wtorek, 26 czerwca 2018

Umierała długo, teraz rodzi się lekko

Czy mnie tylko bolą tak teksty piosenek? tak dotykają że to wziuuum głęboko i oddech zabiera? Nie tylko. Ale chyba jedyną jestem taką osobą, którą bliżej jakoś (i w ogóle osobiście) znam. Kto to powiedział, że warto być wrażliwym - aha, byłam w podstawówce w hufcu harcerskim jego imienia. A propos podstawówki właśnie, byłam tam ostatnio akurat jak mama robiła grilla tam z dzieciaczkami z jej klasy. Co - za - metafizyka to była, widzieć to po jakimś czasie znowu, ledwie kilka razy to było, jak odwiedziłam moją podbazę po ukończeniu jej, a dość głęboko mi się to zakorzeniło w bańce, jeśli chodzi o podłoże do snów. Zapewne ze względu na czystsze i intensywniejsze przeżywanie rzeczy wówczas jako łepek. Stąd ta transcendencja - doprawdy takie to wrażenie, nieodparte, bardzo fajne w każdym razie, bo takie pchnięcie w zbliżenie do natury, no podrobić się tego nie da, i bym powiedziała lekko przerażać to może momentami.
Takie bliżej natury miałam również dzisiaj, jak po pisemnym egzaminie, z pisania (czy więzienie ma na więźnia wpływ bardziej lepszy czy gorszy? otóż lepszy, tak się wymądrzałam), zmuszona byłam przemoknąć do suchej nitki, jako że deszcz w najlepsze dokazywał, a ja nie miałam parasola, na dodatek tramwaje ześwirowały i nadłożyło mi to drogi na piechotę. Już siedząc w sali (niewarte wspominania, ale szczęśliwie wlazłam do 207 i jego tam nie było, jak dobrze) posłyszałam wesołe pogrzmotywanie i deszczowe kap-kap; fajnie w ogóle, jak te grzmoty tak znienacka bur burr, a wszyscy wtedy po sobie takie aoecosiedzieje. Ależ miałam z tego hecę. I w ogóle ten dzień był taki fajny, łącznie z rzęsistym zmoknięciem na odcinku świdnicka-renoma. Zmarzłam nawet, ale tym bardziej nawet humor mi się od tego poprawił. Niejedna potąd kontradykcja?
Zaczyniłam jakieś nie najdłuższe parę zdań w tym pisaniu, koło którego tak drepczę z pewną dozą wątpliwości i przelęknienia (przed czym, nie wiem?). Ale napiszę tego więcej, napiszę w opór.
Co się tyczy produktywności, wypadałoby też powtórzyć jeszcze to słownictwo na jutrzejszy egzamin. Ale... zdać to i tak zdam, no bez jaj zdaję wszystko do tej pory, nawet mając nie raz już srakę, że przerżnięte. Otóż ni razu dotąd; dobrze.
Jutro, pojutrze... i zmiecione te nie najlżejsze ostatnie miesiące w przeszłość zostaną. Uhh-oh. Dzieje się w życiu, działo. I niech się jeszcze - tylko co, prawda... Odsłuchałam dzisiaj całej caluśkiej Hipertrofii, pierwszy raz tak od początku do końca. Uwielbiam Comę. Bardzo-bardzo. Jak wróciłam do domu, pierwsze co aus te wszystkie mokre szmatki ze mnie (choć i tak zdążyłam nieco wyschnąć, bo padało na zmianę ze słońcem po oczach). Zwłaszcza rajstopy, no w tych baletkach to wręcz chlupało mi się człap-człap. Zmokłam jak zwierzę, słowo daję! Polecam. A potem jak siedziałam przy kompie w pokoju, to mi zza okna błyskała burza po oczach! A to już mniej.