niedziela, 27 grudnia 2015

Cios Zatrwożenia wymierzony w samo serce

Cóż za karuzela strachu, dzisiejszy dzień mnie nie oszczędza. Konsekwentnie postanowił mi upływać pod znakiem panicznego przerażenia.
Otóż terrorystów się namnożyło i tylko czekają, aby w sadystycznym szale pozabijać wszystkich Europejczyków i pewnie z lubością wysmarować się ich świeżą krwią. Tak mi się to jawi.
Co za okropieństwo.
Co więcej, topią się lodowce i powoli, choć nieustająco dążą do zatopienia całego świata, poczynając od najbliższych wybrzeży, na najgłębszym lądzie kończąc.
Ach tak, i jeszcze globalne ocieplenie, wszędzie brud, smród i spaliny, pośpiech, hałas i zanieczyszczenie, Ziemia umiera, a współczesna ludzkość to zaraza. Jakoś pięknie to ujął Turkiewicz, pisząc ostatnio o neopogańskim konsumpcjonizmie, nie pamiętam teraz dokładnie. W każdym razie, jeszcze pełno ludzi poginęło w wypadkach na święta, wszędzie panoszy się choroba i okrucieństwo, a gdzieś daleko na niebie znowu leciało coś, czego nie widziałam, ale huczało tak niepokojąco, jakby miał to być jakiś morderczy meteoryt. Nie cierpię tego dźwięku, zawsze cała kostnieję z trwogi.
Aż postanowiłam sobie pooglądać jakąś bajkę, żeby się trochę otumanić i oderwać od tej bolesnej, dystopijnej prawdy. Czy też pograć sobie w jakąś kochaną grę, na przykład Simsy, ale Średniowiecze, bo ładują się szybciej od zwykłych, są ciekawsze i mniej irytujące.
Chociaż nie wiem, czy to na długo pomoże. Takie chwilowe znieczulenia są zwykle płonne i może niektórym udaje się pławić w obłoczku złudzeń przez całe życie, ale na mnie to już kompletnie nie działa, nawet na krótszą metę. I jak tu normalnie żyć, jak się na trwałe nijak nie można uspokoić, przekonać ani uwierzyć w coś lepszego? No nie da się.
Aż się to prosi o jakąś uroczą, przesłodzoną piosenkę z kiczowatym teledyskiem, najlepiej z końca lat 70-tych, od której robi się lżej na sercu.