czwartek, 15 listopada 2018

Podbżószeg

Powinnam już pisać ten licencjat, a mi się nie chce. Niedobrze. Jutro już będę musiała się za to wziąć. I wezmę.
Zjadłam dzisiaj rano biszkptowego danonka. Nie zdążłyłam na chacie, bo i tak wstałam za późno i ogarnęłam się w ten minimalny kwadrans, tak aby. Trochę wiocha tak żreć w tramwaju, ale nie tragicznie. Starałam się zachować pozory pełnej kultury i dyskrecji.
Nie chciało mi się też ruszyć ospałej dupy z posłania na ten wykład z filozofii, skądinąd polubiłam go bardzo, ale jednak ta godzina. Jak tak sobie szłam nie do końca wybudzona jeszcze na przystanek, mrużąc oczy przed niskim słoneczkiem, pomyślałam sobie no jak ja to robiłam, wstawać tak rach ciach na zajęcia przecież na ósmą. Albo tę robotę na siódmą, czy o tamtą na piątą rano, to ja w ogóle nie wiem. Mieszkając jeszcze u pani Ali, też tak miałam jakiś czas, że mnie możyło już po dziewiątej czy ósmej, a wstawałam kurde o piątej, nawet jak nie musiałam. Ciekawe. A teraz to najchętniej bym spała i spała i spała cały czas.
I nie ma to niczego wspólnego z jakimś wykończeniem się życiowym, tą wyświechtaną depresją czy inną martwicą nastroju. Wprost przeciwnie, sama przecież wiem, że zrobiłam się tak idiotyczną śmieszką w porównaniu do tego jak grobowo nihilistycznie byłam nastawiona do świata niegdyś. Ale mi teraz z tym dobrze. To że zupełnie uzasadnienie mogę zostać uznana za srodze pojebaną nawet mnie nie obchodzi, sama też się chwilami zdumiewam, jak absurdalne rzeczy rozbawiają mnie wręcz niepojęcie. No ale czy mam na co narzekać? No skąd. No właśnie.
Zdążyłam więc przed tą filozofią poleźć jeszcze to pobliskiej chałubińskiej costy i wzięłam sobie, co ja tam wzięłam: a płaską białą i to ze zniżką studencką (nie sprawdzają nawet legitymizacji, miło z ich strony, oczywiście chętnie i bez problemu bym się wylegitymowała, ale miło, że nie biorą mnie z miejsca za oszustkę żadną - może nie wyglądam, to też by było miłe, ale w sumie i smutne, jeśli spojrzeć na to od strony pobieżnego ufania pozorom, chociaż a, tam). Po wykładzie - fajny, znowu się cieszyłam, jak na nim byłam - zahaczyłam o złote tarasy i zabawiłam tam jakąś chwilkę, zaburaczając trochę w kolejnej coście, gdyż i burżujski koktajl z mango, i prąd z gniazdka przez ładowarkę sobie tam ciągnęłam gratis. Ale w sumie czy to złodziejstwo? Wybuliłam wcześniej dość na kawy i inne ichnie zbytki, żeby zasłużyć sobie na taki bonusik, wielka rzecz. A prąd i tak się wszędzie kradnie, tylko kwestia, kto płaci.
Zgłodniałam nieco potem, zważywszy, iż nie pojadłam za bardzo znowu od zwleczenia się rano z betów, ale wczoraj mnie przymuliło trochę po tym stłuszczałym tłuszczosyfie z maka, więc darowałam już sobie dzisiaj powtórkę z głęboko smażonych i wzamiast wewstąpiłam do biedry, standardowo tylko na chwilę, ale przewidywalnie skończyło się na rozwleczonych przewlekle minutach i koszyku zapełnionym dobrami wątpliwej niezbędności. Chociaż nabrałam tego trochę pod kątem planowanego nieruszania dupy z mieszkania przez kolejne bite trzy dni, nawet jakby wskazane było choć na chwilę,, to nie: nie:: przecież muszę w końcu zmobilizować się i zacząć pisać to gówno.
A jak mi się nie chce yy ueeyue. Beznadzieja. Przydałoby się lanie na ten leniwy zad i to porządne, nie tylko takie klapsy napalonego właściciela męskiej łapy. Taki serio jeb cymbałem w łeb i kosa pod żebro, a na poprawiny jeszcze chlust lodowatej wody zdrowo z kubła przez grzbiet. Czy co bliźniaczo nieprzyjemnego.
Jak ja się nie mogę w życiu wywdzięczyć i nadziękować że mam Placebo i to tak bardzo dla mnie, to aż onieśmielające i odbierające mowę i rozum momentami (kurwa jakbym go miała) no i jak ja mogę chcieć czegokolwiek jeszcze w życiu więcej, śmieszne - nie ma nic więcej