Cóż, ale przynajmniej mnie lubi. Choć trochę; i tak po prostu. Wiem to.
Na niemieckim wczoraj musnęłam, przysięgłabym, przedramieniem swoim o jego. Lekko, ale prądzik mi przeskoczył. Po gołej skórze w końcu, bo wczoraj było dosyć gorąco. Jak na marzec!
Dzisiaj z kolei, wpierw na gramie - siedziałam jedno miejce dalej, za to potem na Waldenie już - o!! - tuż obok. A na pisaniu już nie, za to czwórkami trafiłam akurat w tę samą grupę, z nim i z Tanią.
Szczęśliwie też, kontemplując sobie cud ów z tak bliska, i z dalsza, doszłam do wniosków przelekkich! że oto chyba ulatuje ze mnie to napowietrzenie tym cudo-upatrywaniem. Oto normalny chłop wedle mnie tylko, że się niesporo tak wyrażę. I tyle. Czy to coś nadzwyczajnego? Ależ nic. Czy ja muszę mieć koniecznie, panie Boże, daj chłopaka, daj, dobry losie daj? Nie, ale skąd, przecież nie. Brakuje mi czego do szczęścia? Nie.
I ta bluzeczka ciemnoszara w esy floresy, co ją złowiłam za pisiąt groszy, bo w niedzielę w ekonomie; jakże dobrze się w niej czuję! Mierzę spojrzeniem odbicie swoje i myślę sobie, hm, patrz dziołcho płocha, oto się nie masz do czego przyczepiać, jako rzadko. A nawet ładnie. Widzisz? A że nie widzieć też można, phi. Oczy ma się różne, i wejrzenie. Phhi, powiadam.