niedziela, 17 stycznia 2016

Anioł pod niebem i w górach

Nie mogę nie wstawić tej piosenki, jest prawie hipnotyzująca. Choć niby skończyłam raz na zawsze z francuskim i podobnymi marzeniami ściętej głowy, ale w tym wypadku nie da się oprzeć.
Poza tym bardzo, bardzo, bardzo pyszny jest zwykły, biały chleb z samym masełkiem. I obejrzałam kawałek West Side Story, jak byłam chwilę sama na dole, szalenie żałuję, że nie zdążyłam więcej obejrzeć, ale nagle wpadł truciciel, więc wiadomo. Ale muszę w końcu obejrzeć cały, jak dam radę, przy okazji!

W górach panowała magiczna, przesycona tajemnicą atmosfera. Im wyżej wspinała się Lubomira, tym gęstsza robiła się mgła wokół. Surowe, lodowate skały nie sprzyjały jej leśnej naturze i zdawały się czyhać na każdy jej niewłaściwy ruch, więc musiała być bardzo ostrożna. Na szczęście zwinnie omijała ziejące głębią szczeliny i bez wahania przeskakiwała po śliskich pochyłościach skalnych. 
W kilka dni udało jej się przedostać przez najtrudniejszą część gór, i dumna była z siebie, że wyszła z tego bez szwanku. Wprawdzie czuła zmęczenie, była zziębnięta i brakowało jej towarzystwa, lecz każdą chwilę słabości przeganiała jej jasna wizja celu, do którego zmierza. 
Pewnej nocy, gdy zatrzymała się na spoczynek w niewielkiej, wilgotnej jaskini, w polu widzenia przemknął jej świetlisty ognik. Bystrym wzrokiem wychwyciła wysoką sylwetkę poruszającą się przy wejściu do jaskini. Lubomira poznała z daleka, że to czarodziej, a blask pełgający po wnętrzu jaskini pochodzi z wnętrza jego rozwartej dłoni. Zauważyła, że mężczyzna ma długą brodę, na głowie przekrzywiony kapelusz i osłania się powłóczystym płaszczem podróżnym, a drugą ręką kurczowo wspiera się na wysokiej, drewnianej lasce. 
Czując, że nie ma złych zamiarów, odezwała się do niego: 
- Witaj. 
Głos jej zabrzmiał bardzo dziwnie, odbijając się od kamiennych ścian z niepokojącym echem. Sama słyszała go pierwszy raz, odkąd wkroczyła we wieczne mgły, i zrobiło to na niej dość złowrogie wrażenie. 
Mężczyzna nie wydał się przestraszony, lecz zatrzymał się w miejscu i spytał ostrożnie: 
- Kto tu jest? 
Nie był to głos sędziwego starca, który spodziewała się usłyszeć; bardziej przypominał jej dojrzałego, surowego mężczyznę w średnim wieku, który wiele przeszedł. Gdy podszedł bliżej, spostrzegła, że spód płaszcza ubroczony ma zaschniętą krwią, a całą laskę pokrytą krwistymi odpryskami. 
Lubomira nie odpowiedziała, zaskoczona tak strasznym widokiem. 
- Co się stało? - zapytała w zamian. 
Czarodziej skierował w jej stronę światłomocną dłoń, aby przyjrzeć się jej twarzy. Usłyszała jego westchnienie i pełne ulgi „Ach“, po czym osunął się nieopodal na ziemię i oparł o ścianę.
 - Jestem wyczerpany - powiedział - Tam dzieje się coś strasznego. Dobrze, że udało mi się umknąć. Kosztowało mnie to zbyt wiele! 
Zamilkł na chwilę, a Lubomira usłyszała, że oddycha z wyraźnym wysiłkiem. Postanowiła podejść do niego bliżej. 
- Ale nic ci nie jest? Może... - myślała już, w jaki sposób mogłaby mu pomóc, lecz ten pokiwał głową. 
- Nie, nie, ze mną wszystko w porządku, lecz muszę się ukryć. Muszę uciekać dalej. 
Spojrzał po chwili na nią, jakby chcąc o coś zapytać, ale przyjrzał się uważniej i powiedział tylko: 
- Tobie radzę to samo. Nie wiem, co młoda elfka robi w tak mrocznym miejscu, lecz nie spotkasz tu nic dobrego. Lepiej wracaj do siebie, wracaj jak najszybciej. 
- Och, nie! Ja właśnie wybieram się w stronę miasta, bardzo chcę spotkać się... 
- Ach!! W stronę miasta! - czarodziej wydał się poruszony, nawet spojrzał na nią z przestrachem. - Ależ stamtąd właśnie uciekam, nie idź tam, jeśli ci życie miłe!
 - Ale dlaczego, cóż takiego się tam dzieje? - Próbowała wydobyć od niego jakieś informacje, lecz tylko jęknął, że musi odpocząć do rana, gdyż kona ze zmęczenia. Nie mając innego wyjścia, Lubomira wróciła na swoje miejsce, lecz zamiast spać, nasłuchiwała przez resztę nocy. Od czasu do czasu zerkała na śpiącego, który mruczał coś pod nosem, ale poza tym nie wydarzyło się nic niezwykłego. Na zewnątrz było cicho i nic nie poruszało się wśród gęstej mgły. 
Gdy nadszedł świt, mężczyzna obudził się już spokojniejszy, lecz dalej nie chciał nic wyjaśniać. Mamrotał tylko: 
- Heretycy. Heretycy... Ledwo uszedłem z życiem. Trzeba uciekać. 
Lubomirę przerażała trochę jego osoba, ale nie była pewna, czy to, o czym mówi, stanowi dla niej realne zagrożenie. Nie wyczuwała, żeby w mieście czaiło na nią coś niebezpiecznego. Dalej pragnęła spełnić swe marzenie i za żadną cenę nie zamierzała z niego zrezygnować. 
- Idę tam sama, nie boję się. Muszę dotrzeć do karczmy. Do swojego przeznaczenia - powiedziała, wychodząc z jaskini prosto w obłok mgły. Na zewnątrz było rześko, choć wciąż ponuro, lecz Lubomira uśmiechnęła się sama do siebie. 
Nie uszła daleko, gdy posłyszała za sobą szybkie kroki. 
- Nie wiesz, co robisz - wysapał czarodziej, doganiając ją - Tam, w mieście, pełno jest złych ludzi i piekielnych kreatur! Tam nie znajdziesz zrozumienia. To podłe miejsce, sam się o tym przekonałem. Żadna ze szlachetnych istot nie jest tam mile widziana... 
- Ach, więc to o to chodzi? Masz na myśli mnie i siebie? - zapytała Lubomira, zwalniając nieco kroku. - Chyba czymś musiałeś rozsierdzić ludzi, lub bardzo ich przestraszyć, skoro doprowadzili cię do takiego stanu. Powiedz, co takiego się wydarzyło?
- Ja tylko... - zaczął, zatrzymując się w miejcu, podczas gdy Lubomira szła ostrożnie przed siebie. - Po prostu nie powinienem tam wracać... Nie będę cię zatrzymywać, ale pamiętaj, że ostrzegałem. Ostrzegałem! - dodał, wymachując w jej stronę sękatym palcem, z którego sypnęło kilka iskier. Czarodziej odchrząknął, otworzył w swej dłoni światło i podążył w przeciwnym kierunku, wspierając się na lasce. 
Lubomira stała jeszcze przez chwilę, wodząc za nim wzrokiem. Z pewnością było to dla niej ciekawe spotkanie, a osobliwy jegomość wydał się jej całkiem nieodgadniony i intrygujący. Idąc dalej, zastanawiała się, dokąd tamten się uda i czy kiedyś jeszcze się spotkają. Mogłaby go wtedy wypytać o wiele rzeczy, kiedy odbędzie już całą swoją podróż i nie będzie jej tak szkoda czasu. 
Tymczasem zbliżała się już do końca gór, sprężystymi susami pokonując wyboisty teren i z gracją ześlizgując się po ostrych zboczach.