piątek, 6 kwietnia 2018

Nie masz przecież czasu na pierdoły

Czemu ja ciągle płaczę za nim? Miesiąc temu jeszcze się o tej porze nie spodziewałam, jakie okropności mi się znowu szykują. Czemu znowu? A no bo te półtora roku, właśnie, odzwyczaiłam się już w sumie od nich. W zasadzie miałam nadzieję, że już tak będzie, że skoro tak już mi dobrze było we Wrocławiu, to nic mi tego nie zepsuje. No i się pomyliłam, bardzo, i cóż. Za bardzo się nawet zapędziłam, wiążąc się w ogóle z tym Marcinem. Nie warto było! Powiadam. Byłabym dalej dziewicą, nie całowałabym się była z nikim, w ogóle nic-nic. On to traktuje, że chociaż ma się jakieś doświadczenie i naukę na błędach, ale ja przecież tak nie chciałam. Zawsze podchodziłam idealistycznie, że jak już pierwszy chłopak, to musi to być poważny związek i na długo.
Czy jego te nadzieje moje tak przytłoczyły? Nie powinno tak być. Nie byłoby tak, gdyby odwzajemniał moje zaangażowanie. Tymczasem on popróbował, zniechęcił się i wycofał. Wszystko moim kosztem, bo ja otworzyłam się na niego, przekonałam sama i nakręciłam już fest. Wiem, że on nawet nie miał złych intencji ani nic, nie o to chodzi. Po prostu był strasznie, strasznie głupi, że mi na tyle pozwolił, skoro sam nie był od początku przekonany. Bo ja na początku też nie byłam. Ale sama zaczęłam się przekonywać, bo przecież bardzo kogoś chciałam, a on się zdawał taki właściwy przez to wszystko, że też się tak otworzył na mnie na początku... i w ogóle...
A teraz wszystko wniwecz. Nawet, jakbym chciała bardzo znowu z nim być, wciąż z nim być, to nic nie mogę z tym zrobić, bo wszelkie moje starania zniechęciłyby go tylko jeszcze bardziej. Przecież wiem. Zresztą nawet, jak sobie wyobrażam, że jakimś cudem on będzie chciał po czasie wrócić do mnie, czy w ogóle naprawiać coś między nami - to ja absolutnie odmówię. No bo go nie chcę, po tym, jak koszmarnie się na nim zawiodłam. Po prostu nie, i nie.
Tak mi słusznie dyktuje ta rozsądna część mnie. Gdyby tylko nie przegrywała z tą romantyczną, sentymentalną, beznadziejną, która niestety wciąż przeważa we mnie i to znacznie. Bo chyba jest mi najbardziej naturalna. Przez nią tak rozpamiętuję, wręcz dramatyzuję, i żyć mi się odechciewa, i cierpi mi się strasznie a niepotrzebnie aż tak bardzo. I idealizuję go sobie wciąż - że i tak bym znosiła wszystkie jego wady, że wszystko bym zrobiła dla niego, że pewnie nikt mi się już nie trafi. Chociaż zasługuję przecież, żeby ktoś mnie też bardzo pokochał i zaakceptował i starał się dla mnie, a na nim pierwszym się po prostu zawiodłam, bo on na poważny związek po prostu nie jest gotowy. I tylko niepotrzebnie mnie sam w błąd wprowadził i naraził w ogóle na takie rozczarowanie ogromne i męki pańskie, z jakimi mnie teraz zostawił.
Już bym wolała, żeby on całkiem przestał dla mnie istnieć. A tu musimy mieć zajęcia jeszcze razem przez dwa i pół miesiąca, Chryste Panie. Z drugiej strony, jak myślę, że miałabym już go całkiem nie widzieć i że w następny rok mielibyśmy nie mieć już zajęć wcale razem, jakoś tak odruchowo mnie to przeraża, że przecież nie, bo ja ciągle tęsknię za nim.
No właśnie, ale to udział odruchowej tej mojej, niewyplenionej romantyczki niepoprawnej. Stop! Nie powinnam przecież liczyć już na nic z jego strony, na nic. Było, minęło. Ze wszystkimi niefajnymi rzeczami wszak tak się dzieje. Co z tego, że z nim na krótko jeszcze było mi fajnie? Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, czy, właśnie, nad tak naciąganym związkiem.
Rada na przyszłość: nie staraj się dla chłopaka, nawet choćbyś się do tego wyrywała, bo pewnie będziesz. Przekonywać się do siebie nawzajem, owszem, ale daj mu najpierw przekonać się do ciebie bardziej, żeby to on się napracował, no a jak nie będzie, jak ten pierwszy twój nieszczęsny, to niech spada na drzewo. Właśnie, Marcin też. Obrzydź go sobie teraz na maksa! I niech on też znika precz.
Jeśli kochasz, pozwól odejść
Jeśli kocha, wróci do ciebie
Jeśli nie, nigdy twój nie był
Więc nigdy mój nie był. A to z Exupery'ego.
Miałam jeszcze pisać na początku, że byłam dzisiaj pierwszy raz w pracy i to o piątej rano he he, i jak to nie było mi mega ciężko że aż się rozpłakałam znowu w drodze do domu, ale tak trochę się pomazałam i mi przeszło. No i zabrałam się od razu za wklepywanie tego posta, no bo komu się będę żalić, Adze? Sofii? Nie będę przecież użalać nad sobą bardziej niż muszę. Ani siostrze, ani przyjaciółkom. W sumie nie mam jeszcze takich bardzo-przyjaciółek, ale Sofii najbliżej, bo przynajmniej z nią na tyle pogadałam o Marcinie i ona ze mną też o swoim pierwszym związku, który się rozpadł. A ja nie mogłam uwierzyć, że ona, biedactwo, przeszła przez coś takiego i tak dobrze się trzyma. No nic tylko podziwiać. I brać przykład.
W końcu też jestem silna, tylko tę siłę trzeba skrupulatnie z siebie wydobywać. I pielęgnować. Wierzyć w siebie zawsze, zawsze, zawsze! Tak!
Piękna piosenka, przepiękne wykonanie, nie piję sama wina, ale co z tego?