Chciałabyś się zakochać bardzo, prawda. Uważasz, że to niesprawiedliwe, że tak nietrafnymi obiektami twoich płonnych uczuć są osobnicy tak wysoce trafiający w twoje gusta przy jednoczesnym nieporozumieniu w sferze duchowo-osobowościowej, podczas gdy ty do gustu przypaść możesz najwyżej jakimś kryspinom. Otóż, błąd, pomylona panno. Czy jest sens tłumaczyć ci to wszystko?? Jakbyś sama nie wiedziała!
Nie. Nie mało. Racja, nie powinnam tak burzyć się w sobie, naprzemiennie cieszyć z pierdół i podbudowywać na tym zamek nadziei, z maleńkich modulików namnożonej naiwności wzniesion, po czym obalon przy hukach ogłuszających, armatnich, jak to rozgoryczenie otępiające, przy pyłu tumanach oślepiających, jak ta rozpacz i zawód przeszywającą nutą na wskroś serce rozdzierający (nie ponosi mnie jeszcze wcale, oh nein). Tuman, to przy okazji - ja jestem, nie zachowując spokoju tak mądrego i pogodnego, jak powinnam, coby móc dumną z siebie być zadowalająco.
Bowiem nie jestem.
Tak, ja rozumiem, o co mi chodzi; to wszystko tak jasne przecież, jak to oko słoneczne czy soczewka insza. Jasność. Niekoniecznie to oczy jego są, najwyżej - jeszcze nie.
Luźniej po prostu, wahadliwa nerwico, zgryzoliozo ty.
To nie takie trudne!
A może po prostu z czasem mi przejdzie?