Znowu tak mam, że w nocy jakieś gówno-sny i budzę się taka zmordowana i prawie nie do życia, a potem w miarę dnia jakoś mi to przechodzi.
Słucham dużo muzyki, i to dobrej, takiej która pomaga. To pewnie też się mocno przyczynia do tego, że mi się poprawia. Burza dzisiaj była i trochę błyskało, ale przeszło sobie. A ja się wzięłam za tłumaczenie i w ogóle zadanka na jutro. I pojadę sobie też załatwiać różne sprawy. Książeczka sanepidowska, medycyna pracy, a wcześniej tyranie w ciucholandzie - jakże dorośle, yhy? Dobrze. Trzeba się zaprawiać. Nie muszę żadnej z tych rzeczy, ale wolę się za nie zabrać i popróbować, zamiast siedzieć w barłogu i się mazać. No szanujmy się! Get on with your life, you young lady.
To samo z tym programem wymiany i wyjazdem na inną uczelnię. Wiadomo, rezygnacja z tego mieszkania, przeprowadzenie się do innego miasta, nowe lokum, aklimatyzowanie się w nowym środowisku. Przyznam, że trochę się tego boję - ale tak samo z pracą, wyjazdem ewentualnym do Anglii czy w ogóle załatwianiem wszelkiej tej biurokracji poważnej jakże. Znaczy to, że tym bardziej trzeba brać byka za rogi i nie marnować życiowych okazji.
Nie będę przecież żałować, że próbowałam, nie? Tym bardziej, jak sama się będę starać i z czystym sumieniem nie zarzucę sobie braku mobilizacji z mojej strony. Żałowałabym prędzej, jakbym osiadła dupą na mieliźnie, czy jak to tam ów kutafon mądrze prawił.
A to był Wojtek z Video, he he. Ach, dobre wspomnienia.
A, właśnie, Wojciu z Werką to ich sprawa. Tak samo Porzeczkooki z tą Anią, ich związek to ich sprawa. Nie zazdroszczę nawet, no bo czego? Wiem jak to jest, dzielić z kimś takie szczęście i nadzieje, więc winszuję dobrze, a niech się cieszą sobą ile dusza zapragnie. Zwłaszcza, że lubię ich wszystkich.
Ale wyobrażam już sobie, ach jak fajnie będzie poznać jednak nowych ludzi i odetchnąć trochę, zalizać rany i odnaleźć następnym razem trochę więcej szczęścia. Ach przyda mi się.