piątek, 31 marca 2017

Po marcowaniu

No i już tego marca podmuchy ostatnie. Tak naprawdę, nie wieje jakoś bardzo. Nawet piękna była dzisiaj pogoda, jak tak szłam z lengłydż fajels pod pachą na ksero, żeby sobie skserować, no i tak sobie pomyślałam. A obejrzałam sobie z ognuśniałości Miecia streszczenie z "Potopu", i tak mnie naszło na poetycko. He, nie, żeby to było bardzo poetyckie jakoś, i w ogóle, że jakiś związek między tym. Może to bardziej przez to, że ta wiosna, wiosenka? Oooaa, jak pijęęknie! Pięknie. Jak ja bardzo, bardzo, bardzo kocham Wrocław! Dobrze, że w stare strony obracam tylko w przełom dwu dni, na pięćdziesiątkę cioci (w sumie, Mamy mojej Chrzestnej, mogłabym jeszcze ładniej ująć przecież!). Jeśli nie będzie jeszcze fajniej, niż niedawno u Maców na pińdziesiątkę wujka, to i tak pewnie będzie podobnie fajnie, i miło w ogóle. I w poniedziałeczek znowu nawiedzam rozkoszną panią Alę i swoje ukochane lokum.
Wracając do początku wypociny - bo dokądóż to bieży... O tak, jutro już kwiecień, kwiecionek. Wiosny jeszcze więcej! A mi już przeszło - nerwy jakie bądź, imaginacja uporacja, upór w sensie przy głupocie. Umiem też mądrzeć!
Ale dużo roboty, nie chce mi się, bo jestem leniwa. Ale ile się naobijam, tyle potem i tak nadpracuję, najwyżej skondensowanie. Bo biorę w końcu i czas poświęcam, i skupiam uwagę, i szanuję naukę całą pokornością swojego serca. Nie jest ono jeszcze takie zimne. Nawet wcale. Jakby zakręcić z czubka Ziemi, dojdzie się znów na sam biegun, prawda? Co to ma do rzeczy, e. A mnie olśniło tak, że przecież ze wszystkim daję radę! I o co tu się martwić, skoro całkiem dobrze sobie w życiu radzę, nie mówiąc, że w ogóle mam rajsko-niebiańsko prawie że, bo tak łatwo i w ogóle, kolorowo? No, może trochę przesadzam. Ale nawet jeśli, to tylko troszeczkę. Bo najwyżej mam jeszcze drobne zagwostki sama ze sobą, a tak to mam przecież super. Że ja miód słodki, cały słoik potrafię zeżreć w dwa tygodnie to ja nie wiem uollolou....

środa, 29 marca 2017

A nap i s y ?może ?

Cóż, ale przynajmniej mnie lubi. Choć trochę; i tak po prostu. Wiem to.
Na niemieckim wczoraj musnęłam, przysięgłabym, przedramieniem swoim o jego. Lekko, ale prądzik mi przeskoczył. Po gołej skórze w końcu, bo wczoraj było dosyć gorąco. Jak na marzec!
Dzisiaj z kolei, wpierw na gramie - siedziałam jedno miejce dalej, za to potem na Waldenie już - o!! - tuż obok. A na pisaniu już nie, za to czwórkami trafiłam akurat w tę samą grupę, z nim i z Tanią.
Szczęśliwie też, kontemplując sobie cud ów z tak bliska, i z dalsza, doszłam do wniosków przelekkich! że oto chyba ulatuje ze mnie to napowietrzenie tym cudo-upatrywaniem. Oto normalny chłop wedle mnie tylko, że się niesporo tak wyrażę. I tyle. Czy to coś nadzwyczajnego? Ależ nic. Czy ja muszę mieć koniecznie, panie Boże, daj chłopaka, daj, dobry losie daj? Nie, ale skąd, przecież nie. Brakuje mi czego do szczęścia? Nie.
I ta bluzeczka ciemnoszara w esy floresy, co ją złowiłam za pisiąt groszy, bo w niedzielę w ekonomie; jakże dobrze się w niej czuję! Mierzę spojrzeniem odbicie swoje i myślę sobie, hm, patrz dziołcho płocha, oto się nie masz do czego przyczepiać, jako rzadko. A nawet ładnie. Widzisz? A że nie widzieć też można, phi. Oczy ma się różne, i wejrzenie. Phhi, powiadam.

czwartek, 23 marca 2017

Kiedy nie ma

Alias, nazwisko też już mam na okładkę. J.Ż., tytuł. Zbiór poezji, tytuł. Powieść, tytuł. Tak będzie, być może. Bardzo może, bardzo a bardzo. *no wink wink*
A ja kocham Żurawinki.
I Profesora mojego od fonetyki! Co za człowiek przewspaniały. Jak ten klejnot z Simsów, taką nazwę nosił. Przewspaniały - bo tęczowy taki i piękny... pięknem swym ulotnym, acz rozkosznie zniewalającym.
Tak potężnie miłym. I delikatnym.

środa, 22 marca 2017

Wiosną choć jeszcze nie

Proszę, doprowadź się do porządku, istoto nieszczęsna. Pomyśl, co daje ci najwięcej szczęścia na świecie? Muzyka, prawda? Nie jest tak?
Chciałabyś się zakochać bardzo, prawda. Uważasz, że to niesprawiedliwe, że tak nietrafnymi obiektami twoich płonnych uczuć są osobnicy tak wysoce trafiający w twoje gusta przy jednoczesnym nieporozumieniu w sferze duchowo-osobowościowej, podczas gdy ty do gustu przypaść możesz najwyżej jakimś kryspinom. Otóż, błąd, pomylona panno. Czy jest sens tłumaczyć ci to wszystko?? Jakbyś sama nie wiedziała!
Nie powinnaś być w ogóle zazdrosna o tego całego Porzeczkookiego, zawiedziona ni rozczarowana nim, tak jakbyś się, pff haha spodziewała nie wiadomo czego. Dziewczyno! Na litość! Ile ty masz lat, co? Ha, przebóg! I czego ty byś chciała jeszcze, a? No czego? Cytując wielkie dzieło, czyt. losowy tam odcinek Kiepskich, gdzie świński łeb ugryzł Boczka: jeszcze ci mało, świnio jedna?!
Nie. Nie mało. Racja, nie powinnam tak burzyć się w sobie, naprzemiennie cieszyć z pierdół i podbudowywać na tym zamek nadziei, z maleńkich modulików namnożonej naiwności wzniesion, po czym obalon przy hukach ogłuszających, armatnich, jak to rozgoryczenie otępiające, przy pyłu tumanach oślepiających, jak ta rozpacz i zawód przeszywającą nutą na wskroś serce rozdzierający (nie ponosi mnie jeszcze wcale, oh nein). Tuman, to przy okazji - ja jestem, nie zachowując spokoju tak mądrego i pogodnego, jak powinnam, coby móc dumną z siebie być zadowalająco.
Bowiem nie jestem.
Tak, ja rozumiem, o co mi chodzi; to wszystko tak jasne przecież, jak to oko słoneczne czy soczewka insza. Jasność. Niekoniecznie to oczy jego są, najwyżej - jeszcze nie.
Luźniej po prostu, wahadliwa nerwico, zgryzoliozo ty. 
To nie takie trudne!
A może po prostu z czasem mi przejdzie?


niedziela, 19 marca 2017

Czemu w ogóle wpisuję ten gupi wpis

To trochę straszne pomyśleć, że nie czuję się zbyt bezpiecznie na Ziemi. Czy już spektrum tej myśli nie robi się za duże? zn

piątek, 17 marca 2017

Radę prawda dam!

Gwoli sprostowania, to on się wcale nie wypisał z niemieckiego. Po prostu cały tamten tydzień go nie było. A ja już zachodziłam w głowę, nie wiadomo że co, aa nic.
Piękne są te jego oczy o kolorze tak czystym, jasnym, naturalnym. O wyrazie tak przydającym nadzieję i tchnącym żywotnością jak dorodny przebiśnieg wykwitający ku przedwiośnianemu słońcu. I włosy te jego, złote. Najzłotsze. Co z tego, że krótkie. Przynajmniej zarośnięty choć trochę, aż miło. Dotykałabym. I ma tak śliczne, prześliczne usta...
I głos. Zawsze, jak się odezwie... Przymykałam dzisiaj oczy, jak coś mówił, wsłuchiwałam się w te niskie, wibrujące tony. We mnie wwiercające się z mocą co najmniej namiętną. Szkoda, że muszę się powściągać. Naprawdę, szkoda czasem, te dobre maniery, wychowanie, pozory. Człowiek musi być taki normalny i niedziwny. To oczywiście dobre jest i porządek. Ale doprowadza mnie czasami do szału.
Mimo to byłam dzisiaj bardzo szczęśliwa, siedząc tak blisko za nim w 208 i podziwiając go sobie w niemym, introwertycznym zachwycie. To takie smutne ale i pobłażania godne i pocieszne zarazem, jak on uwagi na mnie najmniejszej nie zwraca; nie w takim sensie w każdym razie, w jakim mógłby to raczej odwzajemniać. Jak dobrze, wydaje mi się, ja to jednak rozumiem. Bo kolegować się z dziewczynami, dobrze. Wygłupiać się i kumplować tak po prostu, to dobre jest i bezpieczne. Po co jakieś ryzykanctwa, zainteresowanie sprzedawane wobec względów istoty jakiejś tam bliżej niepewnej. Toteż, czy ja na jakieś nieoczekiwanie kroki mam co liczyć, albo na rozwój sytuacji jakiś nagle, o, bardzo-poważnie-dojrzały? Przebóg. Nie.
Wróciłam już do domu, zżarłam czekoladę i budyń. Cicho, przecież wiem. Nic to, powiadam. A w pociągu taki fajny żaganianin z dredami siedział koło mnie i czytał Chrzest Ognia. Aż prosiło się, żeby zagadać, ale nie zagadałam. Słuchałam sobie muzyki na słuchawkach z tej mojej przedpotopowej komórki. Nie zagadałam, bo pomyślałam sobie, przecież serce moje należy do Pawełka. Na litość, jakie to głupie, a ja tak sobie właśnie pomyślałam! I nawet nie kłóciłam się bardzo z tą myślą, a powinnam ją przecież wyszydzić beznamiętnie i zdusić w zarodku.
No, głupota. Przecież serce moje należy do Eddiego. Mojego ideału. Mężczyzny idealnego.
Żaden jasnooki, świetlistooki, porzeczkooki, złotowłosy czy inien męsko pachnący (mmmm no właśnie...) chłopina niech przy nim nawet w istotność się nie nagina. O nią nie zakrawa, raczej. Nie wiem, ja już się plączę. I gdzie jest mój rozum? Jak ja mam zdać tę opisową? Ale dam radę, prawda.

środa, 15 marca 2017

No i fajno, nno, no

Pan od lit. am powiedział, że wyglądam jak Pocahontas or something. Bo w takie warkoczyki się uczesałam. Nie taki straszny ten pan. I takie fajne miny robił, jak pytania zadawał klasie. Że czy ktoś wie? Ktokolwiek? Anything? I tak brwiami fajnie robił.
Moje perfumy. Ładnie mi pachniały.
Większość zajęć miałam z Inezką. Z Inezką się nawet fajnie rozmawia. I z Adą też, Ada jest taka bezpośrednia. I fajna. Z Wiktorią dzisiaj rozmawiałam na pisaniu, na wykładzie się minęłam w progu z roześmianą Alexis (drzwi mi się zatrzasły), no. I Natalia też jest fajna, i Monika, o, z nią coś tam na wykładzie też podgadywałam, rozmawiałam. I Sylwunia też koło mnie siedziała. A za mną Porzeczkooki, z Sanderką, Tortoiską i Blackbirdem i śmieszkowali sobie i w ogóle, i jak fajnie.
Aż się spokojnie wyżyłam w notatkach z wykładu; a takie bohomazy. Hehehe!
Na niemcu parę razy styknęłam się lewym ramieniem z Porzeczkookim. Tym pajacem głupim. Nie, ja go nie obrażam. Po prostu nie pasujemy do siebie, los tak chce widocznie i on, a jeśli kto głupi jest, to ja sama.
Moją główną przywarą jest to niefajne dramatyzowanie. Tragizowanie, jak ta postać tragiczna jaka.
No, bez przesady w końcu. Nie ma dramatyzowania. Niech będzie chwała Bogu, a w mojej duszy... spokój. 
Ja miałam tę brązową bluzeczkę bidnawą tę, na sobie. A on tę swoja niebieską. Nie wzdrygnął się, nie wiem, ani nic, ani jakoś demonstracyjnie nie odsuwał; bardziej po prostu nie zwrócił uwagi (tak jak i w ogóle nie przejmuje się mną, bo i po co). Dobre i to.
A może, czekaj czekaj, przeznaczenie jest jakieś jednak... I jest mądre?
I posłuchałam sobie właśnie "Black". 
Mniam. Dziękuję za muzykę. Każdą.
O! Nie, ja nie mam już problemu z niczem.

niedziela, 12 marca 2017

Ale przecież jak nie pęknę, to nie muszę nic po sobie pokazywać? prawda?

Jak ja kocham to wideło....
Za dobrego człowieka chcę się uważać. Nic ze złem nie chcę mieć wspólnego.
Nawet, jak jestem słaba, albo dosyć mam albo mi nie wychodzi. A bywa... Ale za dobrą kobitę się uważam.

piątek, 10 marca 2017

Mżawko remonta kiśli brak

I obejrzałam sobie kolejny odcinek Wikingów. Najbardziej lubię Flokiego i Lagerthę. Zjadłam sobie kilka marchewek, wcześniej pomidorków, no i takie pyszne, przesłodkie mango. Na obiad w sumie.
Z zajęć, to miałam dzisiaj normalnie lingwę i opisową. Lingwa mi się miesza już z praktyczną gramcią, może dlatego, że z tym samym panem, w stym samym gabinecie, z podobną grupą i są podobne kserówki. Ale, e, idzie ogarnąć. No właśnie, ogarniać to muszę teraz na weekend. Tak też podgadywałam sobie z moją Inez Isobel Rue. Swoją drogą, podoba mi się jak fajnie to się przełożyło w przekładzie wolnym, fajnie serio.
Nie było go dzisiaj w ogóle. Blackbirda też. Tortoiskę też rychło wcięło, nie zasłyszałam dokładniej, ale a ee bo to jakiś erazmus czy inne spotkanie czy co takowejszego. Tak że, no nywiym.
ALE, CZY ON JEDZIE?
Chyba nie.
A wezmę się zasnę spać już we ten nareszcie nom... Yy-yyyh-yyy-uuhhm.


środa, 8 marca 2017

Pomyślności, Kobieto

Żal mi dupę ścisnął, że on się z niemieckiego wypisał. Tak, wiem, miałam się nie przejmować już w żaden taki sposób. Ale, no. Och, z mojej grupy, znaczy, bo przepisał się pewnie do innej; ale myślałam, że do tej późniejszej. A się okazało, że nie (i nie, wcale nie stalkowałam przez okno).
I zamiast się skupić na czymkolwiek rozsądnym, bolałam tak przemożnie w goryczy, że no kurczę, o jak mi się już odechciewa, jakie bezbarwne od razu te zajęcia i w ogóle. To może, nie wiem, coś takiego zrobili, że do tej wcześniejszej grupy te parę osób poszło, z tych, co to ich dzisiaj na zajęciach nie było. 
Choć ja sobie oczywiście już, pierwsze co, to mnie naszło, że on zapewne poszedł gdzieś sobie razem z tą Julcią. Choć ona już nie studiuje (ać nie myślę nawet, ile grup musieli mieć wcześniej razem), to na wykład znowu przyszła, może właśnie żeby z nim się zobaczyć, skoro tak się bardzo lubią. A mnie nic do tego. 
Ja po prostu też go mogę sobie dalej lubić, a co. Bo nie jestem jakaś małostkowa, żeby się zaraz obrażać, czy nie daj bądź co. Jest, jaki jest, i tyle. To samo o mnie. Los, znaczy się, jest taki też jaki jest, to całe przeznaczenie, czy jest, czy go nie ma. No, przynajmniej na amerykańskiej wyjątkowo spoczęło mi się koło niego, bardzo, bardzo się ucieszyłam, że tak blisko, i nawet była okazja się odezwać, jakie to słodkie. Tyle, że co z tego. 
A no właśnie! Za to Dzień Kobiet przeuroczy dzisiaj, Bartek rozdawał cukierki, co było bardzo miłe. I dumna jestem z siebie i bardzo miłe było też to, że spontanicznie przytuliłam go, dziękując, na co on się roześmiał tak życzliwie. Nawet nie wyszło niezręcznie, choć delikatnie się może zawahałam, ale przede wszystkim zrobiło mi się bardzo miło. I zjadłam sobie pyszne, małe bounty, a Inez koło mnie snickersa. 
Milej może jeszcze by mi było, gdybym przestała tak się zagryzać wewnętrznie. Postawiła sprawę jasno: czyli mogę po prostu go lubić, normalnie, jako fajnego jakiegoś tam kolegę ze studiów. I tak dużo dziewczyn go już lubi. A ta Julia, Weronika czy która bądź niech sobie go nawet usidli (no i, cholera, znowu mnie ścisnęło na myśl o tym-- ale: koniec z tym!!). A ja niech się po prostu cieszę, że dane mi było poznać sobie o, takiego fajnego Pawełka na studiach. I po co nawyobrażałam sobie od razu czego więcej?? Oczekiwania najbardziej dają w kość. No, w której piosence właśnie to było?
Jak się będę cieszyć, że mam zajęcia każde takie, a nie inne, z takimi osobami a nie innymi, bo każde zajęcia mogą być fajne, i że on niech tam poza nimi przecież robi sobie co chce (ba, a najlepiej mi w ogóle nie myśleć nawet o tym), to, no. Zgubiłam wątek. 
Na jutro muszę jeszcze zrobić słownictwo, ale chyba zrobię rano. A potem będę załatwiać ważne rzeczy. I pracować potem, w pokoju. I...
THAT'S OKAY 'CAUSE I GOT NO SELF ESTEEEEEEEEM~

wtorek, 7 marca 2017

Smutek też jest dobry

Chyba muszę to teraz napisać, żeby nie oszaleć.
Skup się, gamoniu tragiczny: dobrze, że jesteś smutna. Tak właśnie: dobrze. To znaczy, że nie musi ci się jeszcze teraz wszystko układać. Potrzeba bowiem czasu. Doceniaj to, co i tak już jest fajne. Nie martw się też o naukę i nie histeryzuj, przecież dasz radę. Masz po prostu więcej roboty. Siądziesz, to i wszystko zrobisz, tyle w temacie, no.
A on, jego traktuj po prostu normalnie. To wykonalne. Musisz się po prostu zobojętnić. Jak ten roztwór chemiczny; jesteś nim poniekąd, w końcu. I już jutro, calutką środę, też będziesz po prostu mądra i zneutralizowana. Pamiętaj, dla dziewczyn miła i serdeczna, nie wykluczaj się do cholery tak i nie przerażaj wewnętrznie. Przecież to kpiny warte, no.
Ręce w powietrze, włosy na wietrze...
Dasz radę, krok po kroczku wszystko będzie dobrze, tylko nie pogrążaj się w zmartwieniach żadnych. Nie wiem no, myśl o rzeczach jakichś przyjemniejszych. Można też fantazją nadrabiać (obym nie nadużywała już tego słowa), znaczy, no dobra ci, myśl już tam sobie o głupotach i nie dręcz się, kurde, wyrzutami sumienia. Ma ci być lżej w końcu. Nie można tak dramatyzować, na litość boską. Po prostu, nie wiem, przeczekaj, jak się już czujesz naprawdę, naprawdę pogrążona w czerniejącej rozpaczy jakiejś. A precz z nią!! Będzie dobrze! I tego się trzymaj! Już jest dobrze, tak naprawdę! Ha ha!

Fatality/ Preludium podłości

Na wstępie: Proszę bardzo, jeśli jestem żałosna, to można się śmiać, kurww jego mać.
Bo o czym, oczywiście, będę nynie marudzić. O durnowatej mojej afekcji, a mylnej i serce mi raniącej. Tak, jakbym nie wiedziała była tego już od razu, gdzieś tam, wedle myśli drugiej.
Ile przecież mogę upatrywać w nim na siłę wszystkiego tego, czego tak chcę. Nie widząc tego zaś, i tak sama się pokrętnie przekonuję. Wiedząc, że wielbiące moje (w moim, chyba tylko, mniemaniu, patrząc już w lustro widzę tylko szpetną czarownicę, ale oczywiście, zmienić takie nastawienie) spojrzenia nie robią na nim żadnego wrażenia, że będąc osobą nieskrępowaną i nad wyraz ekstrawertyczną mój Porzeczkooki (bo w końcu jest biała porzeczka, prawda? Agrestu zaniecham, zostawię sobie najurokliwsze to określenie czasowi adekwatniejszemu, mam nadzieję. Imienia jego też zaniecham, w końcu Pawłem to sobie jest dla wszystkich i samego siebie, a Porzeczkooki to tylko moje widmo fantazyjne jakieś) nie pasuje w ogóle do mnie i mnie nie pokocha.
No jasne, nie mogę tego wiedzieć od razu, niby. Ale chyba wiem właśnie. Tak już od razu.
Jak coś miałam powiedzieć teraz, na konwersacjach, wyszło cholernie ozięble i mdło tak jakoś, tak jakbym, no kurde, nie umiała inaczej. Stąd też jak on ma mnie postrzegać, jeśli nie jako nic-kompletnie-specjalnego, tombak cholerny.
Ta koncepcja mnie wręcz prześladuje. Ale pani Małgosia miała rację. To z Opium, oczywiście, i tak powiedziała chyba Kreska do Maćka, co tak go oburzyło i pieklił się tak później przed bratem. No!!! A ja się pospieszyłam, z rysunkiem, ze śnieniem o nim po nocach, z uporem gapienia się na niego.
Porzeczkooki jest duszą towarzystwa. Normalnie z dziewczynami wszystkimi chodzi sobie, gada, śmieszkuje, podśpiewuje; no, wymarzony kumpel oczywiście.
Święte niebiosa, jaka ja jestem głupia: O, blondyn o ładnym spojrzeniu, milutki, śliczny? No, to wychodzę za niego za mąż! Tu i teraz!! Brawo, ty tępa, idiotyczna frajerko, barani łbie, kretynko.
Za to najbardziej kocham Pink... Dzięki niej, najkochańszej Alecii mojej, nie będę załamującą się co i rusz, żałosną jakąś, słabą płaksą. Nie płaczę. Nie jest mi nawet smutno w ogóle. Może wyśmiać się właśnie powinnam, choć nie bardzo mi  jest do śmiechu.
Co więcej, i co gorzej nawet. Powinnam być przecież taka pogodna i życzliwa, jaka staram się być, jak staram się to okazywać. A tak mi z tym, wciąż, bywa niedobrze. Że podłe me wnętrze mówi a, wychodzi ci bardziej bycie tą pojebaną sobą, siedzącą sama w norze z Comą poniewierającą mi wnętrze, tudzież muzyką każdą inszą. Sama, w chuj introwertyczna i nieserdeczna, zamknięta na ten zatrzask nieugięty jakiś.
A gówno!!!
A ja tak usilnie przecież pracuję nad sobą, że nie, nic z tego, będę taka i nie inna, choćby to było sprzeczne z tym demonem wyłażącym ze mnie. Nie dam zarazie dojść do głosu; pożrę się z nią prędzej! Hm, może dlatego coś jest ze mną nie tak.
Docenić powinnam Inezkę, Kristinę, Martynkę, że wszystkie inne wymienić bym przecież mogła z imion. Że udaje mi się sympatycznie z nimi rozmawiać, spędzać czas wedle siebie, nawet jeśli tylko w instytucie. Bo, właśnie, już głowa mnie boli jak myślę o czymś nadto. Znaczy, o zżyciu się takim naturalnym z kimś, coby tę więź dalej przeciągnąć i więcej ze sobą dzielić życia.
O Porzeczkookim toteż żal już wspominać. Co, mogę się dalej wpatrywać w niego i skrycie podziwiać - ale to, co chcę złudnie w nim dostrzegać, nie to, jaki jest sam w sobie naturalnie. To przecież głupie, łudzić się tak. Dlaczego? Bo tak mylnie obieram sobie obiekty westchnień? Nie mam na kim skupić swoich wybujałych czułości, pożal się fortuno? Ależ mam. Przeto mogę sobie odpuścić. Nie mogę?
A pstrzę się przecież sama dla siebie, nie dla kogoś. Dla nikogo, nikogusieńko. On i tak nikogo we mnie nie widzi, kogokolwiek bym z siebie nie próbowała zrobić, nie tak? Zakochać to ci się on pewnie dopiero w jakiejś innej, może co ją ujrzy, to po prostu też tak bez jego udziału, no, tak właśnie będzie. Słowem, nic mi do tego po prostu. Chyba. Los jest okrutny, ale naprawdę mnie to nie wzrusza nic-a-nic. 
Pomyślałam pierw, a może lepiej Who Knew, ale nie, za smutne. A ja wolę się nie dołować ani trochę; luźno ma być! A, jebać, jebać. Jebać. (i już nie przeklinać)
Żeby on mi kiedyś wybaczył tę głupotę, i w ogóle, to wszystko jaka jestem bo ja już nie wiem. No, chyba że go nie będzie wcale. Bo i tego nie wiem! I co z tegoooo!!!!!
Już dobrze. Przecież się nie przejmuję. Alecia!!! Dziękuję!!!1!!!

poniedziałek, 6 marca 2017

Agrestookiego narysowałam

Mojego. Chcę go tak strasznie kochać. I całowałabym go... przenamiętnie. Teraz.
Pawełku. Czy ja nie zwariowałam? Aha. My nie rozmawialiśmy jeszcze nawet.
Jak podałam mu na opisowej listę obecności, a wychyliłam się do przodu specjalnie, powiedział mi wówczas: thank you. Jakie to słodkie. Ale to żadna z tych konwersacji jeszcze, o jakich - jakże dalekosiężnie... fantazjuję...
Wczoraj, na ten przykład (w końcu już dobre dwie zmrugi po północy, a ja naprawdę--njjeet! Nie zwariowałam!) znów caleńki profil jego prześledziłam. Najuważniej.
Co mam więcej, w końcu, pod ręką? I co z tego, że ta Julcia polajkowała tam wszystko od góry do dołu; przecież ja nie biorę tego na poważnie. 
Och, och. I w ogóle jakoś mi się nie chce spać. Może oczy mi się trochę kleją, ale przysypiać nie przysypiam. Zlazłam nawet po ciemku na dół i zeżarłam dwa kawałki jabłecznika drożdżowego z Agi urodzin. A Pawła zdjęcia wszystkie oglądałam. Znaczy co ja gadam. Tyle, co było. I czytałam. I patrzałam, oglądałam, a! Och, no ja już nie wiem.
Nie chce mi się spać w ogóle.
Wieczorem jadę w końcu z powrotem do Wrocławia.
Pozgrywałam sobie więcej muzyki wreszcie na komórkę. O ilu rzeczach byśmy mogli rozmawiać, rozmawiać i rozmawiać. I razem muzyki sobie słuchać, siedzieć, milczeć, pić coś razem, gadać, leżeć, tulić się, całować. Głaskałabym go po tych złotych włosach.

sobota, 4 marca 2017

W rytm dłuższego, znaczącego westchnienia

Siedzę już w domu. Wczoraj wróciłam pociągiem. Ależ było mrowie pasażerów, ledwom się wcisła z tą moją pękatą walizką. Przeto było niezbyt wygodnie, bo przycupnęłam sobie była na schodku, wtuliwszy się w kąt, coby się zmieścić jako. Bądź co bądź, było całkiem jednak przyjemnie. Wyciągnęłam sobie jakoś słuchawki i zapamiętałam w muzyce z komórki, tudzież pogrążyłam się w lekturze zawiłych wywodów psychobiologicznych (z elementami historii i filozofii, a jakie ciekawe!), zrozumiałych, przyznam - średnio, na mój ptasi móżdżek. Ale czytało się z wielkim smakiem. Rozkoszowałam się niesamowicie podniosłością i klasą następujących po sobie zdań, starając się za nimi nadążać i spijać skrzętnie płynącą zeń mądrość. Przepyszne. Poczułam się choć trochę mądrzejsza.
Bo, myśląc o Pawle, czuję się jednak głupia strasznie. On umie grać na pianinie, i w ogóle. Gdzieś na fb widziałam właśnie, jak tak, o - przytoczył nawet dłuższy cytat z Sapkowskiego. A na opisowej czy lingwie, to mam wrażenie, wszystko ci on rozumie w lot, a co powie - to powie dobrze. A we mnie to budzi podziw jakiś wielki. Skrycie, ja myślę, oczywiście. 
Tłocząca mi się między uszy muzyka dodawała smaku jeszcze intensywniej, głęboko uczuciowej atmosfery do tego przydawając.
Ojej. Kocham.
Na lingwie wczoraj w ogóle też prawie siedzieliśmy wedle siebie, obok, znaczy, ale że jedno miejsce wpośrodek się wtrąciło. To zbytnio nie miałam nawet okazji spoglądnąć ci na niego spoza tego polonisty brodatego Abhilla. Słuchałam za to; jak się śmiał, odzywał, jak głos jego tak pięknie wibrował w przestrzeni mi tak bliskiej.
Później, na opisowej, usiadłam nawet w rzędzie tuż za nim. Nie zebrałabym się była za nic na odwagę, żeby usiąść koło niego, zresztą zaraz dosiedli się do niego Blackbird i Tortoise. Podobnie na przerwie, kiedy rozmawiał sobie też z nimi i Sanderką. Ja siedziałam za to z Inez Rue i prawiłyśmy o włosach. Inez jest fajna. Można chociaż coś bardziej pogadać. Może i z nią się w końcu bardziej zżyję, jak z przyjaciółką, choć trochę znaczy, jeśli nie z nikim innym do tej pory. Na mojego agrestookiego, choć mam pożądliwą wręcz ochotę, nie mam na razie żadnej dogodnej okazji, skrzyżowania się dróg wspólnych choć odrobinę bardziej.
Jak opisowa się skończyła, to on odwrócił się nawet mówiąc coś tam w półuśmiechu niby do nas, mnie i Inez, ale patrzał bardziej na nią. Na mnie też w końcu spoglądnął. Nie słyszałam toteż, co mówił, chyba coś tam o tej opisowej właśnie. Zapatrzyłam się tylko w te jasne źródełka szmaragdowej czystości, i błoga, cicha jasność zaszemrała mi w sercu. Chyba też głupio się uśmiechałam.
Nie dane mi było napatrzeć się za długo, zajęcia skończyły się, poszłyśmy we dwie do biblioteki, i widziałam go jako ostatnio przed wejściem do biblioteki właśnie, jak coś patrzał w telefon. Ja sobie od razu myślałam, pewnie pisze coś do dziewczyny albo czyta coś od niej, i jęłam już obumierać od środka, ale opamiętałam się prędko, aż tak tępa nie chcę być. Żeby umierać od czegoś takiego, phi, hahhaha głupota, durnota.
Ależ ja bym chciała, żeby zafascynował się mną. Tak bardzo chciałabym być uwielbiana. Nawet, jeśli to próżność okrutna, szatańsko podżegana. Tak bardzo bym chciała, by kochał mnie, wielbił, fascynował się mną obłędnie wręcz, abym była jego światem. By mnie trochę choć obdarzył i umiłował tym, czym ja bym potrafiła i do czego palę się przecież tak bardzo, wewnętrznie. Bacząc nie raz już gorączkowo, by nie spłonąć od tego aby od wewnątrz. Oooo, nieba. Tak bardzo mi się to marzy. Że i przesądna nie jestem, zapeszać nie będę: to jest największe moje pragnienie. Na skalę spełnienia całej, skromnej i malutkiej mej egzystencji jako tej tchniętej duszyczki brodzącej w mozaice doczesności. (Chyba, że bredzę, jest już poważnie znakiem czegoś, albo to - nie??)

środa, 1 marca 2017

Aaaale!!

Może to mylne, ale jak człowiek kimś, eufemizując, zauroczy... nie powinien się przy tej osobie denerwować, plątać w myślach, w słowach, powściągać się raczej i drżeć w wyostrzonej wówczas percepcji? Może przynajmniej ja tak mam, poniekąd, ekhm hym. Poniekąd jeno.
Ale nie potrafię się tak całkiem nie przejmować, zachowywać zupełnie naturalnie, nie wiem. Chociaż - z drugiej strony, tak czy siak zachowywałabym się przecież podobnie. Nie jakoś przeciwnie, wylewnie, znaczy, przy kim bądź.
Więc może jak ktoś, tak, ktoś - przy kim bądź zachowuje się naturalnie, z otwieraniem się (do pewnego stopnia przynajmniej) nie ma problemów, czemuż to miałby się peszyć nagle, zawracając sobie glowę kimś choć ciut bardziej?
No ja tak sobie, tylko, teoretyzuję... Bo w ogóle powinnam była zacząć: OOOJEJ! Wpadam ci ja na niemca, a tu wolne miejsce akurat koło niego!!! A!!! Przez resztę zajęć nie posiadałam się wprost ze szczęścia, najgorzej że, choć jakim grzechem jest to tłumić, musiałam. Łaskawa zrządziła przychylność za to, że spoglądać mogłam ku niemu (i to z tak bliska!!) ile tylko dusza zapragnie. A cholera zapragnęła jako żywo, a niech mnie święci za te monsuny pochopności mojej.
Ale te oczy jego. Agrestowe... Zieloniutkie... Nie mogłam po prostu się-- Mmmm, aaach.
Cokolwiek by sobie nie pomyślał, może specjalnie i tego nie zauważył, ani się nie przejął... A odwzajemnił to spojrzenie mi tylko dwa razy. Ledwie. I hmm, jakby on uważał nawet bardziej (ale znać po nim tego nie bylo), coby na mnie właśnie lepiej nie patrzeć A wcale! 
Ale ja mogłam!!!

Rośnie we mnie...

Nie, nie gniew! Zadowolenie! Bo oto wszystko jest tak, jak powinno.
Który to raz już kolejny: Julia? Mi się widocznie nie miało trafić zasiąść chociażby obok niego, gdzieżby, ale już z Julcią specjalnie na wykładzie usiedli sobie na samym końcu razem.
Nie zrobiło mi się niedobrze z zazdrości/złości/miłości/żałości, nic z tych rzeczy. Nie patrzyłam tam nawet wcale. Zajęta oglądaniem Dead mana Jarmuscha, który zaserwowała pani. Jaki wymowny tytuł, swoją drogą. Usiadł koło mnie Błażej, za to. On mnie przynajmniej trochę lubi. I ja go również, szkoda tylko, że do niego nie ciągnie mnie w ogóle, tak jak do P... do tamtego. Znaczy się, ciągnęło. Bo beznamiętnie zabiłam już to w sobie.
Ha ha. To by nawet brzmiało jak autentyczne gimbobóle. Smęty wyssane z palca! Gdyby, niestety, nie kosiło szerszego zasięgu, jak ta mroczna kosa mrocznego kosiarza jakiegoś. A niech go... 
NIE MAM SIĘ JEDNEMU PODOBAĆ, ANI DRUGIEMU, ależ, to dobra, niech się-- niiie będę wyklinać, niechże sobie poczekam tedy wciąż na tego - jednego - z którym się spodobamy całkiem, zupełnie, kompletnie, absolutnie wzajemnie.
Okej, to trudne, jasne, w dodatku ja jestem strasznie głupia. Ale uczę się zawżdy!!, przez męki i błędy kretyńskie; ale zawsze. (czy zawżdy tu pasuje? a, niech będzie.)
Już całkiem spokojnie zaś: zadowolona jestem. I to wcale, nawet. No. No naprawdę.

He, szybko poszło!

Bo i na co mnie to było?? Na nic, na gówno, na chuj! Zwłaszcza!! Po cóż mi walczyć o jego uwagę. Dla własnego egoizmu? Nie wiem.
Nie, nie będę tego robić. Więcej mi już nawet zgryzoty na jego widok, niźli pociechy, tak źle to znoszę. Więc powinnam przestać i przestanę. Będę niewzruszona i dumna, ale dla dziewczyn dalej naturalna i sympatyczna. O, oni wszyscy, i każdy jeden, niech sobie proszę idzie w długą z którą bądź. Albo i nie, niech sobie będzie sam. Niech sobie uważa na zajęcia i na prowadzącego, i kto siedzi z boku, i tylko, kogo zna lepiej, niech miny robi i śmieje się sobie, no.
Eeee-eeh. Wybiję sobie to wszystko z głowy, tak oto powiadam. Może i lepiej przy tym nauka mi wejdzie.