reakcja odruchowa - że tak mi momentalnie dech jakby zapiera z tego bólu, i robi się okropnie nieprzyjemnie, i mieszanina takiego rozpamiętywania i żalu zakłębia mi się wewnątrz, że nic tylko rozmazać się, załamać, zwinąć w embrion i umrzeć.
Ale - niedoczekanie!!! A ja właśnie patrzałam jeszcze na niego parę razy, oczywiście myślałam i co ja robię, i po co mi to, ale po czasie znowu się okazało, że dopuszczając na powrót rozsądek do głosu i skupiając się na tych wszystkich mądrych i prawdziwych wnioskach, które sobie przyjęłam do serca w końcu od tej pory, to potrafię jednak nie czuć już doprawdy - nic na jego widok.
Cholernie jest to trudne, bo gdyby było łatwe to tak o pyk i już bym sobie uodporniła się na niego na zdrowie. A tymczasem nie, jeśli już ma wyjść to uracjonalizowanie się, to ja się muszę bardzo, bardzo starać i opanować i ogólnie no uff dopomóż Boże. No jakoś to idzie, ale o jeny, właśnie - byle doturlać się jakoś na finisz. I niech to gówno przeszłość pochłonie, strogonow.
Aha i co jeszcze - walić, walić mity. Mø miała rację. Jedno, że kurwa to dziewictwo, drugie teraz że egoizm, że co. No przepraszam, ale wychodź do ludzi z altruizmem i z ideałami w ogóle jakimiś z dupy, że miłość dobroć ochy achy i tylko całe życie dla kogoś. A chuja!
Właśnie samemu się jest najważniejszym i nie, że zaraz tylko czubek własnej gruchy (swoją drogą, znowu cały on, pustak - ja się w sumie cieszę, że już nie jesteśmy razem, ależ by to było marnotrawstwo i bieda), ale kochać po prostu siebie, bo z kimś innym to nigdy nic nie wiadomo.
Nawet nie pogadałam już za bardzo z żadną Adą ani z nikim, ale Ada ma przecież swoją Oliwię. A ja co - no rozkładać na tacy to się przed nikim nie warto, n i k i m. Dla kogoś się kiedyś może wyprowadzić z egoizmu - jasna sprawa, ale póki wszyscy mają to naturalną siłą rzeczy w duuupie - to się proszę bardzo - mogę przejmować w życiu tylko sobą.
No, trochę godności.
piątek, 15 czerwca 2018
Ogień, cierpliwość, zwątpienie i martwica odległego urodzaju
Czy to normalne, że od pornosów robi się przede wszystkim smutno. W ogóle nie to działanie, że przy absencji realnego zaspokojenia substytuuje się je intensywnie stymulującą wizualizacją i efektami imaginacyjnymi. No w ogóle nie to. Ja sobie przypominam wszystko, jak to było. Nawet w tak niesentymentalnej dziedzinie dopada mnie ta cholerna nostalgia.
Co z tego że to uwielbiałam. Co z tego, że dane mi było poznać tylko przedsmak, podroczyć się a potem zostawić na pastwę losu (skądinąd, i tak sobie doskonale radzę, więc cokolwiek). Jak to i tak była kwestia nietrafnej decyzji i słabego wyboru, który padł na tak niewłaściwą osobę. Co z tego.
Uczuciowo już się w miarę opamiętałam, wręcz martwica lub chociaż umęczona wegetacja, można by rzec. Sam z siebie tylko ogień jest, i próżna a pożądliwa reakcja biologiczna, idąca rzecz jasna wniwecz. Ależ to piecze; no i po co...
Przynajmniej gatunek męski nieznacznie mi obrzydł. Lub nawet znacznie. Nie zachwycam się już byle elementem męskim, jak to zwykła byłam. To jedno na dobre mi wyszło, że wstręt ten zneutralizował ową ślepą fascynację, na której w końcu tak się prześlizgnęłam i rozwaliłam sobie ryj (czy raczej serce) na kwaśno (czy raczej, na gorzko i w próżni smak).
Co z tego że to uwielbiałam. Co z tego, że dane mi było poznać tylko przedsmak, podroczyć się a potem zostawić na pastwę losu (skądinąd, i tak sobie doskonale radzę, więc cokolwiek). Jak to i tak była kwestia nietrafnej decyzji i słabego wyboru, który padł na tak niewłaściwą osobę. Co z tego.
Uczuciowo już się w miarę opamiętałam, wręcz martwica lub chociaż umęczona wegetacja, można by rzec. Sam z siebie tylko ogień jest, i próżna a pożądliwa reakcja biologiczna, idąca rzecz jasna wniwecz. Ależ to piecze; no i po co...
Przynajmniej gatunek męski nieznacznie mi obrzydł. Lub nawet znacznie. Nie zachwycam się już byle elementem męskim, jak to zwykła byłam. To jedno na dobre mi wyszło, że wstręt ten zneutralizował ową ślepą fascynację, na której w końcu tak się prześlizgnęłam i rozwaliłam sobie ryj (czy raczej serce) na kwaśno (czy raczej, na gorzko i w próżni smak).
niedziela, 10 czerwca 2018
sobota, 9 czerwca 2018
Lips like sugaaar, sugar kisses
I mogę być sama ze sobą. Ważna dla siebie. To nie jest egoizm z wyboru. Minimum egoizmu. Wciąż altruizm. Ale zero już uzależniania się, że szczęście to tylko ktoś inny. Wolne żarty.
Szczęście to ja.
Sama się mogę pocieszać, jak mi gorzej. I to wystarczy. I sama najlepiej się rozumiem. I we własnym towarzystwie mi najlepiej. Nie z wyboru, ale z konieczności. Akceptowanej zresztą przeze mnie.
Nie mam z tym problemu. Nic w życiu na siłę, wymuszanie nie ma żadnego sensu. Luźno. I zero presji na nic. I sentymentalizowania. Na co mi to? Trzeba udowadniać, że jestem najsilniejsza. Sobie samej przede wszystkim. Bo kogo innego to i tak obchodzi; mnie jedną tylko i aż mnie jedną.
Szczęście to ja.
Sama się mogę pocieszać, jak mi gorzej. I to wystarczy. I sama najlepiej się rozumiem. I we własnym towarzystwie mi najlepiej. Nie z wyboru, ale z konieczności. Akceptowanej zresztą przeze mnie.
Nie mam z tym problemu. Nic w życiu na siłę, wymuszanie nie ma żadnego sensu. Luźno. I zero presji na nic. I sentymentalizowania. Na co mi to? Trzeba udowadniać, że jestem najsilniejsza. Sobie samej przede wszystkim. Bo kogo innego to i tak obchodzi; mnie jedną tylko i aż mnie jedną.
piątek, 8 czerwca 2018
Niestać porasta wsierpniami
Skończyłam ten serial oglądać do końca. Justin jest taki cudowny. Ale się popłakałam strasznie. Dobrze, że nikt nie widział, ale kto miałby niby. Nikogo, przecież. No oprócz mnie samej. Myślę sobie czasem, że jestem tak pierdolnięta, że to musi być za dużo dla kogokolwiek, żeby być ze mną. Poza laptopem to ciemno u mnie teraz całkiem w pokoju.
Nie mam już całkiem nadziei, że kiedykolwiek w ogóle będę miała przyjaciół, choćby jedną taką bardzo bliską osobę, no kogo ja oszukuję. Może serio lepiej dać sobie spokój ale tak na amen, tak dla świętego spokoju. Jak z łudzeniem się, że ktoś zechce mnie kiedyś tak bardzo bardzo, że we mnie w ogóle można się zakochać. Chcieć zostać ze mną na całe życie. Nie można.
I dla świętego spokoju mogłabym wybić też sobie to w końcu z głowy. Tak na amen. A nie, że ja zawsze sobie gdzieś tam robię nadzieje, chociaż najmniejsze. I potem jestem taka głupia, że klękajcie narody. I wychodzi taka chujnia, jak z tym moim byłym od siedmiu boleści. Chujowy jaki by on nie był, to pewnie i tak najlepsze, co mi miało być dane. I jedyne takie. No bo na co ja mogę liczyć, nie wiem.
Nie, nic się nie stało, po prostu rozbeczałam się nad tym serialem, i znowu się za dużo we mnie rozstroiło i czuję się teraz obezwładniająco jak gówno warta kupa gówna.
Najbardziej to mnie teraz jeszcze pociesza Coma, albo dobija, w sumie to nie wiem, ale słucha mi się jej teraz najlepiej. Kupiłam sobie jakoś przed tygodniem tę płytę ich, Pierwsze Wyjście z Mroku i chyba codziennie słuchałam tego, jak wracam z miasta na chatę.
Mocno mi ten album weszedł.
Dobra, dosyć tego pisania bo i tak już jestem zmęczona tym wszystkim w opór, zniechęcona, rozczarowana i w ogóle mam dość. Bardzo, bardzo dość. Zbyszek, Zbyszek skoczył z wieżowca, mądry, Jezusie na rowerze.
Nie mam już całkiem nadziei, że kiedykolwiek w ogóle będę miała przyjaciół, choćby jedną taką bardzo bliską osobę, no kogo ja oszukuję. Może serio lepiej dać sobie spokój ale tak na amen, tak dla świętego spokoju. Jak z łudzeniem się, że ktoś zechce mnie kiedyś tak bardzo bardzo, że we mnie w ogóle można się zakochać. Chcieć zostać ze mną na całe życie. Nie można.
I dla świętego spokoju mogłabym wybić też sobie to w końcu z głowy. Tak na amen. A nie, że ja zawsze sobie gdzieś tam robię nadzieje, chociaż najmniejsze. I potem jestem taka głupia, że klękajcie narody. I wychodzi taka chujnia, jak z tym moim byłym od siedmiu boleści. Chujowy jaki by on nie był, to pewnie i tak najlepsze, co mi miało być dane. I jedyne takie. No bo na co ja mogę liczyć, nie wiem.
Nie, nic się nie stało, po prostu rozbeczałam się nad tym serialem, i znowu się za dużo we mnie rozstroiło i czuję się teraz obezwładniająco jak gówno warta kupa gówna.
Najbardziej to mnie teraz jeszcze pociesza Coma, albo dobija, w sumie to nie wiem, ale słucha mi się jej teraz najlepiej. Kupiłam sobie jakoś przed tygodniem tę płytę ich, Pierwsze Wyjście z Mroku i chyba codziennie słuchałam tego, jak wracam z miasta na chatę.
Mocno mi ten album weszedł.
Dobra, dosyć tego pisania bo i tak już jestem zmęczona tym wszystkim w opór, zniechęcona, rozczarowana i w ogóle mam dość. Bardzo, bardzo dość. Zbyszek, Zbyszek skoczył z wieżowca, mądry, Jezusie na rowerze.
czwartek, 7 czerwca 2018
środa, 6 czerwca 2018
wtorek, 5 czerwca 2018
Taka indie
Fajnie tak w cieplutki i słoneczny dzień, przy miłym wietrzyku, będąc piękną a drogą dziewczyną, zjawiskiem, iść tak sobie w okularach przeciwsłonecznych, z mrożoną kawusią z nietaniej kawiarni, słuchając sobie nieosłuchanej jeszcze doszczętnie muzyki z białych słuchaweczek.
To był dobry dzień dzisiaj. Widziałam go na ifie tylko trzy razy, owszem zepsuło mi to nieco humor, ale nie oszukujmy się; ja wiem, że na przykrości jestem podatna szczególnie, a że i tak sobie wcale nieźle radzę, toteż nie walczę nawet z tym, jak momentami ściśnie mnie jaka zgryzota. Jeszcze. To minie.
To był dobry dzień dzisiaj. Widziałam go na ifie tylko trzy razy, owszem zepsuło mi to nieco humor, ale nie oszukujmy się; ja wiem, że na przykrości jestem podatna szczególnie, a że i tak sobie wcale nieźle radzę, toteż nie walczę nawet z tym, jak momentami ściśnie mnie jaka zgryzota. Jeszcze. To minie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)