Jaka to szkoda mieć tylko same marzenia, i nic więcej! A jeszcze gorzej zdać sobie boleśnie z tego sprawę, i to z taką jasnością, jakby się nigdy wcześniej nie potrafiło po prostu myśleć, jak przy tych łuskach, które opadają z oczu. Tak, obejrzałam w końcu West Side Story i w sumie w trakcie bardzo mi się podobał, był wręcz genialny i olśniewający artystycznie, i historia miłosna przechodząca jakiekolwiek oczekiwania, tak niewinna i zachwycająca, ideał. O wiele bardziej ten film mi przypadł do gustu niż ten nieszczęsny Hair, którego końcówki po prostu nijak nie mogłam strawić ni przeboleć, po prostu nie, nie, nie. A tu, niestety, też końcówka to był nóż w samo serce, aż po całym seansie tylko straszny, piekący smutek przewyższał bezgraniczne zachwycenie. Nie, nie, juz po tym zaczęłam znowu myśleć, że jednak w Dumie i uprzedzeniu było tak ciepło i spokojniej, choć i tak został mi wielki niedosyt, i teraz to ani za bardzo się nie mogę zabrać za jakiś inny film ni serial, czy cokolwiek, o grze żadnej nawet nie mogę myśleć, ani rysować czy cokolwiek wziąć i kreatywnego zrobić, czuję jakoś głęboko, że tak by było dobrze, ale nie mam pojęcia bladego... No, wczoraj namalowałam w wielkim mozole i przy próbie mojej cierpliwości słonika Dumbo na koszulce dla małego kuzyna, mama prosiła, bo na ferie będzie chciała mu dać w prezencie. Choć jak dla mnie to wyszła żenada, ile można zdziałać, mając do dyspozycji tylko czarny na kontury, a wewnątrz żółty, czerwony i pomarańczowy, no całkiem nie tak to wygląda, bo słonik powinien być srebrny albo chociaż niebieski, a uszy różowe zamiast pomarańczowych. I jeszcze ta tkanina taka oporna, gorzej niż na skórze, bo bardzo się rozjeżdża i już chciałam to normalnie wyrzucić przez okno, tak jak mój komputer, kiedy się zawiesza, ale oczywiście najzwyczajniej to dokończyłam i jakoś wyszło, jak wyszło. Tylko jak teraz chciałabym się zabrać za coś podobnego, to już nie jestem w stanie, i, no po prostu nie wiem, nie mogę.
Czy te filmy, seriale, bajki, książki, muzyka, czy to wszystko po prostu nie robi przysłowiowej wody z mózgu? Może nie powinnam mieć do tego żadnego dostępu, nigdy, i być całkiem bezmyślna i na wskroś prozaiczna, jak wszystko w tym, z konieczności, "domu", i może była całkiem normalna i szara najpospolitszym odcieniem szarości, i wtedy mogłabym umrzeć z całkowitą obojętnością i bez żadnego żalu ani wyrzutów sumienia, o tak, zapewne.
Zgroza!!!
PS Och, i wstawiłabym tu ukochane wideo teraz, ale ubodło mnie, że to by było wysoce niewłaściwe i kalające tę najbardziej nietykalną sferę intymności, której nie powinno się absolutnie profanować nawet na całkiem anonimowym i sterylnym blogu, takim, jak to nieszczęście, które niby prowadzę. Lecz mogę napisać tyle, że jego największy skarb występuje w tytule poprzedniego wpisu, i to chyba wystarczy...