Coś nie klei mi się to pisanie, może od tego przymdlenia.
A miało być, właśnie, trochę starego opowiadania. Ale jakoś nie wiem.
Niech będzie tak:
Demenis miał piękne, błękitne oczy, przejrzyste jak letnie niebo w samo południe.
Zabawne, że kiedyś w ogóle nie zwracała na to uwagi (że niby ja, ale wolę bez imion; "Demenis" to też podstawione). Znaczy się, zawsze zwracała uwagę na czyjś kolor oczu, i to od samego początku, ale oczy Demenisa długo były w kategorii „po prostu niebieskich“.
Aż kiedyś pomyślała sobie, kuląc się przed telewizorem na widok pewnego piosenkarza (cudownego śpiewaka dla niej, obleśnego drzyjmordy dla beznadziejnych ignorantów; na szczęście oglądała sama), że skądś zna już podobne spojrzenie. I ten wyraz twarzy, przekorny uśmiech przeszywany wzgardą, cynizmem i melancholią. Chociaż artysta ten z pewnością nie był cyniczny ani wzgardliwy, o nie, bo wtedy nie wyglądałby jej na anioła.
Może więcej było w tej minie melancholii i to dzięki temu była tak charakterystyczna.
Demenis też był melancholijny, chociaż na swój sposób.
Przypomniała sobie jeden z całkiem już abstrakcyjnych dni z almanachu odległej przeszłości. Tak, jakby przelatywał jej w myślach fragment filmu z życia kogoś innego, kto tylko wyglądał jak ona lata temu, a wszystkie swoje wspomnienia zostawił jej do wglądu.
Słowem, sztuczne to było i nieprawdopodobne, im bardziej zgłębiała się w owe sceny z obcego życia.
A oto w jednej z nich dzień okazał się jasny jak z orientalnej mitologii, powietrze przepełniał daleki świergot ptaków i wachlarz rozkosznych, swojskich zapachów. Musiało być lato pełną parą, albo też późna wiosna, obie te pory były swego czasu równie piękne i zachwycające.
Nie, to jakaś masakracja. Dalej już własnymi słowami, bo będzie się tak wlekło, aż znowu powstanie zbyt długi, beznadziejnie nieprzewijalny post.
Byłam więc jeszcze w podstawówce i jak to wtedy bywało, wracałam sobie na piechotę ze szkoły. Zwykle towarzyszyła mi sąsiadka rówieśniczka, czasem jej starsza siostra, od czasu do czasu jeszcze inna koleżanka, lub właśnie Demenis. Nie lubił się się on specjalnie z tamtymi siostrami, moimi sąsiadkami (w sumie naszymi wspólnymi, bo mieszkaliśmy wszyscy niedaleko). Większość czasu obie strony wymyślały na siebie jakieś głupie przezwiska lub wykłócali się o niestworzone historie, z czego chyba siostry miały najlepszą uciechę. Zwłaszcza ta starsza. Była w wieku Demenisa i oboje chodzili do klasy wyżej.
Ja kolegowałam się bardziej z tą młodszą i jej Demenis nie lubił najbardziej, może dlatego, że wydawała mu się szczególnie głupia, zawsze takie miałam wrażenie.
Tamtego dnia wracałam właśnie z nim i tą młodszą (niech będzie, Lawitką). Pamiętam, że rozmawialiśmy o urodzie, upodobaniach i tak dalej. A na język dziecięcy: to kto jest lepszy, ładniejszy i bardziej się podoba. Nawet nie wiem, która z nas to wymyśliła, w sumie to obie byłyśmy podobnie głupie. A że Demenis był chłopakiem, to on miał oceniać, o co go poprosimy. I jak doszło do koloru oczu, to powiedział, że Lawitka ma ładniejsze. Chociaż wiedziałam, że jej nie lubi. Po prostu zrobił to dlatego, że sam miał taki sam kolor oczu, a ja miałam już inny.
Niektórzy, na przykład ja, zawsze wolą coś odmiennego od swojego - czy to włosy, narodowość, płeć, czy kolor oczu. Dlatego pomyślałam sobie wtedy jak stronnicze i niesprawiedliwe jest takie myślenie. Ot, całe stereotypy. Bezgranicznie gardzę nimi, one sypią tylko sól na każdą ranę życia.
Ten werdykt Demenisa to nie był, rzecz jasna, koniec świata. I tak dalej to mi otwierał, jak przychodziłam, a Lawitce nie. Zresztą ona sama raczej nie przychodziła, tylko ze mną, a on wtedy mówił, że nie może wyjść, bo gra, i szłyśmy wtedy z Lawitką do mnie, albo do niej, albo na rowery, i zgadzałyśmy się wtedy, jaki ten Demenis jest głupi i że tylko by przy komputerze siedział, i że więcej do niego już nie pójdziemy.
A potem i tak szłam sama i graliśmy razem na Playstation albo w Little Fighter na komputerze. Na jednej klawiaturze. I nie znając jeszcze kompletnie angielskiego, mówiło się litlefikter.
Ach, aż łezka się w oku kręci. No, zawsze fajnie tak napisać, nawet jeśli tak naprawdę to nie. Żadna łezka, bo nawet już Demenisa nie lubię i nie mamy żadnego kontaktu, i dobrze. Tym bardziej z Lawitką i jej siostrą (niech będzie, Kriliną). Ani, w sumie, w ogóle z nikim. No patrz, co to się porobiło z tymi ludźmi!
I znowu post zrobił się rozwleczony jak prująca się wstążka...
Nie urwiesz, bo ciągle się będzie pruło. Tak samo z tym pisaniem: już zaraz przestanę, już końcóweczka. A jednak samo się ciągle pisze.