Pogadałam z nim nawet naprawdę, w czwartek po zajęciach. Czy to coś pomogło? No może tyle, że nie będzie między nami dalej takiego kwasu, jak on to ujął. Ale oczywiście realistycznie nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek wrócimy do siebie, choć właśnie najgorzej, że gdzieś mnie tam jeszcze za tym skręca. Może to tak jak z dragą jakąś wyjątkowo paskudną. Że na odwyku po prostu tak człowieka poniewiera i trudno doprawdy się posługiwać rozsądkiem. Ale dać wszystkiemu trochę czasu, i on dojdzie w końcu do głosu, a zacząć się go karnie słuchać, to człowiek sam po prostu na przyszłość będzie sobie wdzięczny.
Tymczasem mnie zmożyło wcześnie jakoś, koło dziesiątej, za to obudziłam się potem po północy, wzięłam sobie do jedzenia banana i jogurcik i oglądałam jutuby do trzeciej w nocy. Potem właśnie, jak zasnęłam znowu tak niespokojnie i niezdrowo w ogóle, ocknęłam się dopiero po dziewiątej rano po tych koszmarach, ale czułam się tak jakoś śmiertelnie okropnie, że powstałam z tego niemożebnego barłogu dopiero grubo po pierwszej. Boże, serio powiedziałam już sobie, no ogarnij się w końcu idiotko, ileż to wszystko można rozpamiętywać? No.
Eeee no mam za swoje, to teraz się będę męczyć. Ale wszystko przecież zależy od nastawienia... Będę podchodzić, że jestem silna i ze wszystkich błędów potrafię wyciągnąć konstruktywne wnioski, no to będę się w końcu stawać coraz lepsza. Skoro regresu już raczej nie będzie, he he. Głupsza już znaczy nie będę. Tylko lepiej będzie, prawda? Zwłaszcza, jak się nad tym pracuje x