Zabrakło prądu na jakieś trzy nieskończenie długie godziny. Było zimno, -100 stopni i nieubłaganie huczący wiatr.
Oprócz tego, że wciąż kręci mi się w głowie, i to wczoraj chyba najbardziej, odkąd kojarzę, to znowu strasznie zatykają mi się uszy i bolą, szczególnie prawe, i kłuje mnie coś bardzo u dołu głowy, szczególnie z lewej strony. I to nie wszystko, ale wolę nie myśleć o którymkolwiek z tych przekleństw, bo tylko się wzmagają.
Ale dam radę. Byle do jutra, żeby móc uczcić urodziny dwóch wspaniałych mężczyzn, a zdałam sobie sprawę właśnie niedawno, że między obydwoma jest dokładnie rok różnicy. Choć jeden z nich już nie żyje, ale mam nadzieję, że, według swoich własnych słów, nie poszedł donikąd.
Ja także w to wierzę.
PS W końcu przebrnęłam przez całą Apokalipsę św. Jana. Straszne rzeczy.