piątek, 17 marca 2017

Radę prawda dam!

Gwoli sprostowania, to on się wcale nie wypisał z niemieckiego. Po prostu cały tamten tydzień go nie było. A ja już zachodziłam w głowę, nie wiadomo że co, aa nic.
Piękne są te jego oczy o kolorze tak czystym, jasnym, naturalnym. O wyrazie tak przydającym nadzieję i tchnącym żywotnością jak dorodny przebiśnieg wykwitający ku przedwiośnianemu słońcu. I włosy te jego, złote. Najzłotsze. Co z tego, że krótkie. Przynajmniej zarośnięty choć trochę, aż miło. Dotykałabym. I ma tak śliczne, prześliczne usta...
I głos. Zawsze, jak się odezwie... Przymykałam dzisiaj oczy, jak coś mówił, wsłuchiwałam się w te niskie, wibrujące tony. We mnie wwiercające się z mocą co najmniej namiętną. Szkoda, że muszę się powściągać. Naprawdę, szkoda czasem, te dobre maniery, wychowanie, pozory. Człowiek musi być taki normalny i niedziwny. To oczywiście dobre jest i porządek. Ale doprowadza mnie czasami do szału.
Mimo to byłam dzisiaj bardzo szczęśliwa, siedząc tak blisko za nim w 208 i podziwiając go sobie w niemym, introwertycznym zachwycie. To takie smutne ale i pobłażania godne i pocieszne zarazem, jak on uwagi na mnie najmniejszej nie zwraca; nie w takim sensie w każdym razie, w jakim mógłby to raczej odwzajemniać. Jak dobrze, wydaje mi się, ja to jednak rozumiem. Bo kolegować się z dziewczynami, dobrze. Wygłupiać się i kumplować tak po prostu, to dobre jest i bezpieczne. Po co jakieś ryzykanctwa, zainteresowanie sprzedawane wobec względów istoty jakiejś tam bliżej niepewnej. Toteż, czy ja na jakieś nieoczekiwanie kroki mam co liczyć, albo na rozwój sytuacji jakiś nagle, o, bardzo-poważnie-dojrzały? Przebóg. Nie.
Wróciłam już do domu, zżarłam czekoladę i budyń. Cicho, przecież wiem. Nic to, powiadam. A w pociągu taki fajny żaganianin z dredami siedział koło mnie i czytał Chrzest Ognia. Aż prosiło się, żeby zagadać, ale nie zagadałam. Słuchałam sobie muzyki na słuchawkach z tej mojej przedpotopowej komórki. Nie zagadałam, bo pomyślałam sobie, przecież serce moje należy do Pawełka. Na litość, jakie to głupie, a ja tak sobie właśnie pomyślałam! I nawet nie kłóciłam się bardzo z tą myślą, a powinnam ją przecież wyszydzić beznamiętnie i zdusić w zarodku.
No, głupota. Przecież serce moje należy do Eddiego. Mojego ideału. Mężczyzny idealnego.
Żaden jasnooki, świetlistooki, porzeczkooki, złotowłosy czy inien męsko pachnący (mmmm no właśnie...) chłopina niech przy nim nawet w istotność się nie nagina. O nią nie zakrawa, raczej. Nie wiem, ja już się plączę. I gdzie jest mój rozum? Jak ja mam zdać tę opisową? Ale dam radę, prawda.