środa, 21 marca 2018

I have decided to leave you forever, I have decided to start things from here

Cudownie! Słyszałam sobie Ode to My Family w tramwaju, teraz jak wracałam z zajęć. A na zewnątrz jakże krzepiąco przyświecało słoneczko, mimo że wiatr i tak mrożący napiździał.
Wracałam sobie znowu z Adke. Śmiesznie, sama się tak nazwała jak pisałyśmy. Chce mnie zaprosić do siebie na ploty. Bardzo poważne, bo jak wiadomo, jest w życiu na co narzekać. Albo chociaż porozpieszczać się razem niezdrowymi kaloriami tak później, późnym popołudniem albo wręcz wieczorkiem. Fajnie, ona jest taka otwarta i z czystym serduszkiem, a pewnie, że sobie się z nią spotkam. Jak już mówiłam, otwarcie się moje w dużej mierze dzięki niemu zaprocentowało mi chociaż na teraz i w dobrym kierunku się ogarniam dalej. Tak właśnie.
Za bardzo jeszcze dzwoni mi gdzieś tam z tyłu tej tępej głowy, żeby odrzeć się kompletnie z dumy i pokornie, jak nic nie warta płaksa próbować pogadać jeszcze z nim, próbować coś "naprawiać". Znaczy, to na pewno byłoby najlepsze (tylko że on oczywiście nie chce), zamiast zaprzepaszczać zaraz wszystko - to raz, a dwa - że i tak sam chciał niby "powyjaśniać ze mną wszystko na spokojnie" jakoś wkrótce po tym, jak dał mi jasno do zrozumienia, że "odrzuca go" ode mnie, "oczy mu to otworzyło" jak ja tak "strzeliłam focha" (wtedy niby, jak już zaczęłam bóldupić że nie jest między nami, jak być powinno, czy raczej jak ja chyba sama bym chciała). I czy jemu całkiem tak o to chodzi, że absolutnie koniec między nami? Tak, że całkiem. Ja p ie r d o l e. Za gęsto może już tu przybiłam te cudzysłowia, ale że to niby cytując z niego. Chociaż czy ja powinnam rozpamiętywać te jego słowa, po tym jak się okazują łajna warte? Bynajmniej...
Bo przecież on "sam tak myślał", wtedy. I co? I po prostu zmienił zdanie, co nie? Chuja, chuja warte to wszystko. Mój to jedynie problem, że nakręciłam się już tak i nabudowałam sama w sobie oczekiwań, którym on, ku okropnemu rozczarowaniu mojemu, nie sprostał. I miał widoczine nie sprostać, mogłam się tego domyśleć już wcześniej, zamiast oszukiwać jakoś w sobie tę intuicję.
Bo to było nawet tak, że ja się dziwiłam momentami, czemu tak szybko się chcę angażować i ponaglać też z tymi sprawami, skoro przecież jeszcze go nie kocham, albo nawet wcale nie będę (w ogóle wypisuję teraz w większości to, z czego i tak sie już wyżaliłam już siostrzyczce, i - dobrze). Ale póki on jeszcze sprawiał wrażenie, ze chce być ze mną, niestety sama zaczęłam się do tego przekonywać. Co się okazało tym większym błędem, im bardziej on zaczynał się wycofywać, aż w końcu zjebał całkiem. Tak właśnie zrobił.
Więc co? Nigdy więcej.
Gdybym tylko potrafiła odkochać się teraz w nim tak na "pstryk" i o, już. Tymczasem nie dość, że jestem zbyt cholernie sentymentalna (co niczego nie ułatwia w życiu), to jeszcze najlepszym wyjściem z tego byłoby po prostu zesłanie mi z nieba kogoś lepszego. Bo ja na kogo bym teraz nie spojrzała, to tylko nie, nie, bo to nie on przecież.
Czy to nie tak musi być, jak z jakąś piosenką, która wejdzie mi strasznie-strasznie i już sobie nie wyobrażam, że kiedykolwiek przestanie mi się podobać, do czasu, gdy coś innego wejdzie mi na jej miejsce? Jak wtedy dopiero przestaję czuć to, co czułam wówczas do tamtej. Tak powinno być i teraz. A dopóki nawet nikt nowy, lepszy się dla mnie nie pojawi, powinnam po prostu dać sobie spokój z nim.
I tyle, no. CZY CIĄGLE TA GŁUPOTA MOJA MI W TYM PRZESZKADZA?? czy co he???