środa, 27 czerwca 2018

Chaos kontrolowany -- czyj?

Wysprzątałam dzisiaj pokój, pogadałam chwilę miło z Rodotką, kochana osóbka. Potem wróciła z pracy Karola, Kasi nie było. Aha, a na uczelni też fajnie i miło było z dziewczynami, i egzamin słówka-grama poszedł mi luźno. Mój były, w białym tiszercie i dżinsach (ja tam na galowo, ołówkowa mini i biała bluzeczka, ale kto ma wyczucie, ten ma) gdzieś mi tak tylko mignął, koło Wojcia. Na szczęście nie widziałam jego fałszywej mordy, tego gnoja, bo właśnie jak szłam po rozmowie z Wiktorią to się tak obróciłam na moment, jak Wojciu go zosłaniał. I dobrze. W ogóle już to nie odziałało na mnie, całe szczęście. Coraz bardziej wszystko mi już układa się na swoje miejsce w głowie, utwierdza się, już poniekąd okrzepło i progresuje tylko lepiej. Dobrze.
Widocznie idzie się otrząsnąć nawet z największej załamki i emochandry. Tak sobie myślę, ja to jestem silną osobą, on nie.
Żeby zostać w ogóle wystawionym na próbę siły, to trzeba mieć wrażliwość i podatność na przeżywanie poważnych spraw, jakąś głębię osobowości, takie rzeczy. Będąc płytką amebą z jakimś tam mięśniem i intelektem, ale nic wartościowszego poza tym, no to średnio się kwalifikuje na jednostkę ludzką dobrą a porządną, no przykro mi bardzo. A, w zasadzie nie. Ale dobrze, że jutro ten weg raus i paszła het stąd proszę stąd wyjść i wyjazd z budowy, Chryste Panie o jak dobrze. Przeszłość przeszłością, wszystko w niej siedzi, ale nie wszystkie rzeczy się liczą.
Kurczę, myłam już zęby, ale zdążyłam porządnie zgłodnieć, nieźle byłam zaabsorbowana innymi rzeczami, żeby normalnie siąść i jeść. No to sobie wezmę i coś do tego obejrzę. Nie muszę się śpieszyć jutro, wszak ten ustny to już luźno i dopiero z Natalcią na trzynastą. Dooobrze.