wtorek, 29 listopada 2022

Sy.mul.ta.nicz.ność rozszczepienia z pogubieniem

Kiedy nie mam innych miażdżących problemów i czuję się w miarę sobą, jedną z takich napawających smutkiem kwestii jest brak w ogóle kogokolwiek naprawdę romantycznego. Jak to inaczej ująć? Są oczywiście osoby o poniekąd "romantycznym" usposobieniu, ale pomiędzy jedną skrajnością ciążącą ku rozrzewnieniu, rozmemłaniu czy ogólnie odklejeniu, a drugą będącą obrośnięciem w gruboskórność, niewzruszenie i obrzydliwą przyziemność, to mam wrażenie, że panuje totalna cisza w eterze. Przynajmniej na tych falach, na których ja takową częstotliwość odbieram i chętnie bym z kimś porezonowała - to cisza na amen. I to w sumie od zawsze. A co to za rezonowanie samemu ze sobą. Czy można się potem dziwić, że człowiekowi odbija i przestaje być normalną osobą? Nie można. Na tyle obiektywnie chyba potrafię ocenić swoją osobę, żeby z przykrością zdawać sobie sprawę, co się ze mną porobiło. Liczenie na cud to wiadomo, że nie ma sensu. Większy sens ma akceptowanie tego, co jest w miarę dobre, i docenianie, skoro zawsze mogłoby być w jakiś sposób gorzej.
Nie no, jeszcze raz chrapnie, i szlag mnie jasny trafi. W przenośni. Kolejny dylemat, czy taka pierdoła jak czyjeś chrapanie, pocenie się, tycie, whatever, jak i wyżej wymieniony aromantyzm, to jest dostateczny powód do pierdolnięcia tego wszystkiego? Z racji fantazjowania o czymś lepszym? Żeby potem obudzić się w chłodnej, szarej rzeczywistości i żałować, jak po kuble zimnej wody wylanej na łeb? Chyba sama sobie odpowiedziałam.

piątek, 25 listopada 2022

Settled for less

Gdzieś w innym wymiarze inna ja miała swój całkiem inny 2015. Wszystko działo się z rozpędu dużo wyżej, nie musiała odbijać się od dna, bo się nigdy na nim nie znalazła. Na swoje szczęście. Na studia poszła od razu trafione, niech to będzie i ta anglistyka. 2017 też miała całkiem fajny, był remont, wyjazd do rodziny na Podkarpacie - jedyne wspomnienie, które ja praktycznie mam takie samo. Ale grudzień już miała całkiem inny, całą zimę aż do marca - cudowna wiosna, radość, kwitnięcie. Co tu dużo mówić, nikt jej nie dał popalić. 
Holandia? Może. Warszawa? Może. A może została na wakacje w Polsce, ale było to całkiem inne miasto. Na Podkarpaciu właśnie albo nad morzem, albo nawet i ten Wrocław. A może jednak wyjechała do Bath sprzątać i to tam go poznała, w każdym razie na spokojnie zdobyła licencjat i studiowała dalej z sukcesem. Może poznali się też w 2018, może ciut wcześniej czy później - bez większego znaczenia, kiedy. W 2019 już robiła magisterkę, będąc w szczęśliwym związku. On był trochę starszy od niej, miał młodszego brata i starszą siostrę, która miała już swoją rodzinę, a oprócz tego świetnych rodziców. 
Nie musiała w 2019 przestawać brać żadnych leków, bo nigdy ich nie brała, ani płacić za jakieś mieszkanie na Białołęce, z którym nigdy nie miała do czynienia. Praca na lotnisku? Nic z tych rzeczy, na pewno pracowała gdzie indziej. Może nawet dzięki niemu nie musiała pracować, tylko mogła zająć się domem, pozwolić sobie na dzieci, a nawet czas na siebie, samorozwój - ot, napisanie książki? No, no, nie zagalopowując się, jednak dokończyła studia i w 2020 zdobyła mgr. Nie wybuchła żadna pandemia. A z okazji obronionego dyplomu wybrali się na romantyczną randkę na kawę, na sushi albo obiad we włoskiej restauracji, dostała kwiaty i wyrazy szczerego podziwu, dumy oraz miłości. I słuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia, słuchał uważnie, zawsze. Dostawała od niego pełne zrozumienie i uwielbienie, co powinno być oczywiste, skoro od siebie oferowała to samo.
Nie wiem, czy w ogóle była w Holandii czy na Podlasiu, ale na pewno jej tam nie było w 2021. Robiła studium tłumaczeniowe. I jednak zaszła w ciążę, w końcu czemu nie? Nie było ku temu żadnych przeciwwskazań, a z nim - to nie mieli co zwlekać. Dzieciątko, takie zdrowe, śliczne i kochane, pojawiło się u nich niedawno, nie wiem dokładnie kiedy, ani kiedy się jej oświadczył i kiedy wzięli ślub, ale na pewno było pięknie i była przeszczęśliwa. 
Szkoda, że nie mam do niej adresu. Chętnie bym ich odwiedziła i poznała całą rodzinę, i pogościła się w tym ich przytulnym, własnym domu. Ciekawe, jak jej się pracuje jako tłumacz? A może zajmuje się czymś innym, może poświęciła się jednak byciu mamą? Ciekawe, czy myślała kiedyś i co myślała o innej wersji jej życia? I co pomyśłałyby o nas jeszcze inne wersje mnie, dla których i ja, i ona jesteśmy tylko dwiema alternatywami w różnych miejscach spektrum?

sobota, 19 listopada 2022

czwartek, 27 października 2022

Inna per.spekty.w.a

Albo czas płynie za szybko, albo jest go za mało, albo to po prostu ja jestem źle zorganizowana. Zapewne to ostatnie. Nienajlepiej zarządzam swoim czasem, coś ciężko mi to idzie i naprawdę słabo ogarniam. Idzie to jakoś, ale właśnie - słabo, na pewno chciałabym ogarniać lepiej. Ale czuję, że jest to poza moim zasięgiem i trzeba się zadowolić tym, że idzie mi ledwie jakoś...
Potrzebowałabym innej perspektywy, zupełnie innej atmosfery. I na pewno lepszego zdrowia. Nawet z tych okoliczności, w jakich się znajduję, dałoby się coś ulepić, gdyby mi dopisywało dobre zdrowie. A tak to bardzo ciężko jest z poczuciem, że ciągle to wszystko ledwo się trzyma... 
Optymistycznie, to jakoś da radę tak funkcjonować, więc nie jest najgorzej. Póki ma się okazję istnieć jeszcze, w miarę z życia korzystać, nie mieć żadnych nieznośnych bólów, nieszczęść, osobistych tragedii... To można się cieszyć i z takiego słabego jakoś. A jakby miało być jednak gorzej, to wtedy koniec tego byłby jakąś ulgą, więc to też trochę pocieszenie.

poniedziałek, 3 października 2022

collapsedd

Najlepiej to się ten nowy akademicki rok nie zaczął. Średnio raczej, tak jak i średnia była reszta dnia. Brak czasu przeplatający się z nadmiarem czasu bezsensownie przelewającego się przez palce. Innymi słowy, albo urwanie dupska, albo zmuła. 
A na dzień dobry pocałowałam klamkę na "nowej" uczelni, bo zajęć nie było. A tak się cieszyłam na pierwszy dzień w nowym budynku. I jeszcze cieć z recepcji był niemiły, stresując człowieka dodatkowo zamiast cokolwiek pomóc. Ja pierdolę. 
Następnym tematem, który mnie gniecie, jest przewidziane przez zjebane prawo okradanie mnie z wypłaty po skończeniu przeze mnie 26 lat. Czyli na razie mam pełne wynagrodzenie za swoją pracę, a z dniem tych zasranych urodzin, jakby to było moje przewinienie jakieś, dostaję kopa w dupę i nagle należy się mniej za taką samą pracę jak do tej pory. Gdzie tu sprawiedliwość? Ja pierdolę vol. 2. 
Tematy bóldupogenne można by ciągnąć, na pewno znalazłabym naprędce niemało rzeczy, które można by skwitować kolejnym jprdl.
Może wykrzesam dla odmiany coś miłego z dziś, choćby to i niewiele dawało, ale jednak ciągnęło trochę za uszy kiedy się za bardzo się tonie w tym całym pierdolamento. Kawę dobrą wypiłam w pracy, taką z pianką, lubię taką. Dwa: w pracy są też osoby, które lubię, których sama obecność albo gadanie o czymś poprawia mi humor. To też naprawdę duży plus w tym życiu. Jak się zastanowić, jeden z największych, przymykając oko jak mimo wszystko ja marnuję szansę nawiązania jakiejś głębszej relacji z takimi osobami. Ale wydaje mi się, że przynajmniej w moim przypadku lepszy niż przysłowiowy wróbel w garści jest jednak ten gołąb na dachu. 
A na prawdziwy deser tuż przed spankiem nowa piosenka, którą śpiewa Conor Mason, którego zdecydowanie zaliczyłabym też do wyżej opisywanych osób, choć jego w ogóle osobiście nie znam. Ale na podobnej zasadzie, że choćby samo słuchanie go, zobaczenie na zdjęciu czy myśl o nim grzeje w serduszku i sprawia, że życie jest na chwilę lżejsze i piękniejsze. Trochę to rekompensuje te rutynowe uciemiężenie w życiu, w moim odczuciu, nie za lekkim.

sobota, 24 września 2022

Urlop z/do d.py

Może najpierw pozytywne aspekty tego "urlopu", żeby zacząć "z górki". 
Kilka chwil w pięknym, spokojnym lesie z bardzo czystym, pysznym powietrzem. Bardzo dobre obiadki w litewskiej karczmie - kartacze i rosół z kołdunami. Spacer po Augustowie, kaczki nad Czarną Hańczą, goferek z owocami na rynku w Białymstoku. A, no i jeżdżenie bardzo, bardzo fajnym wypożyczonym volvo.
Na resztę, dla odmiany, można by już tylko narzekać, i jakbym już zaczęła, to objętościowo mogłoby to być i z dziesięć razy obszerniejsze niż wymienianie pozytywów, niestety. Najlepsze, co mogę, to może nie narzekać, a raczej obiektywnie wymienić, co działo się poza tym.
Cały wyjazd włącznie z pożywieniem, paliwem i przyjemnościami typu smakołyki czy alkohol (nie ja, oczywiście) wyniósł pewnie grubo z kafel, takie wszystko drogie. 
Nocleg darmowy, ale, można powiedzieć, adekwatny do ceny, bo w lokalu nieużytkowanym przez nikogo na porządku dziennym, co wiąże się z powitaniem przez kurz, pajęczyny, pająki i smród stęchlizny. Przez jakiś czas była bieżąca woda, ale trzeba było zakręcić, bo przez jedną noc zalało pół łazienki i jak za starych (nie dobrych...) czasów trzeba było wszystko wycierać starymi szmatami. 
Z pozostałych "luksusów" była jeszcze nagrzewająca farelka, czajnik elektryczny (chociaż woda niedobra) i spanie w całkiem porządnych śpiworach (niestety na niewygodnej wysłużonej kanapie). 
Z innych atrakcji podczas spania tam to chrapanie, bąki i alkoholowe opary ze strony osoby towarzyszącej, smród z kibla niespłukiwanego w związku z zakręceniem wody oraz z worów śmieci niewyrzuconych po poprzednich pobytach (wory w kącie w "kuchni", ale brak drzwi między pomieszczeniami, przez co zalatywało), oraz, a jakże, latanie upierdliwej muchy. Poza tym, jakby było mało, przyplątał mi się katar (co za tym idzie, utrudnione spanie na boku, bo jedna dziurka się zatyka, a z drugiej cieknie), ból pleców (czyli spanie na nich też niewygodne), oraz nie puszczająca od kilku tygodni już tkliwość piersi, przez co spanie na brzuchu to też bolesność. 
I jak tu nie narzekać? Można to wszystko wymieniać niby obiektywnie, bez utyskiwania, a i tak opis wychodzi żałosny i zniechęcający. Doszłam do wniosku, że w ogóle ten wyjazd to był jeden wielki błąd, tylko obciążenie psychiczne i strata czasu oraz pieniędzy. No tak, bo ciągle jeszcze ten jego głośny, uporczywy kaszel. Wiem, że niespecjalnie, że to chorobowe, ale do cholery, ile można. Słuchanie tego kilkaset razy przez całą dobę naprawdę wpędza takiego mizofona jak ja w kurwicę i obraca taki bieda-urlop w gówno. 
Powinien był jechać sam, a ja bym pochodziła sobie do pracy, przynajmniej zarabiając hajs zamiast go wydawać (nie rozgrzebując już tematu, że i tak z tego co zarobię, to większość idzie na czynsz, reszta na paliwo czy zakupy spożywcze / domowe, a dla mnie samej zostaje praktycznie guzik z pętelką). 
A teraz jakże miła perspektywa spania znowu po drugiej stronie łóżka, w zatyczkach do uszu, wydmuchując zajebany nos co parę minut. 
Nie chce mi się już pisać. 


sobota, 27 sierpnia 2022

Lekkoatletyczny

Krótki wpis na zmemoryzowanie minionego tygodnia: Tydzień temu o tej porze byłam na deszczowych dożynkach. Było dość chłodno, słabe nagłośnienie, brak grochówki, ale za to darmowy poczęstunek, kawa i obiad też darmowe, bo na talony - z których skorzystałam, życzliwość osób wokół, ogólnie fajne przeżycie. Nazajutrz byliśmy w Ochli, gdzie też było bardzo fajnie, mnóstwo miodów i przysmaków, folkowy klimat, smakowity oscypek z żurawiną, ślicznie grająca pani Oksana i później akordeonista Maciek. Świetnie przygrywał, a na jego występie przed sceną tańczyły dzieci, coś słodkiego. Potem byliśmy u cioci Reni i były śliwki prosto z drzewa, a potem u cioci Marzenki pyszna francuska tarta z borówkami. 
W poniedziałek z mamą i siostrą wybrałyśmy się polskimi i niemieckimi kolejami do Budziszyna, a tam między innymi muzeum musztardy i bogato wyposażona drogeria dm, którą chętnie jeszcze odwiedzę, żeby następnym razem się zaopatrzyć w fajne kosmetyki. Trochę popadywało, ale tak to pogoda była całkiem okej. 
Wtorek spędziłam w domu i zrobiłam porządek w szafie, a w środę rano byliśmy u cioci Tereski - szykują się już wszyscy na wesele Moniki w sobotę, a potem pojechałyśmy z mamą do szkoły, gdzie przejrzałam sobie kronikę od roku 1995. Cóż za nostalgia! Piękna rzecz. A potem w domu ogarnęłam tę kolekcję kapsli; 119 and counting.
W czwartek byliśmy z tatą najpierw na zakupki, a potem na łąkę po piołun - ależ pachnąca rzecz, fajnie by było zbierać sobie takie zioła całymi wiciami i pouwieszać potem w domu, żeby pachniały. No i w piątek wróciłam do Warszawy, pociągiem też jechało się super, naprawdę fajna sprawa. Krótkie wakacje, ale całkiem udane, było miło i na pewno podładowałam trochę baterie. Chociaż czas leciał zdecydowanie za szybko.

niedziela, 7 sierpnia 2022

Lajt

Dzisiejszy dzień był dobry, całkiem fajny. Pooglądane filmy, dużo czasu spędzone na zewnątrz, ładna pogoda, i czułam się zupełnie nienajgorzej, to trzeba bardzo doceniać. Super.

środa, 3 sierpnia 2022

Heavy

Ostatnie dni są dla mnie ciężkie, irytujące, męczące i pełne nerwów. Przez to wczoraj zasnęłam i dziś obudziłam się z naprzykrzającym się bólem głowy. 
Najchętniej wyniosłabym się raz na zawsze z tej przebrzydłej Warszawy i nigdy więcej tu już nie zamieszkała. To miasto momentami jest po prostu nieznośne, każdy dzień spędzony tu jest przykry, wyczerpujący, a co najwyżej nijaki. Nie pamiętam już naprawdę dnia dobrego, przepełnionego optymizmem i spokojem, bez udręki związanej z tematem finansowym, przestrzenią publiczną, ruchem drogowym, hałasem i innymi typowo miejskimi sprawami. 
Nie zatęskni tak się nigdy za mniejszą, swojską mieścinką, dopóki się nie zazna na własnej skórze prawdziwego oblicza wstrętnego, odartego z iluzji, przereklamowanego dużego miasta. A Warszawa w mojej subiektywnej opinii, a może i nawet obiektywnie, jest najgorszym miastem ze wszystkich polskich miast, najdroższym (to fakt), najbardziej zaludnionym (też fakt), z małą ilością zieloności poświęconej na rzecz betonozy (fakt), śmierdzącym szczynami, śmieciami, gównem i brudem, pobazgranym graffiti i zaniedbaną w przestrzeni publicznej - podupadłe chodniki, ulice, budynki (też fakt), w dodatku pełnym oszustów, naciągaczy, meneli, żebraków, piratów drogowych, krzykaczy, gapiów, chamów, bezdomnych, ludzi zniedołężniałych, patologii, a przede wszystkim - biurokracji i robienia innym pod górkę (to wszystko to już moja opinia), przez co jest miejscem odpychającym, denerwującym, żenującym,  nieprzyjemnym, a nawet wyniszczającym (też moja opinia).
Na razie niech starczy taki wpis, można by to pokaźnie rozwinąć, ale niech to będzie takie "zaproszenie" do Warszawy na poczekaniu. Szkoda też własnego czasu i zaangażowania w nadmierne utyskiwanie, jak tu nie jest okropnie, skoro nikt mnie w tym mieście na siłę nie trzyma. Dlatego moja strategia to: wytrzymać, popracować trochę jeszcze w pracy którą tu mam (chociaż też potrafi być tragiczna), ukończyć ostatni rok studiów i obronić pracę dyplomową, w międzyczasie znieść konieczne wizyty u lekarzy, dbać o zdrowie, i jeszcze raz: WYTRZYMAĆ, pocieszając się myślą, że wszystko, co złe, też się kończy. I albo będzie błogość i spokój, albo nie będzie nic, ale w każdym wypadku nie będzie już tej chujni - ufff...

Mały update po trzech godzinach: wypad na rower nieco poprawił mi humor, ból głowy zelżał, nie miałam do czynienia za bardzo z powyższymi stresogennymi czynnikami, nie jest tak źle. Da się w tym mieście też w miarę normalnie funkcjonować, szkoda tylko, że nie na porządku dziennym.

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Dupa i hu

Ja pierdole. Nawet na chwilę nie można usiąść w spokoju na ławce zjeść loda, bo się zlatują zasrane gołębie. Naprawdę, mało brakuje aby trafił mnie jasny szlag.
Może to tylko kwestia złego humoru, a może obiektywnie to miasto jest po prostu strasznie zjebane i nieznośne.
Chyba w końcu zrobię jakaś długą listę wszystkiego, co mnie tu wkurwia, bo te nerwy muszą znaleźć jakiś upust, i tak dostatecznie już mnie wyniszczają. No koszmar jakiś. Brak słów. Nawet pisać się o tym nie chce.

sobota, 23 lipca 2022

Will it go away?

Dziś już trochę przeszło, śmieszne. Śmieszne, ale dalej przede wszystkim smutne. It won't go away, it won't go away? It does go away.
THIS IS A SAD SONG. So sad. Aching like it's more than I can take sad.
Yet, somehow you can take all of this.

czwartek, 21 lipca 2022

Sometimes all I think about is you / John

Ale mam mętlik w głowie. 
Z jednej strony dobrze, jak nie myśli się wtedy o problemach. Z drugiej, niedobrze, że to się dzieje, że coś takiego czuję. Niedobrze. I nie mam zupełnie z kim o tym pogadać. Tylko tu, co najwyżej, sama do siebie. Marna opcja. 
Jednocześnie to przyjemne i przerażające, lekko ekscytujące, ale przede wszystkim to cholernie smutne. Całą drogę, jak wracałam teraz do domu, bite 50 minut, to było mi najzwyczajniej smutno, i to strasznie smutno, taka głęboka, zasysająca melancholia.
Uleciało już te 5 godzin jak miotłą zamiotnął. Dziwnie się czuję. Chyba posłucham sobie zaraz Real Love Song. Czasem bardzo, bardzo potrzebuję tej piosenki. 
By the way, I could drown myself in someone like you, I could dive so deep I'll never come out.
Najbardziej natrętna z myśli, to że pięknie się uśmiecha, coś cudownego. I to poczucie humoru. 
Ale to przechodzi jak grypa, dobrze wiem. Ciężej się wyleczyć z permanentnej głupoty i bezsilności. 

sobota, 9 lipca 2022

Dobry moment

Leżę sobie i oglądam jakąś lekką bajkę w telewizji. Jem sobie świeżą drożdżówkę z masłem, pyyycha, i popijam herbatką z miodem. Pogoda dziś ładna, w miarę ciepło, idealnie. Chłopak poszedł sobie z chłopakami na piwo, ja dzień wolny od pracy, poza tym czuję się nawet ok. Mimo, że kręci się w głowie, bywa ciężko to znosić, ale da się, zachowując spokój i właśnie delektując się takimi dobrymi momentami jak ten. Doceniam.

niedziela, 19 czerwca 2022

Mooooood.

Gorąco, a człowiek siedzi marnotrawiąc życie w pracy, cały świat się dzieje gdzieś na zewnątrz, a tu jak w tym teledysku. 

niedziela, 12 czerwca 2022

June vibes

Nie mam za bardzo czasu pisać, za dużo innych rzeczy. Piszę, ale akurat rzeczy na studia. Od gapienia się w monitor w pracy do gapienia się w monitor w domu, a w przerwach w ekran telefonu. Ale przyjdzie odpocznek, jeszcze odpocznę od tego wszystkiego, tak jak w cudownych chwilach można sobie odetchnąć przy takich piosenkach. 

Do zobaczenia w luźniejszej rzeczywistości. 

piątek, 20 maja 2022

Imprezowy piątek

A ja w robocie od 17 do 22. I wcale nie najlżej, przynajmniej w głowie. Moja impreza dziś wieczorem to ta piosenka, a poza tym idę spać, bo trzeba rano wstać, na 9 znów do roboty. Miłego dnia jutro! 

środa, 18 maja 2022

Trzeci tydzień maja, quick facts z dziś

Niemiłe rzeczy: od około południa do około piętnastej miałam złą fazę, prawdopodobnie po tych lekach (od paru dni biorę całą tabletkę, wcześniej brałam pół i nic się nie działo). Teraz się czuję lepiej, choć też nie do końca stabilnie.
Z miłych rzeczy: grałam z Dominiczkiem w kniffla, pierwsza partyjka była przyjemna choć wynik słaby, druga już słabsza bo zaczął mi się ten zjaździk. Z miłych rzeczy dziś na studiach, zwłaszcza na tych drugich zajęciach, na których jeszcze siedzę: powiedziałam jednemu cześć i odpowiedział, drugi powiedział, że coś ładnie pachnie, na co ja, że to mój krem do rąk (kokos) - było to tym fajniejsze, że Turek powiedział to po polsku, a trzeciemu powiedziałam "na zdrowie" (też Turkowi, ale po angielsku), i uśmiechając się, podziękował. A poza tym ładna pogoda. 
A z tymi lekami myślę, że będzie lepiej. Jeśli nawet trudne momenty, to przejściowe. Od tego one przecież są, żeby pomóc. Więc musi być lepiej. 

piątek, 6 maja 2022

Update z początku maja

Czas na wpisik. Zaniedbałam trochę te regularne wpisy, więc trzeba nadrobić.
Po pierwsze, od czasu ostatniego wpisu było w miarę ok, to znaczy od połowy do końca kwietnia. Maj też się zaczął spoko, a najfajniejsze były jego pierwsze trzy dni, czyli majówka, którą miło spędziliśmy we Wrocławiu. 
Po powrocie we wtorek 3-go obejrzeliśmy jeszcze finałowy odcinek Lost, no i tyle. Dalej utrzymuję, że to mój najulubieńszy serial. A teraz obejrzeliśmy go całego razem w jakieś dwa miesiące. 
W środę miałam zajęcia i było w miarę dobrze, wczorajszy dzień za to już był zły, niestety, i dzisiejszy też, ale głównie przez to, co dzieje się w mojej głowie. Bo poza tym nic mi specjalnie nie dokucza, nie boli, nie wydarzyło się nagle nic strasznego. Tylko byłam na tej wyczekane wizycie u ginekolog, i jestem najzwyczajniej zdołowana i rozczarowana, a przy tym też przestraszona, niestety. I walczę z tym, żeby nie dać się takim lękom, które niestety od wczoraj zaczęły znowu mnie atakować. I to naprawdę dokuczliwie, do tego stopnia, że ledwo wczoraj wysiedzialam wieczorem w pracy przez te pięć godzin. Najcięższy dzień do tej pory, bo wcześniej jakoś to szło. I mam nadzieję, że jutro też już będzie spokojniej, przede wszystkim musi być pozytywnie i żeby te straszne rzeczy po prostu nie działy mi się w głowie. Tylko tyle, a wtedy idzie funkcjonować. 
Kurczę, trochę już się z tego robi żal post, ale może lepiej się wyżalić i coś to pomoże. Bo nawet podczas pisania tego ze dwa razy już mnie naszły te przykre myśli, bardzo przykre uczucia, obezwładniające niemal. Już dzisiaj od samego przebudzenia miałam tego z kilkadziesiąt razy, po kilka do kilkunastu razy na godzinę, czasem i z dwa na minutę. Trwa to od paru do parunastu sekund i niby po chwili puszcza, ale w danym momencie naprawdę czuję się okropnie. Ech. 
To może zakończę takim pozytywnym i optymistycznym akcentem, że i to minie, i jest to przejściowa trudność, jak już wiele w moim życiu do tej pory. Kolejna rzecz, która choć jest trudna, to umiem z nią walczyć i zawsze sobie poradzę. 
Wyszedł już przydługi wpis, więc resztę pisania zostawię już na następny raz, a teraz tylko napiszę, że zdecydowałam się jednak wykupić lek na obniżenie tej prolaktyny. Bez przekonania, oczywiście, ale doszłam do wniosku, że wątrobie nic się takiego nie stanie, nie powinien mi ten lek zaszkodzić, i powinny przeważyć plusy, czyli zbicie tego hormonu, zbliżenie się bardziej do równowagi hormonalnej, a przy tym zejście mi z głowy tego syfu w postaci bólów, zawrotów, tej dzikości i nieznośnych odczuć, związanych może właśnie z tym zaburzeniem. Mam nadzieję, że się poprawi. Powodzenia i do następnego razu! Pamiętaj, siła jest w tobie i zawsze sobie poradzisz!

wtorek, 12 kwietnia 2022

Sprawozdanie z połowy kwietnia

Miałam dzisiaj niestety bardzo nieprzyjemną przygodę związaną ze zdrowiem. Całe szczęście kolejny raz jakoś z tego wyszłam, ale co się namęczyłam i najadłam strachu, to niestety moje. W skrócie, to miałam atak tej dziwnej pomroczności, zawrotów głowy splątanych z osłabieniem, wrażeniem rychłego omdlenia albo i gorzej i z jakby zaburzeniami widzenia. Coś okropnego. A potem przez ładnych parę godzin fest bolała mnie głowa, i to tak, jak naprawdę dawno nie bolała.
Teraz jest już ciut lepiej, ale to wciąż nie ten stan, w jakim chciałabym się znajdować. Wciąż ten łeb ćmi i najmocniej to się nie czuję. Ale chociaż przeszedł już ten najgorszy kręciołek, co mnie tak wystraszył. Nie lubię nie wiedzieć, co się dzieje i nic na to nie móc poradzić. Nie wiem, co by było, jakby mnie to nie puściło. Dobrze, że puściło. I niech już nie wraca. 
Poza tym mam nową pracę, spędziłam w niej już kilka dni i jest fajna. Spoko jest to biuro, niezły widoczek z okna i fajni ludzie. Sama praca troszkę przytłaczająca i skomplikowana, ale w końcu jestem jeszcze zielona. Trzeba dojrzeć. A poza tym i tak jest naprawdę całkiem fajna. 

czwartek, 31 marca 2022

Sprawozdanie z końca marca

Lepiej skupiać się na pozytywach. Więc, na przykład, czuję się całkiem dobrze, na pewno lepiej, niż jeszcze kilka miesięcy temu. W zasadzie cztery, pięć miesięcy, najgorzej od sierpnia do grudnia, a trochę jeszcze do końca stycznia, czułam się naprawdę źle, i na ciele, i na umyśle. I choć się obawiałam i dramatyzowałam niestety, że już po mnie, że to coś strasznego, oto dalej jestem i nawet czuję się całkiem nieźle, i radzę sobie. Nie znalazłam jeszcze pracy, choć szukam od początku lutego, ale lada dzień już będę miała, i też sobie dobrze poradzę. Pierwszy semestr na studiach udało się mimo wszystko zaliczyć i to z całkiem przyzwoitymi ocenami, nawet praca magisterska nabiera kształtu. 

Z pieniędzmi też nie jest najgorzej, nawet zakrawa to o dobrobyt, oczywiście nie porównując się z najbogatszymi, tylko patrząc obiektywnie: że stać mnie codziennie na kawę rano, dobre kanapki i jajecznicę na śniadanie, ciepły obiad, herbatkę, nawet jakiś smakołyk. Wszystko koszmarnie podrożało i dalej drożeje, to fakt, ale mimo to jednak jakoś sobie radzimy oboje. A tu jakaś wygrana w zdrapkę, a tu parę groszy z innej loterii, innym razem znowu dostałam z banku 40 euro, które gdzieś zalegało a o którym nie miałam pojęcia, tu znowu jakaś promocja w innym banku (nawet dwóch), a tu jeszcze od rodziny jakiś grosz. Naprawdę nie jest źle. Wiadomo, że człowiek by się cieszył z takich 13 milionów, jak ten co rozbił niedawno kumulację w lotka, ale też trzeba docenić, że nie jest się skrajnie biednym. 

poniedziałek, 21 marca 2022

Trzeci tydzień marca, Pierwszy dzień wiosny

Najkrócej, to nic nowego. Czasami jest bardzo, bardzo źle, ale to też nic nowego. Poza tym, wiadomo, zawsze może być gorzej, to jest nieskończone. Konkursu na to, komu jest najgorzej, nigdy nie wygrał i nie wygra nikt, a nad tym i tak ciąży to wstrętne, odwieczne pytanie, że i tak co z tego? 
Wyplątując się jednak z tego dla ostatecznego niezwariowania, oczywiście, trzeba pamiętać o byciu spokojnym, na ile się najbardziej da - optymistycznym, no i proporcjonalnie jak najmniej się bać. 
Nic mądrzejszego już naprawdę nie napiszę, nie chce mi się poza tym pisać, w ogóle niestety mało co się chce, ale, rzecz jasna, nie jest aż tak źle, więc po prostu na razie i do zobaczenia. 

poniedziałek, 14 marca 2022

W połowie marca

Krótko tylko, gwoli systematyczności. Jestem, nie jest aż tak źle. Denerwuje mnie trochę, jaka głupia jest ta klawiatura w telefonach i autokorekta, a jeszcze głupsze te PVP w pokemonach, aż ma się ochotę czasem rzucić telefonem hen w pizdu. 
Ale i tak fajnie, że te rzeczy sobie istnieją i można korzystać. Narzekać na to, to mieć poprzewracane już w dupie. Więc skłaniam się mimo wszystko ku wdzięczności, i dobranoc.

poniedziałek, 7 marca 2022

Po pierwszym tygodniu marca

Zakończył się drugi miesiąc tego jak na razie słabego roku, wcale nie lepszego od poprzednich, a nawet pretendującego do bycia gorszym (ale oczywiście nie ma co zapeszać, a nuż się jednak cudownie polepszy, może warto się łudzić, jak ogólnie w życiu, żeby nie zginąć w odmętach niemocy i beznadziei).
Chwilami dalej mam naprawdę złe myśli i jest ciężko, ale i tak jednak jeszcze parę miesięcy temu naprawdę było gorzej, bo wtedy czułam, że ledwo już funkcjonuję, i fizycznie z tym brzuchem i ogólnie też się czułam fatalnie. 
Pod tym względem jest ciut lżej, ale sytuacja i tak jest słaba: wojna tuż za rogiem, dramat nie do wyobrażenia, jedna z najgorszych rzeczy, która się w ogóle może dziać; a z moim stanem umysłu, wolę się odcinać w ogóle o myślenia o tym, bo nie oszukujmy się, samo myślenie czy gadanie nie daje nic, a w moim przypadku tylko miażdży dodatkowym, zabierającym oddech ciężarem, więc po prostu się staram nie zwariować i przeżyć z dnia na dzień. Ale chwilami tak mocno się to wszystko ociera o jakąś niepojętą groteskę, niewiarygodny absurd, surrealizm, że ten świat i życie na nim są takie straszne, złe, słabe, no żałosne. I nie zrozumie tego nikt, komu jakoś "się wiedzie" i nie ma większych problemów materialnych czy egzystencjalnych. I jest to obraz smutny, beznadziejny, ale i zapętlony w koło dziejów, uparcie i okrutnie niezmienny. 
Szukam dalej pracy, ale nie ma oczywiście takiej, do której naprawdę bym "chciała" pójść. Pomijając, że w ogóle trudno jest cokolwiek chcieć, jak tyle się wyłącznie "musi". Ech, dobra, bo ten wpis to jest kolejne niekonstruktywne marudzenie, ale wychodzi widocznie, że siłą rzeczy recenzowanie tego życia zawsze ku temu zmierza. 
Nie napiszę na razie nic nowego. Może na koniec dla odmiany chociaż taki optymistyczny akcent, że wszystko się ułoży, oboje będziemy mieli znośne, stabile prace i wystarczający przychód z nich, związek będzie się nam zgodnie układał, będziemy oboje cały czas zdrowi, ja poradzę sobie ze wszystkimi zadaniami na studiach i zakończę je ładnie z dyplomem, a na świecie zaraza w postaci wirusa i wojny się uspokoi i będzie się można pocieszyć jeszcze najcudnowniej normalnym życiem, takim po prostu dobrym i bez zmartwień. Dopomóż, opatrzności. Powodzenia, amen. 

czwartek, 24 lutego 2022

Is this the real life? Czy jakiś koszmar.

Jakby mało było tego wszystkiego, to jeszcze dzisiaj wybuchła wojna. Nawet pisać o tym zbytnio nie mam siły, bo w mediach i tak wrze i można naprawdę się porzygać. 
Słów brak i najgorsza we wszystkim ta niemoc, bezsilność na ludzką tępotę i szkodliwość. 
Nie jest dane człowiekowi po prostu cieszyć się życiem, żyć po coś (dobrego), tylko odechciewa się wszystkiego. Jak nie pandemia, to wojna, wszystko w jednym czasie, plus irytujący i źli ludzie wszędzie, zatrute środowisko, wysokie ceny, to jest jakaś jedna wielka, beznadziejna chujnia. 
I fajnie by było nie narzekać, ale żeby tak faktycznie nie było na co. 
Już nawet nie chce mi się wyobrażać, jakby to pięknie było, gdyby się tak cofnąć do tego magicznego 2017 czy choćby 2018 i wszystko by się potoczyło inaczej, lepiej. Super sobie powyobrażać, ale i tak trzeba udźwignąć jakoś tę obecną spierdoloną rzeczywistość. 
Jak bóg czy inna opatrzność czy cudowna sprawiedliwość jest i może działać, to niechże da siłę i to wszystko złe kiedyś poszkodowanym wynagrodzi. Ale gdyby ta siła wyższa była, to pozwalałaby na to wszystko? Ja już naprawdę nic nie wiem, nie mam siły i taka egzystencja na takim świecie staje się już naprawdę totalnie grą niewartą świeczki. 
Zmieniając na siłę temat, włączyłam w telewizji Miodowe Lata, odpaliłam laptopa, żeby mimo wszystko porobić coś na studia, poza tym przejdę się może jeszcze pograć w Pokemony. Aby nie zwariować i nie zginąć. Jak ma być lepiej, to będzie, jak ma dalej wszystko się pogrążać, to będzie, postaram się nie histeryzować i srać ze strachu - choć o to najłatwiej, ale i optymistyczne i pozytywne myślenie wydaje się absurdalnie nieosiągalne. 
Co, na koniec, człowiekowi z dobrej woli, intencji, wszelkich starań, co???

środa, 23 lutego 2022

W trakcie czwartego tygodnia lutego

Jestem teraz na uczelni. Siedzę przy laptopie. Wzięłam, bo trzeba było wziąć na seminarium. 

Pieką mnie oczy. Nihil novi, zwłaszcza że siedzę przy wysuszającym powietrze grzejniku, a poza tym malowałam rano oczy, a po tym zwykle też mnie lubią szczypać. 

A propos zajęć, to też się dzisiaj spóźniłam jakieś szesnaście minut. Ale profesor się spóźnił pół godziny, więc przynajmniej nie miałam takiego przypału. A to wszystko w konsekwencji nawracających cyrków na mieście, tym razem dość grubych, bo akurat około południa poblokowane, zakorkowane i obstawione policją były okolice Powiśla i Centrum. Bo kanclerz Niemiec przyjechał, bo wypadek, bo strajk rolników - jeden ch.., zawsze się znajdzie coś.

Najpierw oczywiście się zdenerwowałam i cisnęły się na usta komentarze i zażalenia dotyczące całej sytuacji, ale starałam się jakoś uspokoić, zracjonalizować - że to przecież nie moja wina i w ogóle i tak nie mam na to wpływu, więc ostatecznie udało mi się tę irytację jakoś zrównoważyć gorzkim rozbawieniem. 

Poza tym dalej mam wrażenie, że jet trochę lepiej. Wypiłam sobie właśnie herbatę w papierowym kubku z żabki, zjadłam nawet pączka. Niechby dalej tak było w miarę dobrze, a nawet lepiej, ale na pewno nie na powrót gorzej. 

Pandemia, korki na mieście, inflacja, wojna z Rosją, itd - wzruszyć na to ramionami. Pokręcić głową, machnąć ręką. W ogóle zatańczyć. XD No bo co?

poniedziałek, 21 lutego 2022

Only romaticizing pulling life up high

Dzisiejszy dzień, ów dobiegający końca już, był całkiem niezły. Lepszy niż te kilka ostatnich mocno zwiędłych miesięcy wziętych do kupy.
Nie wydarzyło się nic specjalnie wyjątkowego, ale było całkiem normalnie. Objawienie. 
Byłam trochę tą dawną mną z czasów względnej świetności, czyt. Wro 2017, peak time.
Kąsały te trujące myśli, ale nie pożerały już tak chamsko, jak między sierpniem a styczniem w zasadzie. Dobre i to. Naprawdę dobre. Jeszcze nie dużo dobre, ale niech się cieszę tym, co (i na ile) jest.
To taka najpozytywniejsza myśl z dzisiaj: jak w historii mojego życia przez jakiś czas muzyka Pearl Jam i głos Eddiego Veddera były moimi ulubionymi, to dopiero usłyszawszy (te imiesłowy powiewają patosem) Nothing But Thieves, zdałam sobie sprawę, że o ile tamten zespół był moim ulubionym na dobre 99%, to dopiero ten jest na okrągłe, kompletne 100%. Najprościej wskazać Impossible, od którego się wszystko zaczęło, Amsterdam, czy moją najukochańszą chyba Real Love Song. A przecież są jeszcze If I Get High (chociaż na nią miałam fazę w tym smutniejszym okresie i to było ciężkie, ale nieważne), Free If We Want It, i w ogóle cała reszta z tego przecudownego arcydzieła Moral Panic, a poza tym jeszcze Honey Whiskey czy You Know Me Too Well. Magiczne, kojarzące się co prawda z tym paskudnym pobytem w Holandii, a jednak czyniące te wspomnienia niemal nierealistycznie pięknymi.
Żeby tak mnie ktoś knew too well, hehe. Lepiej nie. 
Chociaż kolejna cegiełka do tej wiedzy: ostatnie transcendentalne przeżycia na taką skalę miałam jakieś okrągłe dziesięć lat temu, ja - lat piętnaście, smarkata cierpiąca w gimnazjum, wpadła jak śliwka w kompot w największy eskapizm w postaci Beatlesów. Sporo było w międzyczasie i później odkryć i przeżyć o podobnej mocy, ale to nie było to samo; jak ta minimalna różnica między 99 a 100; i dopiero teraz, biorąc pod uwagę moją zdolność do przeżywania tego typu rzeczy stępioną nieco babraniem się w tym gównie ziemskiego życia, NBT jest właśnie tym ożywiającym katalizatorem mocnego romantyzowania. Chociaż to sformułowanie brzmi jakoś śmiesznie niepełnie. Nieważne. 
Słowa, znowu, to tylko medium niosące tę wyższą, niewysłowioną wartość, jedyną nadającą życiu sens i piękno (nie wiem, czy sama w to wierzę, brzmi to jak kolejny skończony banał, ale tak musi być, do cholery, pewnie naprawdę tak jest).

poniedziałek, 14 lutego 2022

Z drugiego tygodnia lutego

Krótki wpis. Mija drugi tydzień lutego. Jest trudno, jest ciężko. Praca, obowiązki, nieporządek na świecie, sprawiedliwości brak, pomocy brak, tylko sidła systemu, uwiązania, podatki, wszystko aż do porzygu kręci się wokół pieniądza. 

Nie nowością jest, że można by utyskiwać bez końca, do przysłowiowej usranej śmierci (i przysłowiowego jednego dnia dłużej), a nie zrobiłoby to kompletnie żadnej różnicy, nie zmieniło nic na lepsze, niż gdyby od razu odpuścić sobie to całe pierdolamento. 

To narzekanie, wymądrzanie się, czarnowidzenie i negacenie to jest korkociąg i raz się zacznie, to człowieka zasysa jak zawirowany odpływ w zlewie i tylko do ścieku, przepadł, lepiej w porę powiedzieć sobie: dość. I ja mówię sobie dość, dlatego leżę, trochę z zamkniętymi oczami, trochę z otwartymi, trochę się skupiam, trochę odpływam, wszystko byle uchronić się od porażenia przez jasny szlag. 

To naprawdę kosmicznie dalekie od żartów, kiedy odejście od zdrowych zmysłów i od życia wisi na cienkim a napiętym włosku. Daj *boże* nie zwariować. Teraz więc sobie obejrzę choć kawałek serialu, choć oczy się kleją, a potem w sen, oby tylko był jak najbardziej spokojny, tak samo jak kolejny dzień w tym dziwnym, dziwnym miejscu.

czwartek, 10 lutego 2022

Pierwsze półtora tygodnia lutego

Jestem. Żeby nie było, to coś tam napiszę. Chociaż za bardzo mi się nie chce, za to spać - się chce. Oczy się kleją. Ukochany w pracy siedzi, znaczy jeździ. Biedny, dobrze że ta praca jakakolwiek jest, ale niedobrze że warunki tyle pozostawiają do życzenia. Ja też szukam jakiejś pracy i oby szybko się znalazła, i oby była znośna, i obyśmy mieli dostatek pieniędzy, a ponadto dobre zdrowie, i mogłabym tak kontynuować ten koncert życzeń, ale pozostaje tylko się starać i wierzyć. Tymczasem powoli już dobranoc. 

niedziela, 6 lutego 2022

Dzisiaj nagle

Jak za starych dobrych czasów, wklejam pioseneczkę. Ech.

I mam kilka rzeczy do napisania, pozytywnych. A może jeszcze ważniejsze, realistycznych. Nie, że tylko co złe i pogrążające, to prawdziwe i trwałe. Dobre też trwałe i też prawdziwe, chociażby dla jakiejś równowagi, o ile ma być w ogóle takowa po coś.

1. W tym filmie Marsjanin gostek na koniec mówi w odniesieniu do swoich przeżyć, że jak jest już bardzo źle, tak najgorzej, fatalnie, to albo się poddajesz i jest już po tobie, albo jednak idziesz w zaparte, walczysz z tą chujnią, i - co się okazuje, możesz wtedy wygrać i jeszcze jest normalnie, jeszcze jest dobrze, choćby i nieomal to wszystko przepadło. Jednak się daje uratować, jednak można wygrać. 

2. A na to durne pytanie "po co?", które tak podkopuje właśnie pod wszelkimi staraniami, tak można odpowiedzieć: no dobra, może i "po co", bo i tak umrzesz, ale skoro miałabyś umrzeć już zaraz, to jednak nie byłoby żal, nie bałabyś się, nie chciałabyś się jednak cofnąć? Więc może to jednak uszanować, jednak jakoś się przekonać do dobrego myślenia, uporządkować to tak w głowie, żeby więcej to rozumowanie tak się nie wypaczało i nie mieszało, bo wtedy to i faktycznie trudno się ogarnąć i wszystko by można kwestionować. A to bez sensu i lepiej w ten sposób sobie jednak tego życia nie marnować. 

3. Tyle osób naprawdę dobrych, wartościowych, ciekawych, utalentowanych, pięknych, przechodziło przez równą albo i jeszcze gorszą, może nawet wiele gorszą chujnię, i albo z tego wychodzili, albo walczyli długo i ciężko, albo kończyli tragicznie, i mając to na uwadze, nie powinnam pewnie użalać się aż tak na swoim życiem, bo jest co doceniać. A te trudności, pech, siatkę tych przeplatających się pocisków od losu należy jednak bagatelizować, patrząc obiektywnie, jak dużo, dużo gorzej jeszcze mogłoby być. A nie jest. Więc znów najprawdziwszy ten banał, że drobiazgami trzeba się cieszyć i naprawdę nic mądrzejszego nad to się nie wymyśli.

4. A propos widziałam na tvnie rano wypowiedź Joanny Kurowskiej, która właśnie mówiła, że ona skupia się mimo wszystko na tej pozytywnej stronie swojego życia, bo gdyby uległa tej negatywnej, to by dawno zwariowała. Jak ja się z tym utożsamiam. Z tym, że tej kobiecie umarli matka, ojciec, brat, siostra, mąż, nawet dziecko. I tak sobie myślę, ja i bez takich tragedii się rozpadam, a co, jakby i mi najbliżsi poumierali, jak ja bym się wtedy trzymała? A tak to umierałam już ze strachu przed, powiedzmy, wyimaginowanym rakiem, którego jednak, jak się okazało, nie miałam te trzy, cztery miesiące temu, kiedy robiłam ten rezonans i wynik wyszedł najprościej mówiąc nierakowy. Toż naprawdę niech sobie człowiek daruje durne nakręcanie się, wyobrażanie wszelkiego najgorszego, czarnowidzenie, negacenie. 

5. Żeby to się tylko samo tak nie nakręcało, że właśnie pomyśleć coś pozytywnego to trudno, blado wychodzi i zaraz ulatuje, za to strachy jakieś i inne demony jak najdą, to osiądą ciężko i człowiek naprawdę bliski zwariowania i zejścia. Oczywiście, że lepiej się skupiać na tej pozytywnej stronie, ale w tym trudność, że ta negatywna strona cholerna potrafi być silniejsza, i ty złym myślom mówisz: wypieprzać, a one ci mówią: NIE, i bądź tu mądry. To jak ze żmudnym budowaniem misternego domku z kart i rozwaleniem go w sekundę jednym dmuchnięciem. Po prostu to złe ma to do siebie, że przychodzi za łatwo. Ale skoro można walczyć i da się pokonać, i chwilami naprawdę potrafi być lepiej, to to jest właśnie twoja wygrana. 

A czemu siedzę tak późno po nocy? Otóż chłop jest na nocce i tak się trochę solidaryzuję, że jak on wróci nad ranem, to oboje w dzień odeśpimy, żebym się ja tu nie tłukła i nie budziła jego, zważywszy że mieszkamy w kawalereczce. 

środa, 2 lutego 2022

M(ęcz)arnie

Taki zjebany dzień, że szkoda słów. Po prostu wszystko jest źle. Albo, żeby nie wyolbrzymiać i być realistycznym, po prostu zbyt dużo rzeczy jest źle i jest to zbyt przytłaczające. Nie chce mi się więcej pisać. W ogóle nic się nie chce. To, że jest tak źle, jest po prostu nierealistyczne i niewiarygodne i chyba tylko jakieś niedowierzanie, że to bardzo nieudany żart albo jebitna halucynacja utrzymuje mnie przy tym, żeby jakoś ten cały zjebany czas przeczekać i albo będzie lepiej, albo nie będzie już nic, ale jedno i drugie będzie lepsze od nawracającego, nieodpuszczającego męczenia się. 

Such a fucked up day, I can't even. Everything is just wrong. Or, so as not to exaggerate and to be realistic, just too many things are wrong and this is too overwhelming. I don't want to write any more. I don't want anything any more. This is just unreal and unbelievable that it's all so wrong and I guess it's only some kind of incredulity that it's a lame joke or a fucking hallucination that keeps me able to wait through this shit time and it either gets better or there will be nothing, but either is better than this recurring, obtrusive torment. 

Przetłumaczyłam to, zamisat zająć się czym innym, żeby chociaż na chwilę skupić się na czymś, co - w zasadzie nie wiem po co. A teraz już się biorę za coś innego, bo trzeba, chociaż chwilowo mam dalej po prostu dość takiego życia. Tylko słuchanie chwilowo Nothing But Thieves jeszcze wzbudza we mnie jakieś pozytywne odczucia, wspomnienia, złudzenia piękniejszych chwil. Pożałowania godne, że tylko człowiekowi jest dane króko się czymś nacieszyć, żeby potem niewymiernie więcej do tego szczęścia był nieszczęśliwy. Jebać taki układ rzeczy. Czy mi się tylko wydaje, że wszystko powinno być lepiej i powinna być sprawiedliwość, pocieszenie, poczucie ulgi, wynagrodzenie krzywd?  

niedziela, 30 stycznia 2022

Sprawozdanie z końca stycznia

Z fajnych wydarzeń tego tygodnia to byliśmy w takim kebabie na peryferiach, gdzie było tak miło klimatycznie, mimo że taka budka, i pan nawet herbatkę podał, no miło. Poza tym wpadła znów mama, graliśmy w kniffla, co bardzo lubię, było dobre jedzonko, między innymi zupka warzywna i gołąbki, byliśmy razem tu i tam, chociażby w muzeum żydów polskich, w uniwersyteckim ogrodzie botanicznym, w teatrze na dobrym spektaklu - z panami Tyńcem i Barcisiem, świetni aktorzy, fajnie się oglądało. 

A dzisiaj finał WOŚP-u, trzydziesty, pogoda co prawda paskudna, to chociaż w telewizji się pooglądało. Poza tym uczyłam się jeszcze trochę na egzamin, robiłam zadanka, mam do zrobienia jeszcze trochę w tym nadchodzącym tygodniu, zaliczenia jeszcze jutro i w czwartek. Chwilami jest trochę trudniej i nie czuję się, co tu dużo mówić, najlepiej, nachodzi mnie pogubienie, dezorientacja taka, zniechęcenie, bezsilność, ogólnie ciężkie takie myśli, złe przeczucia i tego typu gówno. I fizycznie zdarza się gorzej poczuć, ale generalnie jedno i drugie da się znieść, i tego się trzymam, że skro wciąż to wytrzymuję, to po prostu wciąż będę wytrzymywać, i do przodu. Byle mieć siłę, no i oby jak najczęściej czuć się jednak lepiej, i byle jak najdłużej. I do przodu! Będzie dobrze, TRZEBA w to wierzyć. 

piątek, 21 stycznia 2022

Sprawozdanie z trzeciego tygodnia nowego roku

Ten tydzień był całkiem dobry, względnie nawet fajny, i poza pewnymi wyjątkami ogólnie nie taki ciężki. 

Pierwszy plus i wynagrodzenie moich starań: zaliczenie jednego egzaminu online. Pamiętam, że w dzień, w który się do niego uczyłam w zeszłym tygodniu, nie czułam się w ogóle najlepiej, kręciło mi się tak dziwnie w głowie do tego stopnia, że trudno mi było wysiedzieć przy laptopie i notatkach. A jednak konsekwentnie przez kilka godzin przerabiałam materiał, podczas testu też byłam skupiona i - udało mi się go zdać, w dodatku z całkiem dobrą oceną. Brawo! To zawsze coś. 

W sobotę wyszłam na starówkę zobaczyć na żywo w jednej z knajp występ takiego Bartka, finalisty Voice'a, któremu kibicowałam niedawno, jak ten program emitowali. Odwiedziłam tę knajpkę na parę minut, była tam też inna uczestniczka Voice'a wśród gości, poza tym ludzi było całkiem sporo, więc tylko chwilkę popatrzałam, posłuchałam, nacieszyłam się i spacerkiem wróciłam do domu. A mróz był taki, że ręce grabiały, jak się ich nie schowało w kieszeń. 

W poniedziałek, oprócz tego egzaminu online, miałam tylko jedne zajęcia, a przed nimi jeszcze wizyta u psychologa, gdzie się wreszcie dostałam na NFZ. Mimo że skierowanie na cito, to wizyta tylko taki wywiad piętnaście minut, a jakiekolwiek działanie na za ponad miesiąc. Bez komentarza, no co. Poczekam. W międzyczasie tak czy siak trzeba sobie radzić samemu, a ja radę daję, bo co. 

We wtorek było bardzo fajnie, bo przyjechała mama z uczniami na wycieczkę, odwiedziłam ich na chwilę w tym hoteliku, a potem byliśmy razem w Centrum Kopernika i to był fajny czas. Następnego dnia towarzyszyłam im też w Muzeum Powstania, to już wizyta, chociaż wartościowa, trochę mniej przyjemna i ze względu tematyki, i mojego samopoczucia, choć też ogólnie było fajnie. Trochę smutno, jak już się pożegnałam i się rozstaliśmy, ale wspomnienie miłe pozostaje. 

I na razie pozostaje w miarę spokojnie i tym się trzeba cieszyć, napawać, póki trwa i przede wszystkim nie martwić się już na zapas, bo nawet jeśli by i tak miało być trudniej, to zostawić to na wtedy, a nie zagryzać się już zawczasu, bez sensu. Tak że się staram wyluzować, na ile mogę, cieszyć się drobiazgami i zajmować najzwyklejszymi rzeczami, tak jak kiedyś byłam w zwyczaju, kiedy lepiej się wiodło tak ogólnie. Chodzę sobie po sklepach i po mieście, staram się normalnie jeść, ogarniać zakupy i wydatki, ogarniać też siebie i porządek w mieszkaniu, znajdować sobie zajęcia - na studia, dla siebie, nie zapominać też o głupotkach, byle dawały relaks i radość. 

Banały, ale nie da się poczuć, jakie to ważne, wręcz zasadnicze, dopóki to się nie zmąci i gdzieś zatraci, i człowiek nie wie co ze sobą zrobić; koszmar. Na szczęście aż tak mnie to już obecnie nie trapi, i oby już nigdy nie trapiło w ogóle. Może po przebrnięciu kolejny raz przez taką załamkę, w końcu się robi dobrze na stałe. Na to mam wielką nadzieję. A póki co zachowywać spokój, dobre samopoczucie, dbać o siebie, o przyczepność w chwili obecnej, w ogóle się nie dawać takim bombardowaniom przyszłościowym (ale głupie określenie). He he. 

piątek, 14 stycznia 2022

Sprawozdanie z drugiego tygodnia nowego roku

Jestem po kolejnym tygodniu, hej. Szczerze, to nie chciało mi się nawet zabierać do wchodzenia tu i pisania, ale jak już się przemogłam i jestem, to napiszę. Przecież miało być konstruktywnie i pozytywnie, jak założyłam tydzień temu. I jest to pewnie dobre założenie. Więc bez zbędnego narzekania i negacenia. 

Może tylko tyle, że dzisiejszy dzień był dość ciężki. Taki, że chwilami trudno się skupić, przemóc, działać, poczuć dobrze. W skrócie to rano zjadłam jakieś śniadanie, wypiłam herbatę, zrobiłam też sobie obiad i zjadłam. Dałam sobie z tym radę, więc brawo! Tak samo jak z przygotowywaniem się do testu z wykładu, który mam w poniedziałek. Na ile mogłam, to się przygotowałam. Z jednej strony ciążyło mi to, że czułam się ciągle nie najlepiej, bo zawroty głowy, odrealnienie, dyskomfort w brzuchu i przełyku - to na ile to wszystko mogę w miarę dokładnie nazwać, w dodatku chwilami te losowe bardzo złe myśli nie wiadomo skąd. 

Ale to na tyle z żaleniem się, bo to w końcu też nic nowego. Skoro w życiu codziennym bywa bardzo trudno, to chociaż w pisaniu będę zachowywać ład i skład i jakieś poczucie optymizmu.

Więc na przykład wczoraj bardzo fajnie wspominam te jedne zajęcia z angielskiego prawniczego, ciekawe były i w ogóle fajnie minęła ta godzina z kawałkiem. W ogóle obecnie to najfajniesze są takie momenty, w których czuję się chwilowo całkiem stabilnie, w miarę normalnie, bez obaw na przyszłość, bez jakichś specjalnie uciążliwych dolegliwości ze strony ciała. Co niestety okazuje się ulotne, i paradoksalnie ta stabilność jest właśnie chwilowa, czyli niestabilna. Ale, że znowu się łapię na kierowaniu w stronę negatywów (cóż, widocznie zbyt łatwo o to), to znów raczej pozytywna narracja - więcej widocznie warta, skoro o nią trudniej:

Może najlepiej winić za te zawroty głowy pogodę albo jakiś inny czynnik zewnętrzny, tak że po paru dniach na pewno mi się polepszy, na pewno. To samo ze zgagą czy dyskomfortem w brzuchu, to również może być objaw przeciążonej psychiki, więc dbając o nią, czyli o uspokojenie się, zachowanie pozytywnej narracji i - co się wydaje najtrudniesze - pogody ducha, będzie lepiej i wszystko będzie łatwiejsze do zniesienia, a może i nawet raczy łaskawie odpuścić i dać trochę pożyć na luzie. 

Pożyć na luzie?... To się gdzieś wydaje takie oderwane jakby od rzeczywistości, która zepsuła się i sczerniała, ale, kolejny raz... przecież to może być tylko moje odczucie, wcale nie fakt, tylko takie samemu utrudnione podejście do rzeczywistości.

Jeszcze raz, muszę o tym pamiętać na kolejny tydzień w momentach, kiedy będę czuła, że jest ciężej, że nachodzi moją głowę (a za tym często i ciało) coś złego: żeby od razu zmienić narrację na pozytywną. Nie dopuszczać czarnych myśli głupich. Bo one SĄ głupie. Uspokajać się od razu, nastrajać pozytywnie. Tak więc i wieczór spędzę sobie jak najspokojniej i z pozytywnym nastawieniem na kolejny tydzień. 

Mogę podsumować, że ładnie dałam radę sobie w tym tygodniu! Że napadały mnie jakieś słabości, okropne odczucia i myśli, to nieważne, one mnie atakują, ale nie daję się im i nie dam się. I brawo! Tak trzymać!!! A będzie w końcu jeszcze lepiej, może uda mi się wypracować to, że w ogóle przestaną mnie atakować i będę sobie mogła spokojnie, błogo funkcjonować. Zadomowi się we mnie na stałe poczucie bezpieczeństwa, powróci kreatywność, spontaniczność i dobra forma, jak na zdrową osobę przystało. Tak. Do tego powinnam wytrwale dążyć i na pewno nie poddawać się, choćby nie wiem co. ZAWSZE się nie poddawać i umieć znaleźć dobre wyjście. A jak jest źle, to przeczekać, wiedzieć, że przejdzie i będzie znów dobrze. I tymi dobrymi momentami umieć dobrze żyć. 

No, to się nagadałam, więc dobrego tygodnia i dobranoc :) Trzymaj się :)

piątek, 7 stycznia 2022

Sprawozdanie z pierwszego tygodnia nowego roku

Od kilku dni już sobie myślałam, że może dobrym pomysłem będzie zapisywanie kolejnych tygodni, żeby nie tracić tego kontaktu z rzeczywistością. Jak na ironię, dzisiejszy dzień był tak nierzeczywiście potworny, a w szczególności jego wieczór, jakby na złość i na przekór moim postanowieniom i resztkom nadziei, że skoro nowy rok, to nowe wszystko, a nowe znaczy lepsze. Disappointed but not surprised, chyba mogę tylko napisać. 

Klasycznie, jak już zaczynam pisać, to mogłabym tak przeciągać w nieskończoność, zwłaszcza jeśli ma to charakter narzekania/czarnowidzenia, bo i niestety o tym jakoś często jest najwięcej do napisania. A przy tym prędko zaczynam się gubić, mając tyle do napisania na raz, że łatwo i tak o pominięcie czegoś; a potem się okazuje, że to i tak nie ma znaczenia, bo ani ja się nie czuję w żaden sposób lepiej po takich wypocinach, ani nie zmienia to obiektywnie sytuacji na lepsze, ani w ogóle nikogo to za grosz nie obchodzi, czy napiszę o jednej rzeczy, którą mam na myśli, czy 

(chwila przerwy, bo właśnie na polsacie zaczyna się "Przebudzenie Mocy" i aż łezka mi się w oku zakręciła)

-czy napiszę dowolną ilość różnych rzeczy, a i tak nie będzie to robiło żadnej różnicy czy poprawy i zapewne się totalnie obejdzie bez tego. Pesymistyczne gderanie, można by obiektywnie powiedzieć. Gdyby tylko nie jawiło się tak realistycznie i przekonująco, to by było po problemie. 

No i skoro wpis i tak już się sam z siebie rozwleka, to może najkrócej i najrozsądniej będzie, jak napiszę tylko to, co było w tym tygodniu dobre i za co mogę być z siebie dumna (nawet jeśli za bardzo nie potrafię - ale to kolejny negatyw - więc jak najbardziej powinnam być dumna i zadowolona):

Po powrocie po świętach i Nowym Roku do Warszawy byłam pozytywnie nastawiona i motywowałam się, że będzie wszystko dobrze, dam sobie ze wszystkim radę. Byłam na badaniu USG ginekologicznym i pan doktor był bardzo miły, kulturalny, była przyjazna atmosfera, to też było fajne, nawet mimo że w wyniku wyszły tam jakieś rzeczy. Ale nie było tragedii i była to miła i spokojna wizyta. Byłam też na wizycie u psychologa i choć była ona trochę bez celu przegadana, to chociaż mogę być spokojna o to, że podejmuję jakieś starania, przełamuję się, żeby mówić i staram się uporządkować ten koszmarny i niezrozumiały chaos w mojej głowie. Miałam też, subiektywnie, bardzo trudne zadanie na studia, ale zmobilizowałam się i w dwa dni udało mi się je zrobić i to z całkiem niezłym efektem, i to też super, brawo ja. No i najważniejsze: wciąż żyję. Nie wyprowadziłam się. Nie rzuciłam studiów. Jestem zmobilizowana, by zachowywać spokój, wykonywać zadania związane ze studiami, pracą, odżywianiem się, kontaktami międzyludzkimi, domowymi obowiązkami, dbaniem o siebie. Jestem też zmobilizowana do utrzymywania optymizmu i spokojnego znoszenia trudności, i to każdego kalibru, kiedy ten optymizm wydaje się jednak niemożliwy do utrzymania. Będę pamiętać, by dawać sobie przestrzeń na przetrwanie takich beznadziejnych momentów, pamiętając, że zawsze potem będzie znowu spokój i miejsce na optymizm, a może i w końcu zakorzeni się on we mnie na stałe, co by było super. 

No i to tyle. Do zobaczenia za tydzień. O złych rzeczach nie będzie pisania, bo lepiej to sobie i komukolwiek w ogóle oszczędzić, za to będzie tylko o dobrych rzeczach, nawet jakby miało tego być o wiele mniej, niż jakby się miało rozżalać nad wszystkim tym, co złe. Wystarczy sobie powiedzieć trudno i przeczekać, i byle nie szaleć, nie rozkojarzać się i rozpływać w beznadziejny niebyt. Nie tędy droga. Więc i za tydzień wpis będzie konstruktywny i pozytywny, a ja życzę sobie i temu światu siły, piękna, ukojenia i porządku w ogóle, bo to aż tragikomiczne, jak tego brakuje. 

poniedziałek, 3 stycznia 2022

na nowy rok :-)

Tylko krótki taki wpis na nowy rok. 
Po pierwsze: żyję i przetrwałam ten poprzedni, choć był szczerze okropny, zwłaszcza ta druga jego połowa. Choć paradoksalnie to pierwsza mogłaby być uznana za trudniejszą, bo ta praca w Holandii, to jednak dopiero po powrocie się zrobiło naprawdę trudno.
Porównując początek maja a koniec sierpnia, to przepaść. Upadek z wysokiego konia, jak to się mówi. 
Ale w najczarniejszym scenariuszu wieszczyłam już sobie śmiertelne choróbsko, nie mogłam się w ogóle skupić na niczym, zrelaksować, normalnie i sprawnie funkcjonować. To był koszmar, porównywalny z tym sprzed sześciu lat, z tym że wtedy jeszcze było łatwiej, ciszej, "bezpieczniej" jakby. Tym razem to jakby po czasie to cholerstwo uderzyło spotęgowane. 
Nie jest wciąż idealnie, może to nawet niemożliwe, ale nie tak pewnie trzeba myśleć - a raczej tak, aby było właśnie najlepiej, jak to możliwe. 
W dużym skrócie moje życie na chwilę obecną mogę podsumować tak, że: zdrowie psychiczne - niestabilne i kruche, ale daję radę i trzymam jakoś do kupy; zdrowie fizyczne - za psychicznym, również nadwątlone i to całkiem możliwe, że właśnie na skutek tego bałaganu we łbie, ale również nie ma tragedii (i oby nigdy nie było!) i daje radę jakoś; studia - kończę pierwszy semestr magisterki, jest dość ciężko, ale dokładam starań do pracy nad tym i jednak ukończenia tych studiów; praca - brak, a co za tym idzie sytuacja finansowa niestabilna i stresogenna, ale z optymistycznymi perspektywami na ustabilizowanie i zapewnienie tego zasranego uczucia "bezpieczeństwa", że wszystko jest ok, ustawione i się nie trzeba o nic martwić. Tego przede wszystkim brakuje.
No bo poza tym dalej trwa pandemia, pieprzą o tym w mediach, w ogóle ludzie pieprzą i są popieprzeni - często aż tak, że ręce opadają i traci się wszelką wiarę w ten zgubiony gatunek, ale może trzeba po prostu machnąć na to ręką i dbać przede wszystkim o własny spokój i dobrobyt.
Nic odkrywczego w tym poście. Na dobrą sprawę kilkanaście zupełnie zbędnych zdań i zmarnowanych minut. Ale niech będzie, można uznać, że raz na jakiś czas nie zaszkodzi.