sobota, 23 stycznia 2016

Zaklęte fragmenty duszy

W przypływie niesamowitej inspiracji narysowałam w dość krótkim odstępie czasu, w tym jakoś  przed chwilą, dwa cudowne portrety, czy jak to inaczej nazwać, dość niewielkich rozmiarów, żeby udało mi się je w miarę złożyć i schować we wiadomym miejscu w torebce, w której poniewiera się pełno takich niepozornych osobliwości. I nie uważam ich bynajmniej za cudowne z powodu swojego warsztatu rysowniczego, którym się nie popiszę, bo kuleje, czy raczej nie mam takowego - po prostu raz mi coś wyjdzie w miarę, a raz nie, i częściej nie. Ale jak już uda mi się dostrzec w takim rękodziele coś bardzo, bardzo osobistego i uduchowionego, to czuję się prawie jak jakaś artystka, i jakbym stworzyła kogoś całkiem prawdziwego. Jakby fragment duszy i własnego życia został nierozerwalnie wpleciony w takie dzieło, nie wiem, czy wielcy artyści też czują coś takiego. Pewnie bardzo, ale jeśli mają ku temu rzeczywisty powód, i to jest wtedy sensem ich życia i główną motywacją wszelkiej działalności. No, chyba, że mają do tego jakąś muzę, to chyba jest jeszcze większym sensem życia. Cóż, ja bym tak powiedziała na podstawie mojej nienamacalnej inspiracji... Lecz pomny na mój pożałowania godny idiotyzm i zamierzchłą naiwność we wstawianiu swoich żałosnych rysunków gdziekolwiek, na jakiegoś devianta czy inne sztuczne, wyzute z prywatności plugastwo, nie zrobię więcej tego błędu i zachowam te Zaklęte Fragmenty Duszy wyłącznie dla swoich chorych oczu. (Huh, czy nie coś takiego mógł robić mag za pomocą "Złodzieja Duszy"?)
Uwaga, na koniec jeszcze przezabawna anegdotka. Otóż jak już parę razy zdążyłam nagromadzić całkiem sporo różnych rysunków, notatek czy innych dziwacznych wypocin, zazwyczaj śmiesznych i nieudanych, to prędzej czy później kończyłam, paląc to wszystko w cholerę w przypływie gorzkiej niemocy, szaleńczej głupoty i wściekłej bezradności, i wielu innych często niejasnych dla mnie powodów, aby tylko pozbyć sie wszystkiego i już więcej nie mieć z tym styczności. Wspominam je sobie nie raz mimo to i tak myślę, jak dużo by ich było, gdyby mnie wtedy nie zdenerwowały i jak fajnie byłoby jeszcze kiedyś wziąć je do ręki i tak sobie popatrzeć. Albo i nie, nie wiem. I tak teraz to już zupełnie niewykonalne!
Hm, no i nie wyszło wcale tak "przezabawnie".