wtorek, 5 stycznia 2016

Co za...

Znowu pechowym zrządzeniem losu, a może i też z mojej winy, ale tylko w niewielkiej części, bo przecież ja nie pociągam wszystkiego odgórnie za sznurki, spałam w okropnej niewygodzie i przy rozlaźle męczących snach za długo, niż to się mieści w ugłaskanych granicach normy, a i tak się nie wyspałam! I to patrzę w lustro, a tam nawet znów czerwone, siatkowane krwiste wyziewy na moich gałkach ocznych, przy samej ciemnej tęczówce, jak rzep przy psim ogonie.
Choć, swego czasu, jak miałam koty, znaczy - dalej mam, ale tamtego kota już nie, no to on najczęściej zbierał po krzakach te właśnie rzepy i inne przytulie, a pies jakoś nie. Może i dlatego, że może najwyżej ganiać w kółko swój ogon w boksie, a nie brykać po zaroślach.
I wstałam w sumie tylko z głodu, bo już przez noc mnie coś tak tępo skręcało, ale wtedy tym bardziej nic bym nie przełknęła; jakże tak jeść coś tuż przed snem, żeby potem podrywać się w środku nocy, targaną spazmatycznymi wymiotami? No, może to lekka przesada, ale na pewno nigdy się dobrze nie śpi, nie zrobiwszy sobie kategorycznej, kilkugodzinnej przerwy od ostatniego posiłku. Jakiś tam owoc, drobiazg czy cienki kubek mleka się nie liczy, wtedy to i pół godziny wystarczy, lecz w innych przypadkach potrzeba zdecydowanie więcej czasu.
Także chciałam coś sobie pójść zjeść na dół, a tam słyszę, jakieś gadanie, charakterystyczne głosy, i niech to - znowu przyszedł ten wujek Demenisa! (stryjek jego) Znaczy nie, żeby on tak często przychodził, ale znów akurat wtedy, kiedy niby ten wrzód nierób sam jest w domu, bo matka w pracy, dzieci w szkole. Raz już tak nieostrożnie zlazłam wtedy na dół, a on od razu, że co ja, nie w szkole? Gorzej mi, czy co?
Jakby go to obchodziło, ale wiadomo, znacznej części ludzi nie musi coś szczególnie obchodzić, byle tylko chwilowo mieć temat, a im bardziej problematyczny czy prześmiewczy, tym lepiej. Więc się nawet nie tłumaczyłam, że przecież już nie chodzę do szkoły i nie wdawałam się w żadne dyskusje, tylko dyplomatycznie zwiałam do swojej niezdrowej samotni (i tak zdrowsze to było dla mnie w tamtym momencie).
Tak więc tym razem nic nie zjadłam, po prostu siedzę dalej o suchym pysku, czekając, że jak może któraś wróci do domu, to uda mi się "wmieszać w tłum" i niepostrzeżenie zwędzić coś z kuchni, co pewnie i tak średnio by wyszło, biorąc pod uwagę mój antytalent niezręczności. No, nie miał on kiedy przychodzić? Albo to ja - nie miałam kiedy wstawać?! Trzeba się było zwlec chociaż wcześniej i wziąć coś sobie na później, zresztą, nie wiem, już wystarczająco zaraz mi głowa pęknie, wystrzeli do środka, imploduje i zapadnie się w szaleńczym wirze.
Na dworze w najlepsze rozprószył się śnieg, jasne, a na święta to nie można było? Spróbowałam nawet zrobić gif, jednak, żem nieumiejętna, to wyszedł taki bardzo średni i dość miałkiej jakości.


Ale coś tam lata, widać! 
Swoją drogą, piękny, przygnębiający krajobraz, tylko brakuje wyłaniającej się z szarego chaosu okrutnej Królowej Śniegu.