czwartek, 5 kwietnia 2018

Pełen miesiąc złamanego serdusieńka, jak pełnia księżyca minie sobie niedługo

Te półtora roku było takie cudowne, że żyć mi się chciało i byłam taka zadowolona ze wszystkiego i szczęśliwa. To długo. I tak nieprzerwanie. Aż się nie wpakowałam w takie usunięcie gruntu spod nóg. Może więcej mi trzeba teraz czasu, żebym znowu się nie czuła pusta i niedopełniona. Może mniej. Ja się staram, żebym już-już miała wszystko poukładane, ale nie wychodzi. Przecież powinnam całkiem przekreślić już go, jego wszak strata, dla świętego spokoju to zrobić. A potem dziwota, że śnią mi się po nocach takie męczące koszmary. Aaaach, Jezu. Trzeba czasu, tak? I cierpliwości? No to dobra. Ale co się nie naubolewam teraz, to moje tak...
Uuu Boże, jaka gorycz. Dobra, stop; znajduję w końcu jakieś pocieszenie, więc trzymać się tego, a na trudnościach jedynie szlifować i wzmacniać. I tyle w temacie. Jutro mija miesiąc, nie maż się już.
Byle do wakacji, i będzie fajnie. Byle sobie popracować. Tyle mam przecież jeszcze szans w życiu?