piątek, 20 kwietnia 2018

Bulwarem Tadka Jasińskiego aka nie-mistycyzm

No i każdy dzień z mijającego tygodnia miałam coś tu napisać. A nie pisałam. Ło, jezusińku, te zaległości. Tyle wszak było rzeczy do ponapywypisywywania. Prawda?
Tytuł ostatecznie nadałam jeden z tego, jak ze swoim byłym (ha) byłam tam ostatnio jeszcze na spacerze, jak gadaliśmy. A to było w czwartek dwudziestego drugiego marca, prawie miesiąc temu. A rok temu za to, z dwoma dniami, to na starym mieszkaniu ten cały Kubuś-niuniuś był u mnie, bo mi pomógł z dworca dotaszczyć walizkę, ale wówczas co, posiedzieliśmy u mnie, pogadaliśmy coś tam o dupie marynie, posiedzieliśmy przy lapku, niby z ciekawości próbowałam wziąć go za rękę - ale to było w sumie takie bardziej bawienie się nią, niż cokolwiek. Paznokcie mu wbijałam lekko w tę łapę, ale nie czułam jakoś nic przy tym. No i on poszedł sobie, dziesięć dni później byliśmy tylko na spacerze po Ostrowie co tak lało, i potem niby "do następnego, do następnego", a tego następnego jakoś tak naturalnie nie było i ostatecznie wszystko się samo rozwiało. No co innego z - tym, teraz. O, on mi pomógł raz dotachać zgrzewkę wody jak byliśmy na zakupach w kerfurze. Aż w końcu teraz co? Dotachałam sobie sama, o. Pff, też mi coś. I jeszcze wlazłam z tym na ósme piętro. Ciągle teraz włażę. Nawet z dwa razy dziennie, jeśli akurat kręcę się tyle między miastem a chatą.
Eehehhe, no to już wiem, bo piosenek bym miała dużo do wstawienia i porozpisywania się z serduszka o nich, i jeszcze zdjęcie jakieś chciałam tak tematycznie, a i z życia dni najświeższych jakieś szczególiki smaczne przytoczyć - no i co tu walnąć teraz? (może przestać tak pastować tym "no", sprośna bulwo). No, to ja jestem z jednego bardzo a bardzo dumna. Uwaga - z przezwyciężenia w końcu tej trującej zgryzoty za... no właśnie, moim byłym! Już nie kojarzy mi się tak patologicznie i niesmacznie to określenie, znaczy może trochę tak, ale najwyraźniej do patologii i niesmaku może trochę przywykłam! A w każdym razie wyrobiłam jakąś tolerancję na nie! No i, do rzeczy, otóż uodporniłam się już absolutnie na niego w ogóle, znaczy na sam widok jego, na głos, na cokolwiek w ogóle dotyczące jego obecności, na widok zwłaszcza. O ile jeszcze na początku po prostu mnie dobijało to, jak nagle jeszcze piękniejszy i idealniejszy mi się jawi (o ironio), no bo tę brodę taką zapuścił, omg, no i te włosy trochę też, no i jak siedzi taki zamyślony, oomg, albo w ogóle jak się uśmiechnie, o.m.g. A już nie mówiąc, jak z jakąś inną dziewczyną coś, cokolwiek, no to mnie tam zapaść normalna śmiertlna wewnętrzie brała, no słowo daję.
Takie tam. Skrajne sentymentalistki tak mają. Ale to gówno da się wyleczyć.
No i proszę bardzo, mimo że staram się nie patrzeć na niego wcale a wcale, żeby sobie oszczędzić tej jego głupiej mordy, to jak już spojrzę, to nic-a-nic w ogóle mnie już w nim nie ujmuje, nie porusza. No dosłownie popatrzę się na cokolwiek - i takie wtedy - pff, no i co. W zasadzie to jaki przeciętniak w ogóle albo w ogóle brzydal. Phii pff fff no klękajcie narody, moje dzieci mi kiedyś będą wdzięczne za lepszego ojca. Prosto z tematem.
Ale też jestem głupia, że pierwsze że co piszę to mam niby tyle do napisania co chciałam, a i tak znowu wracam do tego jakże żałosnego, a zamkniętego już na ament zaryglowanego całkiem epizodu no? No?? Śmieszne. Proszę skończyć.
A jutro sobie idę na integrację na wyspę do moich kochanych bliźnich z roku, ach się jakże cieszę, no nie masz jak doborowe towarzystwo. Marzenie.