Bo, myśląc o Pawle, czuję się jednak głupia strasznie. On umie grać na pianinie, i w ogóle. Gdzieś na fb widziałam właśnie, jak tak, o - przytoczył nawet dłuższy cytat z Sapkowskiego. A na opisowej czy lingwie, to mam wrażenie, wszystko ci on rozumie w lot, a co powie - to powie dobrze. A we mnie to budzi podziw jakiś wielki. Skrycie, ja myślę, oczywiście.
Tłocząca mi się między uszy muzyka dodawała smaku jeszcze intensywniej, głęboko uczuciowej atmosfery do tego przydawając.
Na lingwie wczoraj w ogóle też prawie siedzieliśmy wedle siebie, obok, znaczy, ale że jedno miejsce wpośrodek się wtrąciło. To zbytnio nie miałam nawet okazji spoglądnąć ci na niego spoza tego polonisty brodatego Abhilla. Słuchałam za to; jak się śmiał, odzywał, jak głos jego tak pięknie wibrował w przestrzeni mi tak bliskiej.
Później, na opisowej, usiadłam nawet w rzędzie tuż za nim. Nie zebrałabym się była za nic na odwagę, żeby usiąść koło niego, zresztą zaraz dosiedli się do niego Blackbird i Tortoise. Podobnie na przerwie, kiedy rozmawiał sobie też z nimi i Sanderką. Ja siedziałam za to z Inez Rue i prawiłyśmy o włosach. Inez jest fajna. Można chociaż coś bardziej pogadać. Może i z nią się w końcu bardziej zżyję, jak z przyjaciółką, choć trochę znaczy, jeśli nie z nikim innym do tej pory. Na mojego agrestookiego, choć mam pożądliwą wręcz ochotę, nie mam na razie żadnej dogodnej okazji, skrzyżowania się dróg wspólnych choć odrobinę bardziej.
Jak opisowa się skończyła, to on odwrócił się nawet mówiąc coś tam w półuśmiechu niby do nas, mnie i Inez, ale patrzał bardziej na nią. Na mnie też w końcu spoglądnął. Nie słyszałam toteż, co mówił, chyba coś tam o tej opisowej właśnie. Zapatrzyłam się tylko w te jasne źródełka szmaragdowej czystości, i błoga, cicha jasność zaszemrała mi w sercu. Chyba też głupio się uśmiechałam.
Nie dane mi było napatrzeć się za długo, zajęcia skończyły się, poszłyśmy we dwie do biblioteki, i widziałam go jako ostatnio przed wejściem do biblioteki właśnie, jak coś patrzał w telefon. Ja sobie od razu myślałam, pewnie pisze coś do dziewczyny albo czyta coś od niej, i jęłam już obumierać od środka, ale opamiętałam się prędko, aż tak tępa nie chcę być. Żeby umierać od czegoś takiego, phi, hahhaha głupota, durnota.
Ależ ja bym chciała, żeby zafascynował się mną. Tak bardzo chciałabym być uwielbiana. Nawet, jeśli to próżność okrutna, szatańsko podżegana. Tak bardzo bym chciała, by kochał mnie, wielbił, fascynował się mną obłędnie wręcz, abym była jego światem. By mnie trochę choć obdarzył i umiłował tym, czym ja bym potrafiła i do czego palę się przecież tak bardzo, wewnętrznie. Bacząc nie raz już gorączkowo, by nie spłonąć od tego aby od wewnątrz. Oooo, nieba. Tak bardzo mi się to marzy. Że i przesądna nie jestem, zapeszać nie będę: to jest największe moje pragnienie. Na skalę spełnienia całej, skromnej i malutkiej mej egzystencji jako tej tchniętej duszyczki brodzącej w mozaice doczesności. (Chyba, że bredzę, jest już poważnie znakiem czegoś, albo to - nie??)