Napiszę tu o fajnych rzeczach. Takich, którym przyświadczałam ostatnio. Na szczęście było ich trochę. Właśnie, bo w ogóle to ja jestem i tak bardzo szczęśliwa. A dzisiaj pjuntek tszynastego, i co he? - a ja jestem immune na taki szajs. Żadne przesądy na mnie nie działajo. Ma się względnie tę kontrolę nad własnym życiem. Jak się zechce, tyle przecież daje radę. Ile pożytecznego zrobiłam ostatnio! Włącznie z jakże chwalebnym racjonalizowaniem się. No, duma.
W sumie to za dziesięć jedenasta jakoś sobie wyjdę, coby na te wpół do spokojniutko zdążyć.
Dobra, to co na przykład mogę teraz wypisać? A, że wypracowałam już sobie siedem godzin u kuchni tego ciucholanda w galerii. Śmieciowa ta robota, taką jednostką mróweczką się tam jest babrającą się i uwijającą przy tym korpotargowisku próżności, ale oby był chociaż jakiś pinionc, to styknie. Uzbieram sobie chociaż na tę wejściówkę na majówkę, liczę. Warto będzie więc. (co ja tak dziwnie piszę?)
A właśnie, dialog dzisiaj w tramwaju jak podjechał sobie on na przystanek:
Baba: Może pan podjechać bliżej?
No bo przed nami stała akurat siedemnastka (jechałam dwójką), ja stanęłam już u wyjścia, a ta babka za mną, a to było zaraz przy tej kabinie motorniczego.
Motorniczy: Nie mogę, bo muszę wjechać całym składem.
Nie wiem czemu, to takie jakieś śmieszne było, taka interakcja między nimi. Nieraz mnie śmieszą takie szczegóły albo w ogóle rzeczy jakieś przelotne i różne subtelności i niuanse, na które pragmatyczna jednostka ludzka w ogóle nie zwraca uwagi, bo i pewnie nie warto. A że ja jednak zwracam, ech no to abstrakcyjne zupełnie jakieś poczucie humoru czy co, bo ja nie wiem.
No i ta babka jeszcze tak do siebie: Deszcz pada, cholera.
Trochę kropiło, fakt. Też zauważyłam przez szybę. Ale znowu jak mnie to rozbawiło, jak to usłyszałam za sobą. A w sumie tego deszczu to już tyle co nic, jak wyszłam.
- Nie czekam, nie potrzebuję! -