niedziela, 11 listopada 2018

Moje ulubione pięć seriali

Dziś święto niepodległości i to ultraspecjalne, bo wielkie, okrągłe, pękające dumą i narodowym ego, piękna rzecz, więc wszystkiego najlepszego dla nas.
Napiszę więc całkiem nie na temat, jak całkiem nie na temat siedziałam dzisiaj w starbaksie na klonowej kawusi odebranej gratis, po cebulacku (więc i może trochę na temat...), po tym, jak na ziąbie zeszłam ładny kawał drogi przez rozświętowane centrum stolicy. A bagiet ile było, a wozów pancernych, januszy w strojach szlacheckich, futrach i z pawimi piórami, a grażyn i gówniaczków stających na ławki, żeby dojrzeć ponad stłoczoną gawiedzią, cóż tam się dzieje za tymi ogrodzonymi przez poważnych panów oficerów... no, ogrodzeniami. Coś się zaplątałam, bo w sumie tak piszę a myślę o drugim, a jeszcze do uszu mi się wszumia muzyka ze słuchawek.
Czyli te moje pięć seriali.
1. No to LOST, czy ja w ogóle muszę tu jeszcze pisać cokolwiek czy uzasadniać? Nawet nie mogę. A na wszelkie pierdolenie, że łee a bo ten serial to się w ogóle kończy po trzech sezonach, bo potem to takie eee no nie wiadomo co to w ogóle się reee, no to mnie pusty śmiech ogarnia.
Ja akurat tak jak wielu rzeczy w tym świecie nie rozumiem i często mam takie wtf że co tu się w ogóle odniepodlegla, o ścisłych naukach, relacjach międzyludzkich i jakimś rozsądkowo-logistycznym organizowaniu się nie wspominając, tak ten serial był dla mnie tak niebywale jasny, genialny i nieziemski, że ja czułam go i rozumiałam całą sobą. Nawet jeśli nie tak, by to w słowach na czynniki pierwsze rozłożyć i wytłumaczyć, to gdzieś ponad ten poziom, po prostu no całą sobą to wszystko łapałam i ryczałam w zasadzie nad tym zjawiskiem jakoś co drugi odcinek. Lepiej to ja tego nie ujmę. Ale zajebiste uczucie, polecam jak pojebana.
2. Penny Dreadful
3. Sense8
4. La casa de papel
5. 13 reasons why