poniedziałek, 25 grudnia 2017

I to jaką!

Mam swoją miłość, święta są super, tyle czekolady, proszę orzec czy ja w ogóle potrafię docenić to całe szczęście
(potrafię?

sobota, 23 grudnia 2017

Eddiemu wszystkiego najlepszego...

A ja już - tak. Nie do wiary. Dzisiaj w nocy. Czuję, że jestem już Mrs Mojego Mr. Mrrrrrrrr.
Jak mogłam żyć bez tego? Nie żyłam.
srsly, <333333333 !!!

niedziela, 10 grudnia 2017

I Findlay, i min elskere

I"m obsessed with both
Co mogę zrobić w obliczu tabunem nadciągających kolochów następnego tygodnia. No, bo suwka, gramcia, literarere i opisowa, a jakżee. A to coś o albumach miałam napisać, priorytetyzacja co nie. Tyle w tym roku wyjątkowo wspaniałych albumów się ukazało i w ogóle, ojejku.
To na pierwszym miejscu będzie Slowdive. Definitywnie. Dałabym teraz nawet Findlay, ale nie, będzie na drugim. Wyżej już od Desire Hurtsów, od Beautiful Traumy Alecii, od YIOEFIR Sundara Karmy czy Music... Susanne. Taa. Forgotten Pleasures jest bardzo drugie tak od razu.
Dobra. Miałam coś więcej, ale nawet już nie .
To wszystko przez NIEGO //że myśleć już nawet nie mogę

sobota, 2 grudnia 2017

Fascynujący

Po obejrzeniu właśnie The Danish Girl tyle się przetoczyło przeze mnie, przewaliło wręcz jak tabun jakiś albo ta nawałnica, że właściwie teraz to już brak mi komentarza. Coś chyba układałam sobie w głowie, żeby tu składnego napisać, no ale teraz jestem właśnie jak ta pusta przestrzeń zszargana na tyle potężną siłą, że pozostał po niej po prostu wyczerpany spokój i nagła, jakby nieskończona a niknąca konsternacja. Słowem, srogie gówno, panie.
Zwłaszcza, że chyba... się zakochałam i to tak dziwnie (i już nawet nie mówię teraz o tym filmie czy nieprawdopodobnie wręcz uroczym Eddim...), że w bolesny niemal sposób trawi mnie to, naprzykrza się a ja nie mogę jednoznacznie stwierdzić, co się tak faktycznie dzieje, o co mi samej chodzi i czy się nie powinnam w końcu jakoś porządniej ogarnąć (na co odpowiedź brzmi jak najbardziej TAK, ty w piździel stuknięta wariatko ty)

niedziela, 26 listopada 2017

Taka tam niedziela

Jaki dzisiaj jest... fajny ten dzień. Ojejku. Taki po prostu fajny. Nic się w sumie nie dzieje takiego, ale jakże jest super, tak się czuję...
Jakie to jest bosko wspaniałe

czwartek, 23 listopada 2017

Mimo tej przesenności momentami

Siedziałam dzisiaj na fonetyce koło Wojtka. Jakie to było miłe. A rano widziałam Marcina. To też. Ale to był dobry dzień.
wdu xd nie no

poniedziałek, 20 listopada 2017

Za dużo, z ekstremum do ekstremum!! no weź żesz się opamiętaj

Widziałam dzisiaj na krótko panią Celinkę, minęłyśmy się w wejściu, jak ona wchodziła na uczelnię z walizką chyba, a ja wychodziłam sobie do eko z niecierpiącą zwłoki potrzebą zaspokojenia się czymś słodkim. Było to w przerwie pomiędzy wykładem a ćwiczeniami z amerykańskiej. I to spotkanie pani si dżej było takie miłe. W odróżnieniu od wykładu, po którym, no właśnie, z tego wszystkiego to aż wyszłam właśnie po ten, ostatecznie, batonik no i jeszcze czekoladę z orzechami, to już w sumie totalna rozpusta ale coś mi się wydaje, że chwilowo zupełnie mnie to wtedy nie obchodziło.
Nie, żeby coś się działo na tym wykładzie, jakaś wielka drama ani nic. No, bo nie działo się nic szczególnego przecież. Wyjebała mi po prostu czara goryczy w pewnym momencie i aż zastanowiłam się po raz niezliczony już z rzędu (choć niby już szczęśliwie miałam sporą przerwę od takich niewesołych refleksji), że o Boże niby miłość jest taka potrzebna w życiu, ale na kogo padnie że jest szczęśliwa ten ktoś się nie martwi, a na innego jak padnie klątwą jakąś przewrotną - ten będzie kurwa cierpiał katusze jak w patetycznym jakimś mickiewiczowskim dziadostwie albo innym szekspirze, i na domiar, co właśnie zgryzło mnie przez te całe zajęcia - że i na mnie tak właśnie padło. Ależ oczywiście, to z niczyjego konkretnego powodu. Tak generalnie się natłoczyły te osmętniałe jak pizda wywody nade mną, niby potem na ćwiczeniach nieco to zwietrzało (razem niestety z połową tego nusbajzera co żem go nabyła), no ale wciąż.
Kurwa jego mać. Ale nawet nie jestem zła ani nic. Więcej nawet, po tych zajęciach już całych i jak już wróciłam do domu, to żadnej zgryzoty nie zostało już ani śladu. Jak zwykle, ja po prostu wszystko ekstremalizuję, wszystko za bardzo. Niepotrzebnie. I to jest ta cała głupota i farsa wręcz. Nie, że ja sobie tak tylko gadam że jestem głupia. Tak to sobie można gadać, ale ja naprawdę ale to zaprawdę jestem głupia.
Pół biedy, mieć chociaż jakąś tam świadomość tego i próbować ogarnąć się chociaż trochę.
Jak się weźmie lodówkę i nie domknie, to się zepsuje na przykład. Normalnie to wiadomo, że powinno się ją od razu zamykać, żeby się nie wyciepliła. No ale jak się właśnie otworzy i ten chłodek cały ulotnieje, to się zjebie przecież prawda? Dobra, to idiotyczne porównanie. Tak mi tylko przyszło do głowy jak przelazłam wpoprzek Wróblej. Tak wtedy właśnie.
Porozmawiałam nawet chwilę z Marcinem. Wcześniej po nocy jakoś to było w weekend to na mesendżerze, ale wiadomo że to całkiem jest co innego i niech to cholera tam. Jezu, i w ogóle powinnam już zaraz iść spać, na jutro ten wykładzik przecież ósma rano, łeee.
Aha no i dzisiaj jednak pod koniec już po ćwiczeniach, no i potem jak wyszliśmy. Znaczy się też ale to parę słów. W zasadzie, o czym ja już teraz piszę i o co mi chodzi? Bo chyba gubię wątek. Aha, że już dałam sobie (?chyba) spokój i bym się nie spodziewała, a on podszedł do mnie no i tak to było.
Mam wrażenie, że ja piszę teraz jakieś bzdury.
A dobra, to obrazeczek, który mi dzisiaj w związku ze wszystkim (albo i nie) chodził po głowie. I hehhehehe.

No dobra, nie ma tamtego jednak obrazka. ;_; Ale to było, jak Wołodię opętał Kraken i Mol musiał walnąć jakimś żelastwem, żeby zabić tę miłość. No - i pomogło. Jakby to był jakiś problem, nie?

piątek, 17 listopada 2017

Tak próbuj drobinko świadomej materii może i którymś razem to słowo na wielkie M

Ale tak poszłabym sobie na tę Comę jutro, och jak bym poszła. Niedaleko to w sumie, w ogóle nie wiem czy taka okazja się nadarzy jeszcze. Tak że tego... No, z tym że będąc tam raz (tak, specjalnie się wybrałam na taką wycieczkę krajoznwczą) to nijak jakoś nie rzuciło mi się w oczy ani to całe centrum, no jakiś napis czy cokolwiek, ludzie, o samym wejściu już nie mówiąc. Poza tym okolica też niezbyt zachęcająca, i to w dzień, średnio więc widziałabym łażenie tam po ciemku (skoro ten koncert będzie jutro po 20, nie trudno więc sobie wyobrazić).
Aha, no i sama. Przecież nie wybiorę się tam sama, co ja nienormalna jestem? Nie ma z kim iść, to nie ma. Też wielkie mi halo.
Nie pójdę przecież z, nie wiem, z takim Marcinem. No przecież nie. On pewnie nawet nie lubi albo i nie zna Comy, a mniejsza z tym: nie trzeba mi przecież tłumaczyć grubej różnicy pomiędzy jakimś odrealnionym, głupim w sumie fantazjowaniem a zwykłą rzeczywistością. Nie żeby było to nawet jakieś marzenie, o nie, no właśnie takie tam sobie snucie półsennych mrzonek jakichś. 
A, no i drogie te bilety. Nie ma się przecież rzeczy na takie kasy. (wait-- aha) Nie jestem wszak taka materialnie majętna jak choćby przemilutki Logan, ale on na to zasługuje, ta jego zajebistość go w zasadzie usprawiedliwia. Naprawdę go lubię. Co nie zmienia faktu, że sama jestem biedna i tak w ogóle gdzieś na innym biegunie, no przynajmniej jednym z wielu (jeśli ideą biegunów nie jest to, że mają być tylko dwa naprzeciwległe, a pewnie mają, więc dobra to nic nie mówiłam).
Koniec końców, zostanę i porobię chociaż te ćwiczenia ze słówek. Czy coś.

środa, 15 listopada 2017

Bez minimum inwencji twórczej

No i szłam tak sobie wczoraj, a przedwczoraj jechałam tramwajem i to nie jednym, i w sumie wczoraj też, w inne dni też. Nie w tymże jednak sęk a w tym, że jakkolwiek mnie to podówczas nie inspirowało, a inspirowało jakoś bardzo i w ogóle tak czułam że ach, jak wrócę tylko to od razu wklepię do laptopa chaotycznie bardziej albo i mniej to wszystko, co mnie w wenie takiej prostej w sumie albo i żadnej nawet, co tak mnie naszło znaczy no i nie uzewnętrzniłam tego nijak, bo gdzie, wgram na niewidzialnej klawiaturze w powietrze, jak biedny Władek w Pianiście, w tym wypadku Brody znaczy się?
Więc właśnie!
Z tym ,że jak już wróciłam sobie z tej lodowatej piździcy do przytulnego jak w uszku pokoju swego, a no to stanęło na tym, że dopiero teraz wtypuję coś w zasadzie na kształt takiej rozbełtanej masy jakiejś jajecznej. Nie no, pogoda w sumie nie jest taka zła, z tym że ździebko rześko jeno.
Ale wczoraj miał zimne ręce, jak tak prosto z dworu. Ja miałam cieplejsze, siedząc tak w sweterku w klasie, to wiadomka. A, no właśnie, Marcin. Znak zapytania, kropka. Naprawdę a zaprawdę, nic tu nie komentuję, zwłaszcza poniewczasie lub i nie w czas w ogóle...
(Tam nie zważając na ten post trochę z dupy, to wszystko wszyściutko jest ok i ok).

poniedziałek, 6 listopada 2017

Zbliżanie się jest wprost proporcjonalne do narastającej dzikości

Dzisiaj na śniadanie zjadłam czekoladę, nusbajzera takiego dobrego oj dobrego z orzechami. Tak, całą tabliczkę. Tak, było warto i w ogóle nie dostałam z tej rzeczy żadnych nieprzyjemności. Wziąwszy zaś pod uwagę, że później na tym sakramenckim wułefie prawie zezgonowałam, no to się kaloriom raczej bardzo stało zadość.
Kapnęłam się dopiero w ogóle, że Hurts pod koniec września wydali nowy album. No więc go sobie zapuściłam i odniosłam wrażenie, że są w dobrej formie, i prostotą formy mnie ten album przekonał i że się go słucha przyjemnie i się nie rozczarowałam. I że to dobrze.

wtorek, 24 października 2017

Szara błękitność

Więcej postów powinnam wklepywać. Co, czasu nie mam? No, niby mam, a wychodzi że i tak nie dość - albo, że to raczej organizacja moja kuleje, oj, to tak.
Wziuuuum

czwartek, 19 października 2017

Wegetująca rozpusta

Wyjątkowo piękna pogoda. Stwierdziłam wręcz, że idealna, nie za gorąco ani za zimno, nie mokro, słońce nie oślepia ani wiatru nie ma paskudnego. Można chodzić cały dzień o krótkim rękawku i mimo to nie zgrzać się dzięki rześkości aury pogodowej. No bomba.
Jem w tym momencie orzeszki makadamia, co kosztowały tak słono jak smakują. Co z tego że zaraz pierwsza w nocy. W mieszkaniu mam idealny spokój i błogą atmosferę, a w swoim pokoju to już w ogóle.
Nie, żebym popadła znowu w jakąś zgubną skrajność. Skończyłam z tym. Po prostu wsłuchując się w swoją wewnętrzną naturę wyczuwam, co może mi służyć i ile potrafię wytrzymać. Nie umiem może słuchać jej jeszcze tak wprawnie, w każdym razie dojeżdżanie swoich energetycznych baterii do późnej nocy i oglądanie dżet kru jakoś nie wychodzi mi bokiem. Pozornie karygodne skazy żywieniowe w moim systemie dietetycznym również nie wybijają mnie z rytmu ani nie napastują przykrymi a nagłymi niespodziankami. Wręcz dobrze mi zrobiło zgorszenia godne zeżarcie pół tubki pringlesów, monciaka i kilku kinderów wczoraj też późno wieczorem.
Śnili mi się oni, Krejz i Fruti, ale to było piękne. Te momenty, kiedy z nim się rozumiałam po polsku, to bycie razem, albo jak konkretnie coś się działo, och żebym ja to teraz pamiętała. Nic konkretnego właśnie nie pamiętam. Który z nich śnił mi się bardziej, też nie wiem. Jedno tylko, żeby ach, gdyby to było naprawdę coś takiego. Żeby się czuć też tak samo jak w tym. O, słodki Jezu.
A dzisiaj w tramwaju widziałam takiego ślicznego chłopaka, który wyglądał prawie jak Ben Whishaw. Może nie był jakoś powalająco podobny, ale skojarzenie mnie naszło nieodparte i, jak można się domyślić, nienajgorzej mi się tak obok niego jechało. I przecież niczego się nie spodziewam, parę spojrzeń złowiłam i to wystarczyło.
Piękny dzisiaj był dzień, na pisaniu znowu pogadałam z Blaisem, bo się dosiadł. Luźne takie spostrzeżenie mnie naszło, że choć dusza to poczciwa, to w pewien sposób wymijająca się gdzieś z duchowością moją. E, no jakkolwiek górnolotnie by tego niezbyt odkrywczego wniosku i tak nie ująć, no. A potem znów siedziałam koło Marcina i jedno jeszcze obwieszczenia tu jest godne, otóż droga absencjo percepcji gościnnej, ten niemiecki fajniejszy jest niż semestr uprzedni. Chociaż tam Porzeczkooki był, no fakt, paradoksalnie jednak przekwitło to goryczą cierpką i zwieńczyło wyblakłym przyzwyczajeniem do sytuacji raczej beznadziejnej i niezmiennej. Co nie znaczy, że nie konstruktywnej. Bo oto można nic nie robić sobie z tego i nie zaprzątać sobie głowy już Porzeczkookim, choćbym siedziała i całe jedne zajęcia dziś jedno miejsce od niego? No, można.
A on, Marcin, też jaka poczciwa dusza oczywiście.

piątek, 13 października 2017

Trzynastego piątek, {nie}piękny październik

Aja jaj, milion rzeczy, a ja nic nie piszę zamiast coś pisać! Tyle rzeczy po kolei mogłam tu powpisywać, a tymczasem zionie kurzem.
Czyżby toć dlatego, że jak przychodzi co do czego, to jednak człowiekowi wena spada tak do zera? Co się przekłada też na sferę duchowo-towarzyską, czy nazwać to jak bądź. U punktu wyjścia zostaje wciąż praktycznie jałowa w tym wymiarze wyobraźnia... Dobra, koniec bulszitowania.
Jutro idę na Twojego Vincenta do nowych horyzontów. W ogóle dzisiaj był taki piękny dzień. Chociaż się spóźniłam na ten zasrany rynek pracy, do tej wielkiej sali na wydziale prawa, ale w sumie i tak się nic nie stało, a w ogóle tam było tak duszno, a w ogóle wczoraj kupiłam sobie taki super cienki jasny sweterek trzy czwarte i to w nim dzisiaj poszłam.
Nowy album mojej ukochanej Alecii jest świetny, przesłuchałam sobie dzisiaj od razu cały i żadnego niesmaku ani rozczarowania nie doznałam, wręcz parę razy rozgryzło mi się jakby takie smaczne, aromatyczne ziarenko, które uwolniło dużo dobrego smaku, jak purchawka uwalnia ten śmieszny zgniły opar, tylko tu w sensie zupełnie przeciwnym, więc nie wiem skąd ta idiotyczna aluzja. Może stąd, że trudno idzie mi uruchomienie tego składnego i dobrze naoliwionego myślenia jak na wyrosłą jednostkę człowieczą przystało, bo stanowczo za często jeszcze sama sobie narabiam przypału, jak to subtelnie niepokojące zamieszanie dzisiaj z tym całym wykładem. Skądinąd wszystko i tak się rozwiało szczęśliwie w uduchowiającej jasności, co się rozpanoszyła dzisiaj nad moim kochanym miastem, serduszkiem.
Zaraz po wyjściu stamtąd miałam po drodze od razu do misia, a zaraz w kolejce za mną akurat przybył Blaise Paridae (ta finezyjna enigmatyzacja, hy hy jakby to było potrzebne jakoś bardzo), i żeśmy sobie nawet pogadali w kolejce i mało tego, gadało się wcale fajnie i wyjątkowo nieunerwiająco - jak na mnie, biorąc pod uwagę cały ogół kontaktów, gdzie, no jak ta babka dzisiaj gadała, we krwi to ja jakoś tego nie mam. Oczywiście, to moje odczucie, ale trudno z reguły wygmerać się i oswobodzić z tej krępującej sztuczności tak unerwiejającej mnie, tak. właśnie.
No więc w miłym towarzystwie okazjonalnie zjadłam sobie, a później poszłam do tych horyzontów kupić bilet.
A wczoraj śnił mi się mój Ben, mój Jean-Baptiste, którego sprowadziłam z tragicznej drogi do zguby, odwiodłam od morderstw zbędnie brukających, tak że się los jego ów nieszczęsny nie musiał w ogóle ziścić. Tak, ów anioł w mych oczach i cud piękności stał się nim istotnie, poznał miłość, a ja miałam w tym bezpośredni udział. Taka była fabuła tego snu. Jak to dobrze, że raz na jakiś czas te koszmary i cała inna rzesza dziwactw mają tak z innego świata wziętą jakby, tak cudnosłodką przeciwwagę.
<3

sobota, 7 października 2017

Wish I lickim in da lo lip, hej?

Obu serduszkuję bardzo, jego może trochę bardziej, ale Frutiego też, oj tak. Nie nadużywać serduszkowania, wiem, ale w sumie nie nadużywam. Choćby i od dupy strony, ale ten upust musi być. A oni są tacy, tacy och kochani, że yayy. Powinnam się sama dziwić, czemu mnie śmieszą takie rzeczy różne takie? Eh, nayy.
Yo, secundo, z dziewczynami mieszka się super. Fajnie jest być z nowu w mieście i też super. (na melancholię w ogóle nie zwracamy uwagi, należy przyjąć, że w ogóle nie istnieje coś takiego jak ona) - bo nie ma powodu, prawda? Zz-mą-drzej gamoniu i nie śpij aż tyle ty fermentohi hi-bernująca pyro ty.

PS Ej no i miałam niby nie siedzieć już przed spaniem na laptopie i co? I nawet mi to szło już z miesiąc ponad no, no i co? Nie powiem chyba, żeby jakoś super się potem w dzień śmigało. Wręcz zamulam ostatnio na stężonej zaspajce. Więc fak it. Bez takiego rygoru jakiegoś, ej. A koszmary-koszmarami i tak się bydla zagęszczają, jakkolwiek nie zasnę, ej!

środa, 20 września 2017

Witam na drugim materacu

Czy to materacu nie wygląda jak jakieś rumuńskie słowo? Ja się nie znam specjalnie na rumuńskim, nie jestem ukochanym moim poliglotycznym profesorem od fonetyki (nie mogę się już doczekać <3), takie mnie tylko skojarzenie naszło.
Ale dobrym było pomysłem podłożenie sobie w końcu grubszego materaca pod uprzedni. I zmieniłam prześcieradła, tak żeby piaskowy pokrywał teraz błękitny. Wysepka na morzu! Przy tapecie z morzem albo oceanem. Do tego szczyptę wyobraźni i czuję genialnie, się.
Teraz krystalicznie, eterycznie, więcej--

czwartek, 7 września 2017

Jest coś tak magicznego w Placebo

Tak, nie na temat i powinnam pisać, że o tak, znalazłam sobie mieszkanie, i tak, zamykam już laptop na wieczór i przed snem tylko analogowo, że nie, nie zostawiłam moich biednych łydek w spokoju ale co tam (może jestę głupja?), tak więc piszę!
... btw, this 

czwartek, 3 sierpnia 2017

Pięno aktu

Za całą dobę to już normalnie spać sobie będę, o tej porze. Nie, żeby to jakieś wielkie wyspanie miało być, o czwartej rano brać już bowiem mamy rzycie w troki, pakować się do dziadka forda czy co on tam za auto ma, no i ja, z babcią, dziadkiem i córką ich czyli matką moją za kierownicą, jedziemy sobie w rzeszowskie. Ho, ho, ostatnio to ja tam byłam wtedy, te siedem lat temu!
Ale będzie fajno. Że upał ów tylko i dziadki wiekowe już raczej i schorowane, i otyłe oboje, ale nie zapeszam że ktokolwiek w ogóle będzie utyskiwał lub ciemiężył się z czymś kolwiek. Fajowo będzie, powiadam.
Jutro już jedziemy, tam przekimać u nich przed jazdą jeszcze. Przedtem, to zrobię sobie w domciu paznokietki, ale nie hybrydy co siostra je robi, a w ogóle to ona nie jedzie bo coś jej nie pasuje, no i u cioci będzie się przechowywać okresowo. I jeszcze się jutro spakuję, i tę książkę przygotuję wezmę na ten prezencik. To dla Maksika, jak będziemy wracać przez Brzeg i zajedziemy z dziadkami do tego ich jedynego wnusia, smyka gówniaka jeszcze, ach kochane to maleństwo maleńkie, bebik mój.
Oglądam sobie w ogóle ostatnio Pomarańcz jest nową czernią. Ale ssie nieco takoweż tłumaczenie, no nie?
To średnio może teraz pasuje, lecz taka mnie naszła świeża wręcz chęć, no jak on na posadzce tej bose kroki stawia, ożesz ty bożesz. Chłodek taki. Chłód. Zimno, lodowatość, ach przedziwna rozkoszy. To nic, że nie jestem normalna, alem rada na ten wyjazd i wakacje są wcale supi, tak ogólnie, i w ogóle.
Ale! będzie! fajnie.

poniedziałek, 31 lipca 2017

Jedno sobie ustalmy

Nadchodzi sierpień, fajnie, nie?
Zostawię w spokoju całę tę swoję skórę, w której żywię. Serio. Zero tykania jej, drażnienia i rozdrapywania, niech się zagoi porządnie przez ten okrąglutki miesiąc. Naprawdę.
Also, nie frajerzymy się też już. No nie? Koniec z łaknieniem atencji czy jakkolwiek ten żałosny syndrom nie nazywać. Finito, szlus. Do studiów sobie grzecznie czekać.
Oj, ten zbliżający się rok to ja będę się uwijać jak mróweczka. Nowe mieszkanko, nowe korelacje, organizacje, dydaktyzacje, no i generalnie będę jeszcze silniejszą i sukcesem podszytą kreaturą, niż byłam w roku zamkniętym. Skądinąd, jakże udanym.
A płeć męską też generalnie mogę w dupie mieć i w ogóle wybić sobie z głowy takiego chłopaka na siłę, no nie? No. To dobrze, że się rozumiemy.

niedziela, 30 lipca 2017

Nieziszczenie, znieczulenie, w sercu mistral, próżni brak

"A kiedy przyjdzie godzina rozstania,
Popatrzmy sobie w oczy długo, długo
I bez jednego słowa pożegnania
Idźmy - ja w jedną stronę, a ty w drugą.

Bo taka nam już pisana jest dola,
Że nigdy dla nas Jutro się nie ziści,
Wiecznie nam w poprzek stanie tajna Wola,
Co tkliwość mieni w podmuch nienawiści.

Najmilsza moja! Leć, kędy cię niesie
Twych piórek zwiewność i krwi młodej tętno;
Leć, kędy życia pieśń wzdyma i gnie się
W rytmów tanecznych melodię namiętną;

Leć, kędy Rozkosz wyciąga ramiona
Po smutne serce człowieka tułacze,
Co w jej śmiertelnym spazmie drży i kona,
I wyje z bólu, i ze szczęścia płacze...

Leć... ale pomnij: w pogody uśmiechu,
W marzeń haszyszu i w smutków żałobie,
I w cnót dystynkcji, i w plugastwie grzechu
To wiedz, najmilsza: ja jestem przy tobie.

Oczyma na cię patrzę skupionemi,
Jak na misterium ważne, groźne prawie,
I co bądź czynisz, biedna Córo Ziemi,
Ja, brat twój starszy, ja ci błogosławię...

Gdy będziesz cierpieć, ja ciebie pocieszę,
A gdy się zbrukasz, wówczas wiedz, ty droga:
Ja cię wysłucham i ja cię rozgrzeszę,
Bo taką władzę mam daną od Boga.

W twe dłonie wtulę twarz od tęsknot bladą,
O twe kolana głowę oprę biedną,
A ty mi bajaj, o Szecherezado,
Twych cudnych nocy, ach, tysiąc i jedną...

A kiedy przyjdzie godzina spotkania,
Może w nas pamięć dawnych chwil poruszy
I bez jednego słowa powitania
Popatrzym sobie aż w samo dno duszy..."

Tadeusz Boy - Żeleński

piątek, 28 lipca 2017

Mówi Ci To Coś?

I w sumie znów co było? A nic nie było. Porozmawiane, pozachwycane, zdjęcia podzielone, a niepotrzebnie, ferment, amen. Plus taki, że przynajmniej faktycznie mi się tak het, już odechciało. No właśnie, aż tak, że nawet już pisać o tym nic mi się nie chce i nie trzeba wcale. Tak, tyle to właśnie temat gówno warty. Po co pannie stanu wolnego kawaler taki mocno już zaruchany, po przejściach i wydupczeniu rzeszy łatwych i łatwiejszych, sasko do tego spasiony i nieapetyczny w ogóle. I oczy z resztą miał brązowe, ten S, a ja nie chcę męża z piwnymi.
Niebieskie będzie ci on miał. Albo szare, albo zielone, albo... o, Pawełek ma zielone. Ale za niego chyba też nie wyjdę. Ale głupie te pierdorefleksje, aż śledziona daje nura, nie? Śmiesznie to głupie, no.
Weszli mi ci peppersi, kiedyś, he he to by mi tak nie weszli.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Ale ja przecież jestem silną, cierpliwą i pogodną dziewczynką

Jebany. Ostatni. Raz. Weszłam na to gówno szatańskie zwane czatem. Od którego gorszego gówna na całym świecie to już nie ma. Oby mnie ręka boska broniła pomyśleć nawet, żeby zajrzeć na to okropnie straszliwe gówno. Bo jeszcze raka dostanę.
Jak dobrze, że mam chociaż tego zasranego bloga. Gówno kogo obchodzą moje rozterki sercowe (o głębszych problemach egzystencjalnych już nie wspominając), nikomu się nie wygadam, każdy ma swoje jakże udane życie. Albo zjebane też. 
Nie, ja tak naprawdę niedawno tak do tej pory to przecież jakże byłam zachwycona ze wszystkiego. 
Ale widocznie nigdy mi nie wyjdzie na dobre bycie szczerą, bycie uczuciową, w ogóle staranie się być taką, jaką bym chciała być, ale nikomu się to oczywiście nie podoba. 
Jebać. Jebać, jebać, jebać, jebać.
A ja się cieszyłam, jak dzisiaj Paweł przyśnił mi się, jak on chwytał mnie za rękę czy coś takiego. Jak siedziałam obok nigo i mówił coś do mnie, wprost do mnie, jakbym jakimś cudem w ogóle liczyła się w tym świecie. W ogóle przypominam sobie, jak na niemieckim w tym głuchym telefonie on coś powiedział mi na ucho, bo w końcu siedział koło mnie. I ja jemu. I ja tak się wewnętrznie cieszyłam z tego, mało płakać mi się nie chciało, ale i tak mniej, niż teraz. Naprawdę, jebać wszystko. 
Miałam nadzieję, że to jeszcze mało, na przykład że tak kocham Gothika, oglądać filmy, nie wspominając już, czym muzyka jest dla mnie i jak mnie ratuje. A to wszystko najwidoczniej, o co mogę ośmielić się prosić. Mimo że to takie nołlajfowe. 
Gdzie mi się marzy jakaś miłość, ta właśnie, jaką sobie wyobrażam, a nie jakieś byle co. 
Nosz kurwa jego mać i tak mi smutno, i tyle kurwa mam do powiedzenia i tak wiem, że nie powinnam przeklinać i tak, nie będę, ale chwilowo chuj mnie to obchodzi.
I tę piosenkę cudowną celowo. 

Bo dawno już wpisu nie było, co nie?

No i co z tego?
Żebym ja też wiedziała o co mi chodzi tak na serio

niedziela, 16 lipca 2017

Pamiętam teraz, co mi się przyśniło

Do jakiejś kawiarenki weszłam czy baru, było na zewnątrz już ciemno, a w środku oświetlone. Za ladą nikt nie stał i w ogóle było pusto, a ja podeszłam do okna pod którym był grzejnik, no i tak stałam blisko nad nim, wyglądając przez szybę. Ręce tak podniosłam do twarzy i osłoniłam sobie oczy z obu stron, żeby nie wiem, lepiej widzieć przez to okno czy co.
No i z zaplecza w końcu wyszedł, uwaga (!) - Oz Lulu, no i taki że ojej, czy mi jest zimno i w ogóle, a ja podeszłam od razu, no żeby zamówić sobie coś do jedzenia. Stoliki tam w tym barze były takie okrągłe i w ogóle było tak elegancko acz swojsko, odrobinę może ekstrawagancko.
Ja taka zakłopotana, tak nie wiedziałam chyba co zamówić, to on że czy pierogi, a ja że no tak, właśnie chciałam. Ale te nazwy pierogów tam były jakieś dziwne, takie angielskie czy coś. A w ogóle to Oscar mówił po polsku w tym moim śnie. Poczekałam chwilę przy stoliku i on mi to danie przyniósł, ale zamiast noża i widelca były dwa widelce. I ja tak zręcznie jadłam nimi, a w ogóle to nie były pierogi tylko chyba jakieś naleśniki albo lazania słodka czy coś jakiegoś. No i potem też byli inni ludzie tam w środku, a tam na zapleczu to stał taki stojak sklepowy, na którym były zabawki dla dzieci takie, czemu ja się dziwiłam.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Parabajlar lamamba

Ciągle jestem śnięta, taka widocznie niedospana po tym rozkosznym studiowaniu. Dzisiaj praktycznie cały dzień przespałam, wstałam tylko coś zjeść i pozamulać przy moim nowiutkim, też jakże rozkosznym lapku. Ten cały ef, obłudna kreatura, ni stąd ni z owąd zamilkł, no i co, w takim razie nawet mi w ogóle go nie żal. A ja już poznałam jego nazwisko, historię życia mi naopowiadał, w ogóle zaczęłam sobie wyobrażać że od razu wyjdę za niego za mąż i Bóg wie co, ha, tak jakby on nie był te piętnaście lat starszy ode mnie i rozwodnik. Klękajcie narody. Trochi tej powściągliwości, popędliwa idiotko ty jedna.
Inny randomowy pe ów pierwersyjny pisze do mnie różne świństwa, co podoba mi się, ja mu z resztą też. Zboczenie erosomaństwem dewiancję pogania, powiadam. Dobrze, to jednak bardzo dobrze, że mimo wyobrażania sobie już nie wiedzieć czego jednak taka wybredna jestem, i ten zdrowy rozsądek gdzieś wstrzymuje na cuglach te śmieszne i pożałowania godne instynkty. Jakkolwiek dotkliwie nie wdawałaby się one mi we znaki jednak, psia jego melodia (Pamiętasz te wakacje Pyzy i Laury z Natalią, tę książkę? Kochana pani Małgosia!...).

czwartek, 6 lipca 2017

Uścisku męskiej dłoni

Z tego wszystkiego to już pisać mi się nie chce. Cóż, wyprowadziłam się ze stancji, teraz siedzę w domu i obdzieram pokój z plakatów (w końcu remont), sprzątanie niedługo też będzie i przenosiny, a jak odwiedziłyśmy na bielanach panią Monikę, to syn jej nastarszy uścisnął mi dłoń, tak, zakosztowałam przelotnie dotyku męskiej dłoni i co z tego, a kotki małe jakże szybko rosną i w ogóle czas szybko mija, ja już klepię na nowym lapku, bardzo a bardzo on fajny jest, a dzisiaj byłyśmy we trzy w fokusie na filmie Mumia, nawet on niezły i tyle mam do powiedzenia.
ef /
Nie?

środa, 5 lipca 2017

A chcieć to bym mogła


...ogniu mych lędźwi
[edit z przyszłości] Ja pierdolę jak zmieniłam od razu zdanie o tej żałosnej kreaturze, ojej a jak mi się żalił, że dziewczynę miał taką egoistkę, a ja do niego z sercem i współczuciem i co? I kurwa gówno, sobie pomyślałam że może nie wiem coś mu się stało że nie pisze, a tu po tych ładnych już paru dniach - skurwesyn znowu siedzi sobie na czacie pod tym samym nickiem, nosz kurwa aż wyszłam stamtąd odstręczona niesmakiem. Już nawet porzucam w chuj ten temat, dobrze że to w sumie i tak przebiegło względnie bezboleśnie, no bo co? W zasadzie skończyło się, zanim się cokolwiek w ogóle zaczęło. A przy zaistniałym obrocie sprawy widocznie tak miało być, więc w ogóle nie czuję się tym zaafektowana, a niewortą osobę tego F (już chuj tam z tym imieniem, chciałam pousuwać stąd tak jak i tego M tam sprzed kiedyś, ale stwierdzam - a chuj z tym po prostu, wyjebane mam i sapać nie będę wgl), tak, więc wszystko co z tym F to mam już w dupie. Ale piosenkę zostawię, bo jest cudowna. No, muzyka moja to nigdy się w kurwę nie obróci, nie?

niedziela, 2 lipca 2017

I kocham Cię takiego, jakim jesteś (,lipcu!)

Jak bardzo rwie mnie i ciągnie ów zew namiętności i przedziwnej, dzikiej nostalgii, przeplatanej duszną i gęstą, gorącą żądzą tudzież zniewalającym pędem ku przeromantycznemu upojeniu? Tak bardzo, jak chciałabym kochać swojego, jakiegoś in spe mężczyzny i równoważyć się z nim wzajemnym uwielbieniem i poświęceniem pełnym oddania sobie nawzajem, po wsze czasy i na amen. Bo to wszystko to samo znaczy i moja motywacja życiowa nadzieję tę spala właśnie jako najbardziej skuteczny i napędzający surowiec egzystencjalny. Pomylić tu mogłam pewnie jakieś słowa, ale filozoficznie nie wnikam. A kupiłam sobie, nie bez wahania nad mierżącą mnie jednak ceną, pewną książkę właśnie, i to filozoficzną znacznie, i profesora Kołakowskiego, i przełożoną przez jego córkę na angielski właśnie, i w ogóle ambitnie zaczęłam się już wczytywać weń. Niejednokrotnie wracając wzrokiem na początek zdania, prześledzając je znów w większym skupieniu, kumulując je jak najstaranniej, aby się karmić tymże słowem jak mi się przy (jakże owocnym!) nabyciu wówczas zamarzyło.
Serio jednak, mężczyzno, gdzie jesteś? Ja wiem, ile rzeczy jest przecież ze mną nie tak. Ale i ile jest całkiem poukładanych już, a przynajmniej nadzorowanych krzepiącą się jednak moją siłą woli! Cierpliwość mam mieć jeno, czy co? Może więc zmienić mentalność i priorytety? Lecz tego, zaklinam się, nie chcę. Tak więc cieprliwość, i n a d z i e j a. I o ile z tą pierwszą różnie bywa, to... no, z drugą w sumie też. Ale ona chociaż nie znika nigdy do cna i nie gaśnie ów pierwiastek jej choćby najlichszy. Inaczej stłamsiłby mnie i unicestwił wszak, wygaszając doszczętnie mnie, całą, jakby, i wszelkie mi spiritus movens. Ja wciąż dobrze prawię, czy to już nie moje słowa? Zdaje się, jakby nie rysowały się one teraz na wzór całej mocy mojego wewnętrznego uczucia, które bieży jakby innym torem. Jakby, jakby. I inkantacja jego odbiega wręcz mydląco.
Nie zmasakrowano mi na miazgę tej piosenki, na szczęście, ile by jej niestety nie wałkowały wszelakie stacje radiowe. A ja nieświadoma byłam długo, między innymi, i całą w ogóle mnogością tego zjawiska, jakże beznadziejną profanacją jest nagłaśnianie utworu takiej rangi przy byle okazji! Jak dobrze, że i przy okazji obejrzenia tego klipu zaczerpnęłam tak chłodnego wodospadu przechrzczenia na wewnętrzną wielką zmianę i aż takie wzbogacenie, i dziękuję. I w ogóle, to naprawdę kocham to wideo i tknęło mnie ono w sposób swój-własny-i na pewno unikalny.

wtorek, 27 czerwca 2017

We włosach jesteś, czy z nimi?

Dzisiaj to mam o czym nawijać! To będzie taki normalny post, najnormalniejszy o tym, co się dzisiaj działo, o różnych ciekawych rzeczach. A było ich dzisiaj z trocha.
First, miałam rano te egzaminy ustne i odpowiadałam w parze z Martynką, i bardzo dobrze, i dostałam potem czwórę i super. Wziąwszy pod uwagę, że cała byłam jak ten kłębek nerwów i dłonie mi się pozamieniały w spotniałe węgorze, aż długopis mi się ślizgał przy zaczynianiu notatek.
Ile pogadałam z dziewczynami, a zwłaszcza z Martyną, to też super. Jak się tak czekało na swoją kolej albo już potem, na wyniki. Mimo tych szpileczkowatych nerwów, było dzisiaj bardzo fajnie i łagodnie, nawet. Potem z uczelni wyszłyśmy razem, M sobie poszła do empika, a ja na lody. Jaka świetna pogoda była jeszcze (choć trochę za duszno), żarłam rożek czekoladowych a potem słony karmel, i złaziłam kawał świata. A przynajmniej nieco dalsze zakamarki miasta, w których wcześniej moja stópka w laczku jeszcze nie postanęła.
Ten słony karmel był pycha. Dwie godziny w sumie tak wędrowałam! Nawet z kawałkiem.
Później z kolei się już rozpadało, a najlepsze że wyszłam tuż wcześniej na pączka, ale zanim do pączkarni doszłam, już mnie kropelka jedna z drugą z góry polizała.
Ten moment, jak się wgryzłam w cieplutkiego pąka rafaello z wiśniami, mmm pycha. Może trochę przesadziłam już z tym żarciem, ale nie dałam i nie daję już wyrzutom sumienia zepsuć mi takich małych radości życia. Bo to by było chore! Więc nie daję.
Nawet, jak tak łaziłam sobie sama, najedzona za nie przez siebie zarobione pieniądze i tyjąca od pochłoniętych kalorii, nie czułam aż tak przeszywająco, jakobym jednak potrzebowała mężczyzny. Owa rwąca żądza nie opuściła mnie może na dobre, lecz dała mi niejako spokój. Przynajmniej dzisiaj i w takich okolicznościach.
Wróciłam za to do domu cała mokra, tak się rozpadało! Mimo, że przeczekałam jakieś dwadzieścia minut w dominikańskiej, walnąwszy sobie nawet podwieczorek w marche bistro. Śmieszne to było, tak siedziałam mokra jak zwierzę. Ale ludzie to są jacy kochani! Albo mnie nie zauważali, albo z odruchową tylko ciekawością i tak przelotnie, dyskretnie zwracali uwagę na te moje włosy w strąkach i lepiącą się sukienkę. No, słowo! Śmieszne!

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Cieniutki nawias ciągnący się jak chińczyk nić

No teraz to już mnie boli głowa, ćmi raczej tak, i gorąco jest dalej. Ale to cały dzień taki duszny, i w ogóle ostatnio, huff puff. Mimo, że jak wyszłam dzisiaj, to dęło wietrzycho że ho, ho! A mi i tak było gorąco! He he!
Stwierdziłam, że nie będę narzekać. Znaczy się, wcześniejsza jeszcze myśl: że kogo to w ogóle obchodzi, te rzeczy co bym nie napowypisywała. Zwłaszcza, jak bardziej zapuszczę się w inne czyjeś blogi, jutuby, wpisy czy cokolwiek. Oczywiście, każdy ma swoją unikalną historię i niepowtarzalne życie. Tak, każdy cierpi więcej lub mniej. Tylko im dłużej tak i więcej się nachłonę czyichś innych wyznań czy czegoś, takiego innego człowieka z tym całym nim i jaki on jest (tak maskulinizuję, a w sumie to chodzi o dziewczyny i to mniej więcej moje rówieśniczki, z tym że - one niejako sławne i w ogóle, także to i mój świat - jakby, i nie mój, chociaż zaraz to głupio brzmi, ale dobra nie usuwam, aha i wracam do sprzed nawiasu) - łojojo, no dobra, to nowe zdanie. Toteż więc, no i tak: nie narzekam, pisząc tu dalej to komparatywnie postrzegam to teraz za głupotę (a nawet nie, że teraz, tylko że - przyrównując się do -- a nawet nie przyrównując się tylko że jak tyle jest wszystkiego innego, a w ujęciu ogólnym to tak przytłaczającego przez to. Koniec nawiasu - i lepiej zostawię to nawiasowanie, bo coś przestaję składnie zapisywać. Coś.
Ach bym nie żarła tego serka, to bym się i spać już położyła, przez tę duchotę, i głowę. A ja się za wpis biorę! W porządeczku, już jaki on nie wyjdzie, niech sobie zostanie. Żeby nie wlec już tak o niczym, to tak: z resztą, już na początku przecież dałam słowo! Że nie użalam się! Nad sobą. I nad niczym! Jak ktoś tak dzieli się tym, jak mu źle, to i mi się robi przykro straszliwie, i z  drugiej strony przykrzej jeszcze bardziej, że przecież tak bardzo się mogę utożsamiać. I robi się taki worek z kamieniem co w bajkach przywiązywali na szyję komuś, żeby tonął. No więc nie! Ja to odcinam! Jakie to niedobre. Widzieć to tak z perspektywy identyfikowania się, wracania więc do czegokolwiek złego i... takich rzeczy. Nie, powtarzam i nalegam. Stanowczo. W ogóle, o łajza, jak piekom mie jusz oczy i wogle oo jejejej. Spać, powiadam.
Niestworzone rzeczy się już odstawiają, spać, spać, babo.
Ale to jeszcze dodam, że aha, jutro mam ustne! Będzie dobrze! Ale nie to miałam dodać: aa, że ten wpis jest głupi. Ale niech sobie będzie. Przynajmniej nie marudzę i, hehe, nie gęgam. Może i w ogóle nie jestem oryginalna. Ale kogo to w ogóle obchodzi. Przynajmniej jestem taką przetartą na szarość, albo i przejadlle przejaskrawioną, jakąś-tam sobą. No i to tyle! I w końcu się zaraz zbieram, i będę spała dzisiaj w takiej fikuśnej opasce na oczy do spania, że niby jak światło nie dochodzi, to oczy bardziej odpoczywają. Znaczy nie niby, tylko - tak! A tę opaskę, to sama sobie uszyłam dzisiaj ze szmatki, co to specjalnie po nią do szmateksu poszłam po tym wietrze.
Fajnie, nie?

niedziela, 25 czerwca 2017

Więdnienie

Tak sobie pomyślałam, mijając odbicie swoje w którejś tam z kolei witrynie czy gdzieś. Że ja więdnę. Aura moja leciwieje, tkanka witalna przesycha niedoborem, ulatniają się tłoczone soki, czerstwieję i niknę. To smutne. Tak bym rozmiłowała w sobie jakiegoś porządnego i ślicznego chłopca. Chociaż na siłę nie można - szkoda, ale przecież takie prawa rzeczy. Zresztą, jaka to hipokryzja, skoro sama jestem szpetna, a i porządna tak bardzo średnio. Ów osąd z kolei mnie naszedł niedawno, kiedym się tylko przejrzała w tym starym lustrze w mieszkaniu. Zaraz, jak wróciłam zgrzana z zewnątrz i się przebrałam. Skóra obwisła moja jak w owocowym suszu, cycki klapnięte. I dupa jak u starej baby. A niby już nie jestem taka emo, jak w gimnazjum. No, bo nie jestem, poukładałam się w sumie już całkiem-całkiem i nawet humorek pyszny mi dopisuje, a co. Nawet często.
Ale tak mi niemiłosiernie przykro czasami, że uuu-u. Tak, jasne, to rusz się i zrób coś ze sobą, na miłość świętą. Pewnie, tylko co? Pozamieniam parametry swoje w jakiejś boskiej układance może? Na to nie mam admina.
I tak się staram. I w ogóle. Może nie?
Chyba skrewiłam przy jednym z egzamów i już czeka poprawka we wrześniu, ale tutaj przynajmniej czuję się fest zmotywowana, żeby zdać. Zresztą, wielkoduszne podszepty z lat starszych są, że i tak będzie to samo. No, super, ale i tak muszę gruntownie wziąć poogarniać się z tym wszystkim, jeśli już drugim razem mam się nie zhańbić, bo we łbie to mam chyba zmiętą pajdę jakichś kocich rzygów zamiast mózgu.
W sumie to troszkę żałosna ze mnie istota i straszna nędza. Ale nie szkodzi.
Co by tu jeszcze polać wody? Jak taka pensorea przebieża mi wartko mimo, to ile bym wówczas mogła do słów wyklepać, ażeby tylko palce nadążały i organizacja jakaś wewnętrzna, i taki nadzór spoistości (jakby w tym zdaniu już nie okulał, hehe). O wiem - na ten nowy album ID tak czekałam (że dragonsów), i jakie miałam przeoczekiwania. Nie warto. Sekwencję goryczy rozgryzłam, no nie ogrom jakiś, ale za dużo wobec nastawienia mojego, widocznie, wygórowanego. Kocham ich dalej, ale ostawszy się zdecydowanie przy tym, co przejęło mnie tak bardzo do tej pory. I to niedosyt tylko jak na nich, byle tam słaby zespół to całkiem by nawet tym albumem zabłysnął. Może powiem nawet więcej, że przynajmniej te trzy wcześniejsze piosenki, to w nich - no moc jest naprawdę silna. Stąd może przedwczesna ekscytacja tak od razu? W każdym razie, chociaż ta część jaśnieje wciąż na poziomie, a resztę najzwyczajniej przemilczę, bo ukochanego zespołu hejtować się nie godzi. Nie szkoda mi nawet, gdy z czasem już to przetrawiłam, przecież ich kocham, i tak ich kocham tak bardzo!
Piosenka więc (m)nie(j) na temat, bo tak!

poniedziałek, 19 czerwca 2017

A za mąż to też byś sobie wyszła?

Za mną już egzamin z pisania, za mną siedział Blackbird, a dalej Porzeczkooki, uspokoiłam się chyba już na tym punkcie, ale jak wciąż ich w cichości serca kocham.
Zamierzam sobie kupić nowego laptopa, jakiegoś śmigająco dobrego w końcu, wyskoczę z całej zachomikowanej kasiory nawet. A co mi tam. Za rok już tyle nie oszczędzę, wydając niestety krocie, zapewne, na nową stancję, ale co tam!
A wczoraj jak wakacyjnie miałam już na Kopaczu u cioci i później na dworcu w Legnicy. Z soboty na niedzielę nocowałyśmy w graciarni dziadków na czwartym piętrze, bo wyjechali na wczasy nad morze, a my obejrzałyśmy na wieczór na tvnie About Time (oglądało mi się gorzej, niż myślałam) i zaraz po nim Dianę (oglądało mi się lepiej, niż myślałam). Zanim odjeżdżałam wczoraj, ciotki żartowały, że pewnie czeka już na mnie jakiś student medycyny. Ach, tak, jasne, jasne.
Ale zakochałabym się tak porządnie, tak ze wzajemnością.
Ile czuję w tej piosence, coś takiego właśnie, to aż niebezpieczne chyba.
Nie wzięłam ciuchów za bardzo festywnych z domu, przez co w tym upale kopsnęłam się jeszcze na piętro w celu nabycia czegokolwiek takiego. Oczywiście w poniedziałek ostała się bida z nędzą, niemniej wypatrzyłam nawet znośną miniówę (o, zgrozo) i bluzeczkę taką śmieszną, białą, co mi jakoś lata sześćdziesiąte na myśl przywodzi. I nawet przyzwoicie udało mi się wyglądać. Najgorzej, że oczka mi strzeliły w pończochu, i to po całości, tak że nie bez żalu ale je wypieprzyłam w końcu do śmieci. Najlepiej, że "nowy" strój wyniósł mnie złotówkę dziesięć groszy. I kocham życie.
Zjadłam sobie pyszne lody, które nałożyła mi w słodki wafelek zaciągająca ze wschodnia Anastasia. O smaku ciasteczka. Tak poprosiłam, i tak smakowały. One, nie ona, rzecz jasna. Ja dziewczyn to jednak tak nie lubię, trudno co zrobić, udawać przecież nie lza, i w sumie dobrze bardzo.

wtorek, 13 czerwca 2017

Intensywa

Tak na dworze wieje, a mi się zachciało spódniczki, i to jeszcze w drobne groszki. Koszulkę specjalnie już wzięłam cienką (w ogóle miała być ta sukienka z immatrykulacji, ale zapomniałam, że wywiozła już ją byłam do domu), ale i tak mi było chronicznie za gorąco. Dmie i ziębi lekko, a ja na tej ifie sparzałam się tylko wewnętrznie. Dosłownie i przenośnie, bo i przegrzewałam się z duchoty, i uporczywie tuszowałam dziwnie nerwową mieszankę, która trawiła mnie emocjonalnie. Znam to uczucie przecież już do znudzenia. I go nie lubię, nie cierpię. Standardowo, miałam świadomość swojej pozornej normalności i słodkiego opanowania, ale od kuchni tłoczyło się to przez wątły filtr destruktywnego kombo. Przewijają mi się teraz przez myśl jakieś suche, psychologiczne stwierdzenia jak zażenowanie, zwątpienie, niepewność, stres - a tego słowa to już w ogóle nie znoszę. A potem poszłam sobie na halę targową i kupiłam trzy przecenione banany, a ten zefirek wściekły to tylko mi się wściupiał pod kieckę. Dziekanat dzisiaj nieczynny, bo pofatygowałam się sprawdzić po ten całen świstek, co ojciec prosił, no, wrócę więc jutro, zanim jeszcze pójdę na pociąg.
Poszło i tak lepiej z tym ustnym, niż się obawiałam, zważywszy na tę nieodłączną sensacjonalność, która tylko przeszkadza we wszystkim. Było dobrze. W sumie, to wszyscy byli mili i super, nie wiem, czemu w pewnym momencie poczułam się tak żałośnie, że przecież nikt mnie tu nie lubi, i że już prawie jak w szkole. Ej, gówno prawda, niechbym się pukła w tę pustą makówkę, nadinterpretowując bezsensownie a do szkoły zasranej przecież to nie ma porównania, w ogole to temat zamknięty już i czarno-biały, nieistniejący i zeszły w niebyt jak całe to przeszłe bytowanie moje. M. Concombre powiedział mi hej, tonem tak przyjaznym i beztroskim, że zrobiło mi się bardzo miło. Wcześniej Porzeczkooki stanął koło mnie, jak czekaliśmy przed salą, i jak coś tam mówił, to nawet parę razy popatrzał na mnie. Co było, wciąż, jeszcze milsze. I w ogóle z Martyną później, i Inez Rue, też rozmawiało się bardzo fajnie i tak po prostu.
Tylko ta Whitendril, dziwne stworzenie, nie odezwała się do mnie, mimo, że zapytałam ją wprost o coś tam. Zakładając, jak Jane Bennet, że jednak każdy jest z natury dobry i każdego trzeba zrozumieć, nie biorę tego do siebie. Bo chociaż nie wiem, o co jej chodziło, to może nie chodziło o nic konkretnego. Oczywiście, zagryzałam się potem z przykrości bezpodstawnej, ale ee tam! I w sumie, nawet dalej. Już może i mniej... Ale jakie to głupie.

poniedziałek, 12 czerwca 2017

A teraz tak się właśnie czuję

Już spać powinnam iść, rzekłam. Ślepia moje to już są chronicznie wyschnięte jak dno jakiejś antycznej studni na spieczonej żarem pustyni. Nawet spać to mi się tak nie chce. Chętnie robiłabym coś wymagającego wzroku tak z zamkniętymi oczami, szkoda, że nie umiem.
A bez tego "teraz" to wydało mi się tak niekompletne, huh? Czyżby rozgarnianie swoją skołowaciałą percepcją metafizycznej poezji angielskiej, bo ustny jutro, wychodziło już bokiem?
Ale Tomcio to jest metafizyczny. Tak apetyczna istotka, że mentalnie i duchowo wręcz to karmić by się można tak poza objęty granicami przesyt. M-niam. Ale oczy mnie szczypią i powinnam się już zagrzebać w kordłę (metathesis, hyhy ile tej mety)!

niedziela, 11 czerwca 2017

Do kogo?

Za dużo, tyle tych czipsów, za dużo. Cztery paczki lejsów to stanowczo za dużo, i sesja ani żadne zachcianki tego nie usprawiedliwiają. Nie muli cię teraz na kiszkach, ty chciwa gangreno? Raz paprykowe, dwie cebulkowe, a raz fromaż. Nie na raz! Ale w odstępie czasu i tak za krótkim.
W poszukiwaniu godności ludzkiej i wysupłania się grzesznym zanętom. To brzmi wręcz głupio pasująco, aż śmiesznie, chociaż się nie śmieję.
Ale humorek mam dalej pyszny. Bo czemu nie. Teraz poproszę plasterek miodu i ukojenia na rwące bólem serce i utrapienia.
O... dziękuję!

Czy hormony... nimfomania... chuć trawiąca

Dziś już mi lepiej. Aż poszło w drugą stronę. Rano się czułam jeszcze okropnie, ale zgrzeszyłam potężnie kupując se w żabce pełno świństw tuczących. W dupę jeszcze pójdzie, na razie poszło mi w stan umysłu. Toć swoją drogą.
A zamiast spać, grzeszę jeszcze bardziej. Zwariować można. Że ja nie wyprawiam jeszcze niestworzonych rzeczy? Ależ, na ile mogę... 
Tylko mężczyzny mi brakuje. Tylko jego. Ja już wariuję, naprawdę. A jednak nie. 
A w tym ta powaga... choć jej nie ma!!! 
Ale bym się tak... z jakimś mężczyzną. Nie "jakimś". WYJĄTKOWYM. Tak z iskrami trzaskającymi, mocno, do zatarcia się granic zmysłów~~

niedziela, 4 czerwca 2017

Mam na imię Adam

Podoba mi się też. Chociaż ulubione - to nie.
Niewysoki może był, ale na twarzy całkiem, a nawet bardzo uniesienie obrazujący wiele. Szczególnie oczyma temi, jasnemi. Gdzie bym, patrząc śmiało... I blondyn też tak nawet. I bródkę nawet lekką miał. No czego chcieć więcej? A żeby, może, nie zakochiwać się w księżach?? Oczywiście, nic takiego wczoraj nie miało miejsca.
Bo Lednica była. Było super.
Hm, hm, no i co. Miałam pisać tyle. O, jest o czym, jestże bez wątpienia. A ja tu nie piszę. Nawet, jak już siedzę teraz, to nie. No i dobra, bo co? Może stan ducha albo czegoś tam mię przed tym no- ?? Tak.

piątek, 26 maja 2017

Miodziaj więcej gderania mniej

A może to wszystko dlatego, że ja tak w sumie w ogóle nie wierzę w sobie, jak chuj nic, gówno?
Nie, żebym sama się podsrywała i demotywowała nn' so weita, nom ale jak przychodzi co do czego - do rzeczy ważniejszych - jak są momenty jakoweś - to robię się o, taka malutka. Niknę.
A to wielgachny żal. Taki właśnie. Milion żal.
Kurwa a jutub jeszcze (miałam nie bluźnić, doooobra##) zhaltował mnie te filmiki, co sama sobie ukręciłam, bo nie było. Znaczy, żeby sobie skroblować, bo tak to co rusz przewijałam coś na laście no i szał, omg. No, niektóre chociaż weszły. Z Jamesem. I nawet na hd! Jaak fajnie!
A jak się robią chwile krytyczne, jak potrzeba by mnie więcej, to brakuje mi odwagi i wszystkiego. Nie jestem sobą wtedy w ogóle, jakby. No wcale. I to jest, zaraza głupie, że nie umiem. No dramat.
A miałam nie dramatyzować! No, nie dramatyzuję. Kto dramatyzuje? Ja nie.
Uuuu oo eee żeby tylko pozdawać te egzaminy, iiiiii aaaa!! xooX

czwartek, 25 maja 2017

Obudź mnie w środeczku

Pfff. Idiota. Od początku wiedziałam, że to pomyłka.
Tak, jak z tamtym nieszczęsnym Michałem i w ogóle. Brzydal, burak i byle jaki lachon jemu, a proszę! Inaczej z Norbertem, którym w ogóle bez sensu zaślepiłam się na samym początku, a teraz już ani patrzeć na niego nie mogę, ani z osobowości nie pociąga mnie w ogóle nic na nic, wręcz przeciwnie. Co innego z Danielem czy Pawłem, do których słabość to nadtrawiła mnie już nieźlej, z czym musiałam się okropnie wręcz pohamować i ból odrętwiający w serdusieńku pozagłuszać wręcz na siłę, nawet ze złością, że taka jestem tępa jak jakiś debil. Dokładnie tak.
Okrutna jestem wobec nich, ale chuj im w dupę. Nie żal mi w ogóle. Co ja sobie w ogóle wyobrażała byłam? Śmieszne! Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie, że nie jestem niby aż tak beznadziejna w tym wszystkim, to przecież, nie pokochałam żadnego tak naprawdę ani ci nawet na chwilę. Głupota głupotą. Rozróżniam to. Ale kochać, to ja kocham Eddiego. Dana. Jamesa. A nie jakichś pier..dzielonych frajerów. Powtórzę, byle lachon im i krzyżyk na drogę.
W sumie, to kolejny raz czuję ulgę i niechże mi się myśl w końcu jakoś rozjaśni, cholera, bo dosyć mam już tej nadtoksykacji i uczuciowej fermentacji.
Dobra, idę zaraz na to ksero żeby słówka sobie druknąć, bo później to będzie pewnie taka kolejka, że jacież pierniczesz. Hum, więc, dajmy na to, zdążę. No.

środa, 24 maja 2017

Jak bardzo jestem głupia

Dobrze, że mieszczę się tutaj w formie. Z reguły, no... Inaczej mogłabym być nieszczęśliwa. Bo chaos.
I tak już czasami czuję go. Nieco za blisko. Mimo, że względnie cudownie czuję się tutaj, w tym moim mieście. Na studiach. I w ogóle. I dziewczyny są takie fajne, chłopcy może też.
Jeszcze miesiąc z groszami, i wyprowadzam się. Dobrze, bo szczerze mówiąc, gdzieś tam wewnątrz szanowna starsza doprowadza mnie już do szału. Nie to, żebym okazywała to jakkolwiek. Staram się rozumieć wiele i tolerować, ale najzwyczajniejszymi z nerwów są i moje. Bo nie będę ich usprawiedliwać, coby nadwyrężone już były niejako. Azali kogo to interere?
Za bardzo ta kobiecina przypomina mi już osobę ojca mojego. Niestety. Miej sobie lat ile chcesz, bądź facetem albo babą - typ człowieka to typ człowieka. Generalizuję, ale jeśli ktoś trujący jest podobnie i mimo najszczerszej optymistycznej defensywy i tak czuje się podtruwana chronicznie, to coś w tym jest.
Myślę sobie, ile zaoszczędziłam sianka, kilometrów i fatygi (co przyświecało mi skądinąd od samego początku, i wciąż). Niech więc tyle będą moje nerwy warte; a doświadczenie w bonusie. Jakieś tam?
Secundo, może ja nie potrafię po prostu otworzyć się na czyjąś bliskość tak bardzo bliską, jak ja to sobie tylko wyobrażam? Troszkę mnie to przeraża, ale chociaż mam jakieś wytłumaczenie tej swojej zwyrodniałości... społecznej, czy jakiej? Nie. Emocjonalnej, może bardziej. Uczuciowej, o to. Chyba.
Kwestię beznadziejności mordy swojej porzuciłam już była pozostawioną jako bądź. Skoro nie zmienię wiele w niej i tak. Na co mi te tapety i trefnisiostwo, jeśli nie dla dewizualizowania sobie siebie samej. Ważne, że działa. Trochę, bo trochę, ale chociaż tyle takiej maskarady jest dobre.
Wiem, ile można by nadrobić swoją osobowością i zachowaniem. Tym bardziej szkoda mi, jak bardzo się tylko pogrążam, jak mi się najczęściej wydaje. Czy nawet nie wydaje, a czuję po prostu nazbyt gorzko i och, serio, że ile rujnuję. Dokładając tylko żenui swojej i tak już naciąganie tolerowalnej aparycji.
CZY UTYSKUJĘ JUŻ? No, to lżej:
Och, kurwa jak ja bym chciała jakiegoś faceta; cholernie. Nie, że jakiegoś - byle jakiego! Takich to ci na pęczki, nie trudno owego trafić, aleć to desperacja najniższych już lotów, tfu. Do kurwy nędzy. Ooch, jak mi się marzy, tak marzy do skrętu kiszek, taki wysoki, jasnooki (koloru dowolnego, byle nie brązowe! Najlepiej jak w Temptation New Order, ten fragment, co Diane nuci w Trainspotting). Że jestem głupia i pusta pizda, tak?! Nimfomanka i tylko geja mi takiego z bajki, tak? Nic z tych rzeczy, ja po prostu... Ja nie jestem wybredna, ja tylko... Bo przecież można mieć swoje zamarzenia, prawda? Dopuszczać można wariacje jakieś, ale w obrębie pragnień tych swoich, przecież! Nie, że mi los obmierzły podsuwa ciągle nie to, ciągle za mało, ciągle nie to!! Bo po co z pożądliwości już płonąć, odchodzić od zmysłów, gnić jakoby wewnętrznie, skoro samemu, nosz kurde nie ma się takiej mocy, nie ma, by sobie, nie wiem, pchnąć właśnie tuż, tuż pod siebie takiego jednego-tego-jedynego, żeby-- bo nie wiem już urwał mi się wątek, dość że kurwa jestem nieszczęśliwa mimo że do szczęścia właśnie milion powodów się znajdzie. Ale one mętnieją i prażą się mrząco na wiór w obliczu absencji tego wspaniałego-zesłanego z nieba mi pana, Pana mojego i dla mnie, z którym bym mogła... wszystko. Bo nie będę tu zbereźna. A ja wszystko - dla niego.
Yhm, nie, że ja bym nie potrafiła tak z nikim. Potrafiłabym. Przecież czuję to. Nieomylnie. Tylko nie umiem jeszcze do tej pory, proste, przeczuciami takowymi kierując się, właśnie...
Żeby nie kończyć fermentująco, to kojącą niepomiernie pioseneczkę. Prosto ze skrzaczałych haszczy, dobra nie wiem czemu, serduszka mojego. Ale tak. I zaraz pójdę oglądać kiepskich, nawet jeśli kolejny mdławy odcinek. Spróbuję się odmóżdżyć chociaż trochę, bardzo wydaje mi się bym chciała. Zjem jeszcze jeden serek wiejski. Bo tak. I pocieszę się, że się przecież nauczę, że zdam, że ogarnie się wszystko na jutro i że na wszystko i w ogóle na egzaminy to pójdzie mi o, tak, na farcie wielkim i śpiewająco. Ptasi rozumek pozwala wierzyć w to bardziej.
Hm, co zrobiłam nie tak? I tak wyszło bóldupienie. Masz ci los! Hehe, whatevs.

niedziela, 21 maja 2017

Zorganizowanie to dobry pomysł?

Najwidoczniej - nie dla mnie!!
Bo druga w nocy, a ja co?! A później jaka wielce niedospana! No, i co z tego. Nie spać! pisać! Bo - dlaczego? Dlaczego, skoro tyle mam do pisania, tyle af a ja normalnie ni śladu niczego tutaj, nic? A!!! Nie, teraz to po nocy i nie w pełni przytomnie, no, to przecież ile napiszę?
A niech mnie, ale James Bay to anioł albo więcej. Kocham go już tak nieskończenie, że amen. Tak, że bym bez żalu życie oddała za tego człowieka. Jak i za Eddiego albo Blackbirda, na przykład. Bo tak właśnie czuję. Miłość bezwarunkowa i koniec. Szkoda, że nie czuję czegoś takiego do Kubusia. No, po prostu szkoda, bo zasługiwać on zasługuje. Tak czuję właśnie. Dlatego szkoda.
James, James, James... Kocham, kocham, kocham. Kocham... kooooooocham...

poniedziałek, 8 maja 2017

Za to jabłuszka jakie niektóre są smaczne

Ładną napisałam pracę, dumna z niej jestem. Tę o komediach, bo dużego eseju jeszcze nie. Może i jest się do czego przyczepić, ale nawet jeśli pani Ce Jay się przyczepi, to nie będę jej miała za złe, bo mimo wszystko to nawet fest ją lubię. Też bym się może coś porozgryzała w to moje esejątko i przyczepiła, ale skończywszy czytać stwierdziłam i tak, że dobre mi wyszło. Dobre, że mniam.
Co za to jest nie mniam? Muszę napisać, coby przelać z siebie trochę to obrzydzenie, które targnęło mną dziś po wizycie w kiblu na ifie. Otóż: pierwsze piętro, ja na różowo, bo te spodenki ładne nowe i łososiowa moja bluzeczka. Tak pastelowo. Na to ta moja rubber soul, włos rozpuszczony, o jak mi się spodobało, że tylko przy okazji kopsnięcia się do ksero, i na ifę przy okazji, takam ja wystrojona i czuć się mogę jakże... ładnie. Doprawdy, upodobało mi się nynie to słowo.
Cóż, jak sobie wracałam raz gorącym końcem marca jakoś, w czarnym tylko podkoszulku, i jakiś losowy pijaczyna czy inny dość młody jeszcze oblech bełkotnął na mnie przelotem, że "jakie ładne cycki", koniec cytatu, to nie zrobiło mi się nawet przykro. Wręcz przeciwnie. Też mi było szkoda luja, ale nie był chociaż jakoś rażąco odpychający, no i sam komentarz mogłam potraktować jako ździebko kulawy komplement. Ale zawsze. Milszy był nawet ów cycoamator niż ten następny, w bramie, co to połasił się od razu na rękoczyn.
Tym bardziej wzdragam się na wspomnienie przykrzejszego jeszcze momentu (całe szczęście, że równie krótkiego), w kiblu rzeczonym dzisiaj. Mianowicie: ja nie uprzedzam się bezpodstawnie do ludzi. Nawet, jak kogoś z miejsca nie lubię, to naprawdę wyzbywam się z siebie tego irracjonalnego uczucia, ażeby dana osoba nie znała ode mnie nijakiej antypatii. I, słowo daję, pilnuje się z tym zawsze; dość, że samej zdarzało mi się posmakować złych wibracji, wstrętnych, choć śmiem wątpić, abym aż tak na nie zasłużyła. No, w każdym razie, obłapiłby mnie był prawie ten zboczony oblech, który na pierwszy rzut oka już nie spodobał był mi się, gdym go gdzieś tam zoczyła wlokącego się po korytarzu. Jako, że kreatury tej nie znam nijako bliżej, to oczywiście - jak zresztą wszyscy chyba - dyskretnie nie zwracałam na niego nadmiernej uwagi. Można było przeżyć nawet, jak zaświecił przed nami rowem na wykładzie; chociaż Evy Rainbow śmiała się z tego i spojrzała na mnie więcej niż wymownie. Słyszałam, jak Sylwia mówiła, że czemu to on tak niby siada koło niej specjalnie na owym wykładzie właśnie. No, a dzisiaj to mnie nawiedził incydent... jakże niesmaczny.
Najznamienitsze w tym wszystkim, jak w ogóle - jak nie ja - zachowałam twarz i wyszłam stamtąd po prostu jak najszybciej, w zasadzie nie poruszona wewnątrz ani trochę. Dopiero później, teraz znaczy, jak mi się to przypomniało, to pomyślałam sobie po prostu: jakie fuuuuuuj..... He, mogłabym mieć jeszcze jakieś ludzkie uczucia w stylu 'o jak mi go żal, biedactwo nie dość że poszkodowany przez los to jeszcze zbok', no ale hola, hola!! Dobrze, że szarpnęłam się odruchowo i powiedziałam, cicho a spokojnie, "możesz mnie zostawić"? Zadziwiające, że typ od razu zreflektował się, beknął jakieś "ee tak, mogę, dobra, sorry", jakby nie kontaktował co on w ogóle odpierdziela.
W sumie mogłam rzucić coś złośliwszego na odchodne, na przykład, żeby zrobił coś ze sobą jak tak mu dziewczyny brakuje. Albo w ogóle zapytać, co on do cholery robi w babskiej toalecie?! Albo też spanikowana zwiać, bez słowa, przejęta zbytnio, żeby wydusić z siebie cokolwiek.
A tymczasem powiedziałam, dalej nijak nie wzruszona: "nie rób tego nigdy więcej". I wyszłam. Że mydła przez tego zboka nie zdążyłam z rąk zmyć, to pofatygowałam się jeszcze na drugie piętro, tam sobie dokończyłam i w zupełnym spokoju opuściłam ifę, dziwiąc się tylko sobie gdzieś tam cichutko: DZIEWCZYNO SKĄD TY MASZ TAKIE NERWY?
To ja się miałam za strużkę nerwicy, galaretę miękką i słabiznę! A tu się okazuje, że nie?
No i poszłam sobie na ksero, wydrukowałam moją śliczną pracę na pisanie, a potem nawet kopsnęłam się jeszcze do hebe po te wkładki, co to i tak je miałam kupić. Przy okazji kupiłam sobie nową pastę do zębów z przeceny, a miła pani przy kasie dała mi jeszcze uroczą torebeczkę i gratis nowy magazyn, o!!
I jakże miło jest w tym Wrocławiu, pomimo wykolejenia odpryskającego na mnie niesmacznie tu i tam!
Żeby tak dla odmiany jakiś przystojniak wkroczył do akcji, to NIE, karwasz barabasz u.u
W sumie. To było nawet śmieszne!

sobota, 6 maja 2017

W niezmiennej delikatności skręty umysłowych kiszek przy Głębokim Zanurzeniu

Brzmi jak jakaś sekta, nie?
Ale teraz to tylko (i aż))) mój ulubiony zespół. Bo ta intro piosenka z nowego... albumu.........
Po prostu nic nie mogę powiedzieć.
Żeby dodała się tylko na jutuba, to mogłabym wstawićć ummmmm
Cóż. Muszę się zaangażować w pisanie tego eseju. Inaczej nic z tego nie wyjdzie.
Mam temat o wpływie E. A. Poe'a na szeroko pojętą kulturę amerykańską. To ten duży esej. Który, swoją drogą, mieliśmy (kto miał, ten miał, hehe) w majówkę niby pisać, hehe. Tymczasem ja się nie mogę coś do tej pory skojarzyć na nim, znaczy cóś tam niby poczyniłam, ale no cholera trzeba wziąć się wreszcie porządnie: zakasać rękawy, nastawić mózgownicę w procesie twórczym na pełnych obrotach, i hajdu napieprzyć na klawiaturce ten esej.
I jeszcze taki mniejszy. Na pisanie. To o komediach - że większy z nich profit niż tylko rozśmieszanie. Też już zaczęłam; mam wstęp, ale przynajmniej cały i już z tezą. Jeszcze tylko została mi jego większa część! Ahha ha!
Zrobić opisową.
Znaczy, wziąć od początku po kolei te notatki, notateczki, kseróweczki, ćwiczonka. Zajrzeć w matriksy, wynotować coś sobie co następuje, wziąć poczytać sobie to wszytsko. Zapamiętać, cholera. I rozumieć!! Przeca chcem zaliczyć, ja?!
Dam radę tylko, jak ruszę wreszcie dupę i przyłożę się do tego. No.
Ja rozumiem, buło, że ty też jesteś leniwą bułą, no ale co będzie no, jak nie zdasz i-? I? Gówno?
Dlatego się musisz uczyć i do roboty wreszcie NO :):)!!!!1

piątek, 5 maja 2017

Znowu nie Julia

Ciekawe, czy jacyś niedoerotyzowani gnojkowie skumają się w jakichś zawodach w łapaniu randomowych lasek za cycki.
I czy specjalnie są punkty za capnięcie lewego. Jak delikwentka wraca sobie właśnie z Hali targowej z siatką marchewek i już ma wejść na kod do bramy? Znaczy, to są te drzwi pierwsze, ale - no. W każdym razie, losowy ów zbok co mnie capnął i zaraz zwiał jak oparzony, jakieś by bonusowe punkty dostał. Zadziało się to jednak tak szybko, że ledwo ogarnęłam sytuację. Jakiś ułamek sekundy, tak łącznie. W ogóle, jak powinna zareagować przyzwoita, przybogacona godnością osobistą młoda dama? Nie wiem, zbulwersować się, oburzyć, spłonąć ze wstydu może i zażenowania, tudzież wściec się lub wprawić w apatyczne wręcz zdumienie?
A ja się zaczęłam z tego śmiać. Po chwili jakiejś, co prawda, ale z miejsca rozbawiło mnie to w pewien sposób. Zrobiło mi się, o zgrozo, nawet miło i z pobłażaniem pomyślałam o tym nieszczęsnym pajacu (w ogóle to był chyba ten zakapturzony wyrostek, którego omiotłam byłam wzrokiem tuż przed rzeczonym zajściem). Jak z czeskiej jakiejś komedii! A może i nie, w sumie to żadnej ci takowej nie oglądałam. Dość, że cieszyć to się miałam z czego, o. Ale... cóż to o mnie świadczy? 
To chyba dość wymowne!
Secundo, wcześniej w kerfurze jeszcze jakiś murzynek (co, ja bym się bynajmniej nie obraziła o nazwanie białaską czy inną euro whatever, a prosz bardzo) zaczepił mnie, czy ja przypadkiem nie jestem z Ekonomicznego uniwerku. Na co ja, że sorry, nie. Bo on, że bardzo mu przypominam jakąś Dżulię (!) dosłownie kropka w kropkę wyglądam jak ona. Na to ja że o, to ehe, ale to nie ja. I wszystko po angielsku, stąd też może nic mądrzejszego nie palnęłam. A nawet pierwsze, co mnie potem naszło, to że powinnam była powiedzieć I'm not her zamiast tego It's not me, co rzekła byłam jakoś odruchowo.
No tak!!! Bo przecież żadna Julia ze mnie. 
Prawdziwa Julia to dałaby cycka, i to gołego nawet, spod tej nawierzchniej warstwy koszulki i stanika, swojemu prawdziwemu, nie jakiemuś z żałości niefortunnej pomiotowi melinowemu spod bloku...
Romeo
(i to piszę, chichrająjąc się jak jakaś idiotka) >>BO I JESTEM, widoczniee??!?!!

środa, 3 maja 2017

Słów wiele, pianino, niepokoje i melancholia

Koło mnie w pociągu siedziała sobie jakaś ładna pani blondyneczka i poczytywała książkę. A naprzeciwko rozmawiająca sobie po rosyjsku para, którą miło acz rzecz jasna dyskretnie oglądało mi się przez te z groszami dwie godziny.
Tacy po prostu fajni mi się wydali. Dziewczyna taka w typie mojej Evelyn, to tylko taka przelotna myśl, że ona też nie byłaby rodzajem dziołchy tak rozuśmiechanej ani nic. Ale byłaby przecież tak mocno genuine i niewymuszona. Fajna. Charyzma moocno.
Ona miała sobie taką zwykłą ciemnozieloną koszuleczkę khaki i spodnie w kolorze dżinsu, ale nie dżins. On za to dżinsy miał i koszulkę taką czarną, raczej. Ona miała oczy to brązowe i szatynka, on trudniej już do określenia, lecz bym rozpędziła się - szare. I stop! A ja już wróciłam do Wrocławia!
A jutro big test ze słownictwa, hehe. Nie no wzięłabym się pouczyła, ale chyba rano a nawet na pewno (jeśli cholera w ogóle). Ech, kop w dupp by mi się soczycho należał za te zamule, serio serio serio.
Aha...
A Kubuś, to... ja nie wiem...??...?
Coś mnie bolą przecinki w tym beknięciu, mało ich znaczy - a może --a nie bo jednak powinnam napisać coś konkretniejszego a jeśli jednak nie to grzecznie klawiaturce podziękuję coby po próżnicy nie próżnować no i peleonazm, dzjenykuję, hyyh. Yh. ykhyh.
Ach, mam fazę na Lem0na ale czemu tak nie łapie mnie ona o potąd?? Nie mogę jednocześnie przestać słuchać i nie czerpię pełni ze słuchania, no szaleństwo. Igor jest cudowny, jedno wiem. On jest jednym z tych cudownych ludzi, takich właśnie. Precyzyjniej.
Mimo to a mi przyszło do głowy coś innego - jakbym nie wiedziała o tym już parę razy wcześniej a wiedziałam - że pierwszą najbardziej, czyli dawno i tak pierwszą zupełnie piosenką - gdzie głos Briana słyszałam, gdzie w ogóle przejęła mnie ta iskierka Placebo, co się wzniecić miała dopiero uu hu hu, we wcieleniu chyba moim procedującym czyli troszeczkę od wówczas później. To była ta właśnie (bo chyba już tracę wątek!!)

niedziela, 30 kwietnia 2017

Dopiero ochłonąwszy

A ja nie zdawałam sobie sprawy, że nie bez koincydencji ten właśnie utwór przeszczytował u mnie wszystkie inne Imagine Dragons, zanim wzięłam w końcu ten film obejrzałam... (nota bene, dzisiaj o trzeciej w nocy)
Kiedy ostatnio tak strasznie zryczałam się na jakimś filmie? Albo - w ogóle? Dawno, dawno, dawno.
Toż nawet na Titanicu... nie, w ogóle na żadnym innym. Że mnie nie zabiło to katharsis, kalibru ultra rozstrajającego. Nos mam za to do tej pory zatkany, *sniff, sniff*.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaach.

Hm, przy okazji przyszło mi do głowy wystawić się w końcu z czymś, co zrobić mogłam już czas przecież temu. Mając już napisaną tę wykrzesaną od serca, natchnioną prawdziwie, z czego przeszczęśliwie dumą staram się napawać, uronioną z ciepłości dłoni swoich perełeczkę...
No więc, zrobię to teraz.
Spojrzenie głodu w bezszlifie superlazurytu
Widzę Go, wyższego ode mnie. Nie jest za wysoki, żebym musiała wspinać się do niego na palce. Mogę wtulić się idealnie tak, aby czuć zarówno Jego przecudowne, długie włosy, jak i bicie serca pod tak ciepłą i miłą w dotyku koszulką. Albo koszulą, taką, jaką ma na sobie dzisiaj - długą, rozpinaną, podwiniętą niedbale acz stabilnie w rękawach, rozchełstaną nieco przy kołnierzu. 
Jakże korci, aby ująć delikatnie ten następny guzik, rozpiąć go. I dalej następny, jeszcze wolniej. Za to kolejne już najpewniej niecierpliwie, byle tylko wyswobodzić je do końca, byle zedrzeć tę koszulę, wszystko ceną muśnięcia chciwą dłonią Jego nagiego ramienia. 
Tego samego, mocnego, przy którym żadne zło nie istnieje w nijakiej bliskości ni rzeczywistym pojęciu. Pod którym słodycz niezachwianego bezpieczeństwa trwalsza jest niż wszystko inne i smaczniejsza od samej nadziei, choćby najczystszej. 
Nawet tej, którą nieskończenie czerpię ze źródeł Jego oczu, zawsze i za każdym wyjątkowym razem. 
Ta nadzieja nie ma bowiem smaku. Jest tylko jedną z urzekająco migoczących powierzchni mnogościennego klejnotu, z których każda jest innym z rodzących się we mnie wówczas przeżyć. 
Ktokolwiek zapytałby mnie o ulubiony kolor, nie potrafiłabym wskazać. Mogłabym ledwie spojrzeć Mu w oczy, to byłaby odpowiedź. Tylko On jeden, ich posiadacz, byłby pewnie w stanie ją zrozumieć. 
Jaka szkoda, że zdawało mi się jednak. To pociąg tak teraz biegnie, a za lodowatą szybą ospale rozmazują się oblicza niewzruszonej natury. 
Ubożejących drzew, ni tych bezkresnych pól ani szarzejącego nieba nie obchodzi, jak bardzo pragnę urzeczywistnienia mojej wizji... Wciągnięcia jej w bliższą, realną formę, po którą mogłabym wyciągnąć złaknioną dłoń, zamiast wypatrywać w dal swe spragnione spojrzenie. 
*** 
W ogóle, jak ten film właśnie - on, jak nic innego od długaśna już do tej pory - nainspirował mnie zachłystująco wręcz tym pragnieniem tak jasnym, że przecież ja chcę napisać swoją własną historię, przecież - nawet mam już ten koncept! I to zrobię.
Pomimo stagnacji twórczości mojej w uśpionym tak skrycie kiełkowaniu. Ale... to tylko tak na razie!
A to jest ten fragment:
"Jego oczy miały nieodgadniony kolor. Jego spojrzenie miało zaś wyraz jeszcze bardziej nieodgadniony. 
Evelyn korzystała z każdej okazji, by przyjrzeć się ukradkowo temu zadziwiającemu zjawisku. Patrzył w bok, w niebo, rozmawiał z Efim, patrzył w ziemię. Długo. I spojrzał też na nią. 
Evelyn poczuła coś, czego nie czuła jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Nigdy. 
Mianowicie, poczuła, jak topnieje jej serce."

piątek, 28 kwietnia 2017

Przez serduszko niezabielane

Zagrzałam sobie ręce tak spierzchniałe mi rozkosznie na nagrzanej filiżance z ciepluteńkim kapuczino. I dobre takie było. Bo z ekspresu.
A Kubuś sobie wziął herbatkę. Niesłodzoną też. Jaki on jest mądry i w ogóle ogarnięty. I słucha tego, co ja gadam, znaczy tych wszystkich bzdur, które wydaje mi się gadam kiedy za bardzo staram się mówić najzupełniej normalnie. Chociaż, chyba nawet mi wychodzi?
Ja nie sądziłabym, uprzedziła się byłam może nawet, że on ma takie ładne oczy. Jasne takie i źródlano iskrzące jak ten górski strumień, ale przy tym, no, nie tylko.
Było dzisiaj milej, niż obawiałabym się. Wróć, wyobrażała sobie po prostu. A zmokłam jak szczur i Kubusiowi też było zimno. A potem słuchał mnie z tak bliska, jak siedzieliśmy sobie a na dworze robiło już zmierzchło. No i ten deszcz.
Całą mokrą miał tę skórzaną kurtkę...
I ja też.
Ale było super!!
A to jeszcze było u cioci na wielkanoc, w tych nowych butach. Co potem na dworcu z Kubusiem się zobaczyłam! A tu z pokrzywami! Hhihi hih!
Mmmmm.



środa, 26 kwietnia 2017

Bajka o w nosie palcach trzech głodu

Na obiad zjadłam mango powoli, we kawałeczkach, widelcem.
Uczuciowego związku łaknie moje serce.
Trawiąca ta żądza wielce.
Ale zawsze można nakarmić się muzyką,
i nasycić,
bon appetit.

Ale jestem dumna z tego niewymuszonego szajsu.

wtorek, 25 kwietnia 2017

Wyczekiwanie z okruszków

Bo to było tak.
No bo od rana nic nie jadłam i potem się wzięłam za ten serek, i za banana, i połknęłam je widocznie w pośpiechu tak szybko, że, no mam za swoje. Znaczy, na niemieckim sparło mnie tak, że ojacieszpier--. Bo poleciałam oczywiście spóźniona, co tylko wstrząsnęło moimi i tak już skatowanymi bebechami.
Nie, serio, bo już na niemcu myślałam, że skonam. Może jakbym nie była do tego jakoś tam już przyzwyczajona, to faktycznie bym zezgonowała, ale tak to - wydaje mi się, nic absolutnie nie było znać po mnie. Jak wyjątkowo udało mi się oddzielić pozory aparycji i fizjonomii od rzeczywistego stanu wnętrza! Brawo, mogę być z siebie dumna. Bo normalnie przecież, czuję się okropnie, to wychodzę. Więc, bez wahania powinnam wyjść. A nie wyszłam.
Mało tego. Bez mrugnięcia obcieniowaną powieką wysiedziałam grzecznie u naszej pani Magdaleny Bożeny, wygłosiłam nawet spicza, którego nie miałam, bo, właśnie, przez szalej swój i ogólny nie ogarnęłam się z tym też. Nota bene, nie produkowałam się w ekscesywnym a irracjonalnym zainteresowaniu Porzeczkookim. Który, skoro już przy tym jestem, zostaje oficjalnie pozbawiony tego nader romantycznego i przeto nieadekwatnego przydomka. Nie substytuuję przy tym żadnym innym, nie upatrując nijakiej potrzeby po temu, a na ewentualną wzruszając ramionami. Wymowne, prawda?
A tak naprawdę to miałam zacząć od Kubusia, tego co to poniewczasu coś wspominałam. Poniewczasu, czy to pasuje?? No, może, poniekąd, bardziej, zresztą nie wiem. Hmm. No więc co?
A więc, no. Może niniejsza znikoma nikłość entuzjazmu w ekspresji tematu nadrobi sobą trochę za mnie, skoro i nie mam za bardzo czym kolorować.
No i jak ja lubię tak pisać. Phhhiiiiiihihihihihh?
A oto i moja Süzanö, słodyczy, najnowsze odkrycie... z Północy.
Cholera. Ale ten brzuch to mnie jeszcze boli dalej. Cholera. Mam za swoje... czy ocb...

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

W dupie mam, w dupie mam, Natalio

Głos Dana działa na mnie cuda. Na przykład, łagodne uświadomienie (jakbym i tak już cały czas nie wiedziała), jak głupia jestem, gadając z tym beznadziejnym Pawłem (nie, tym innym). Zbereźny pomiot czatowy. Mój Porzeczkooki ptzy nim to złoto, nomen omen. Ale kim jestem, żeby ich oceniać?
Tak tylko mówię.
A święta super.
Jakie to śmieszne nieśmiesznie i nieistotne, i jak tak na siebie mam popatrzeć, i na to gówno które się dzieje. No, farsa. Ale by mnie posrało już hardo, gdybym się spotkała z tym żałosnym typem. Nie, żeby był taki zły. Ponaciągałam już przecież tyle wniosków, przekonując się jakoś. Tylko to tak rażąco widoczne, ta beznadzieja komiczna, no nie jest tak? Nie jestem ja dość ślepa, ać przeczuwająca? No przecież.
Nie, trudno, niech ten Porzeczki nie zwraca na mnie uwagi, będzie taki niekompletny - nie dla mnie. Mam to w dupie. Tak jak i tego brzydala Filipa aka Pawła, typa dalece naciąganego. Tak, maskuję właśnie chamsko jakiekolwiek nikłe plusy, żeby kurde oczy mi nie zaszły musztardą.
Jak ja kocham, niesamowicie i całą dzikością i uporem swojego lotnego serca kocham Imagine Dragonsów i Dana, in particular. I ta miłość niech mi starcza, to i tak już kolosalnie dużo. A realność, cóż, jebać. No i naprawdę nie będę taka tępa, nawet jeśli (oby nie, skoro ten pajac nawet nie pisze; ja też mam go w dupie) miałabym poużywać sobie na nim. Nie inaczej, tak, ja.
Jutro zjem jeszcze więcej ciasta i naprawdę~kocham~życie...

sobota, 8 kwietnia 2017

Jeśli to nawet spontanicznej spazm głupoty (a pewnie jest)

Jak dokładnie mogłabym zadedykować każde słowo tej piosenki jemu, cały jej przekaz! Tak... dosłownie... Poraziło mnie to właśnie w tym momencie!
Kocham

środa, 5 kwietnia 2017

No, i uszczęśliwszy

Wcale nawet już nie kocham się w tym całym P-p--p. W ogóle, powinnam to w cudzysłowie. W ogólem go przecież nie zakochała się tak zabój na początku. NIC z tych rzeczy.
Jestem teraz mimo wszystko taka szczęśliwa. Mimo, raczej, niektórych tylko rzeczy. Serio! Nawet bardzo!
Oto, oprzytomniawszy. On jest przecież po prostu tylko słodki, i bardzo, tak bardzo mi się spodobał. Ale nie mogę, na litość, cudów nijakiejszych weń upatrywać. No, niestety, ich nie ma. Zabrakłszy. Imiesłowowy stan podgorączkowy, nie, nie poważnie.
Dosyć. Rzekłam. Gapienia się na niego. Nie zasługuje. Niech sobie dalej będzie taki śliczny, ale już nie wyidealizowawszy. Niech i dalej porządny (bo jest, i szanuję, ale i tak choćby - Blackbird bardziej i jego nawet od początku aprobowałam bardziej, o). I, no nie wiem, w ogóle. Ale czego nie odmówię, to innego za to nie dopowiem po próżnicy. Na wymus tak w sensie. Nie, to nie, oborzesztymój. Nie i nie.
Gówno.
Oprócz małego tego zwichrowania, zażegnywanego już (może nie?!), szczęśliwam wszak niepomniernie. O, jest z czego... Studia wspaniałe. Kocham tak wszystkich. Niech i wewnątrz uczucie te żywię, uparcie i skrycie, i nad życie, ale tak, kocham ich tak fest na różowieńko. Tak bezinteresownie, ach że nie wiem. O, i pociągami jak się super jeździ! A przefestsuper takiego mężczyznę, to w końcu może... albo i nie... A, jak pracę jakąś tam będę miała? Kiedyś. Albo gdzieś, przypadkiem. Przecież, nie wiadomo. Wrocław, taki mój kochany, to mi jedno wiadomo.
Moje ci miejsce pod niebem, na razie, o, upewniwszy. Ale się śmiała jeszcze będę z tych durnotów, z tego żółtodzióbstwa, naiwniakości! Ha! I z rozczuleniem tedy wspomniwszy, hihi hih.
(nie pod klimat trochę, ale?)
Żeby przeczytać Mobiego Dicka całego, to obliczyłam że sobie po 43 strony dziennie, h-he!! Chociaż. Może i da radę. Mogę jakoś spróbować nadganiać przez weekend, skoro się w tygodniu może nie zaczyta aż tyle. No, w końcu są jeszcze inne rzeczy! Ważne-i-ważniejsze nawet. 
A dzisiaj na się wdziałam kieckę w kwiatuszki, i czarne pończosie te cienkie. No, mój luby to będzie miał oczy, a nie, idiota jakiś ślepy. (Ja serio to piszę?? A, nie!)

piątek, 31 marca 2017

Po marcowaniu

No i już tego marca podmuchy ostatnie. Tak naprawdę, nie wieje jakoś bardzo. Nawet piękna była dzisiaj pogoda, jak tak szłam z lengłydż fajels pod pachą na ksero, żeby sobie skserować, no i tak sobie pomyślałam. A obejrzałam sobie z ognuśniałości Miecia streszczenie z "Potopu", i tak mnie naszło na poetycko. He, nie, żeby to było bardzo poetyckie jakoś, i w ogóle, że jakiś związek między tym. Może to bardziej przez to, że ta wiosna, wiosenka? Oooaa, jak pijęęknie! Pięknie. Jak ja bardzo, bardzo, bardzo kocham Wrocław! Dobrze, że w stare strony obracam tylko w przełom dwu dni, na pięćdziesiątkę cioci (w sumie, Mamy mojej Chrzestnej, mogłabym jeszcze ładniej ująć przecież!). Jeśli nie będzie jeszcze fajniej, niż niedawno u Maców na pińdziesiątkę wujka, to i tak pewnie będzie podobnie fajnie, i miło w ogóle. I w poniedziałeczek znowu nawiedzam rozkoszną panią Alę i swoje ukochane lokum.
Wracając do początku wypociny - bo dokądóż to bieży... O tak, jutro już kwiecień, kwiecionek. Wiosny jeszcze więcej! A mi już przeszło - nerwy jakie bądź, imaginacja uporacja, upór w sensie przy głupocie. Umiem też mądrzeć!
Ale dużo roboty, nie chce mi się, bo jestem leniwa. Ale ile się naobijam, tyle potem i tak nadpracuję, najwyżej skondensowanie. Bo biorę w końcu i czas poświęcam, i skupiam uwagę, i szanuję naukę całą pokornością swojego serca. Nie jest ono jeszcze takie zimne. Nawet wcale. Jakby zakręcić z czubka Ziemi, dojdzie się znów na sam biegun, prawda? Co to ma do rzeczy, e. A mnie olśniło tak, że przecież ze wszystkim daję radę! I o co tu się martwić, skoro całkiem dobrze sobie w życiu radzę, nie mówiąc, że w ogóle mam rajsko-niebiańsko prawie że, bo tak łatwo i w ogóle, kolorowo? No, może trochę przesadzam. Ale nawet jeśli, to tylko troszeczkę. Bo najwyżej mam jeszcze drobne zagwostki sama ze sobą, a tak to mam przecież super. Że ja miód słodki, cały słoik potrafię zeżreć w dwa tygodnie to ja nie wiem uollolou....

środa, 29 marca 2017

A nap i s y ?może ?

Cóż, ale przynajmniej mnie lubi. Choć trochę; i tak po prostu. Wiem to.
Na niemieckim wczoraj musnęłam, przysięgłabym, przedramieniem swoim o jego. Lekko, ale prądzik mi przeskoczył. Po gołej skórze w końcu, bo wczoraj było dosyć gorąco. Jak na marzec!
Dzisiaj z kolei, wpierw na gramie - siedziałam jedno miejce dalej, za to potem na Waldenie już - o!! - tuż obok. A na pisaniu już nie, za to czwórkami trafiłam akurat w tę samą grupę, z nim i z Tanią.
Szczęśliwie też, kontemplując sobie cud ów z tak bliska, i z dalsza, doszłam do wniosków przelekkich! że oto chyba ulatuje ze mnie to napowietrzenie tym cudo-upatrywaniem. Oto normalny chłop wedle mnie tylko, że się niesporo tak wyrażę. I tyle. Czy to coś nadzwyczajnego? Ależ nic. Czy ja muszę mieć koniecznie, panie Boże, daj chłopaka, daj, dobry losie daj? Nie, ale skąd, przecież nie. Brakuje mi czego do szczęścia? Nie.
I ta bluzeczka ciemnoszara w esy floresy, co ją złowiłam za pisiąt groszy, bo w niedzielę w ekonomie; jakże dobrze się w niej czuję! Mierzę spojrzeniem odbicie swoje i myślę sobie, hm, patrz dziołcho płocha, oto się nie masz do czego przyczepiać, jako rzadko. A nawet ładnie. Widzisz? A że nie widzieć też można, phi. Oczy ma się różne, i wejrzenie. Phhi, powiadam.

czwartek, 23 marca 2017

Kiedy nie ma

Alias, nazwisko też już mam na okładkę. J.Ż., tytuł. Zbiór poezji, tytuł. Powieść, tytuł. Tak będzie, być może. Bardzo może, bardzo a bardzo. *no wink wink*
A ja kocham Żurawinki.
I Profesora mojego od fonetyki! Co za człowiek przewspaniały. Jak ten klejnot z Simsów, taką nazwę nosił. Przewspaniały - bo tęczowy taki i piękny... pięknem swym ulotnym, acz rozkosznie zniewalającym.
Tak potężnie miłym. I delikatnym.

środa, 22 marca 2017

Wiosną choć jeszcze nie

Proszę, doprowadź się do porządku, istoto nieszczęsna. Pomyśl, co daje ci najwięcej szczęścia na świecie? Muzyka, prawda? Nie jest tak?
Chciałabyś się zakochać bardzo, prawda. Uważasz, że to niesprawiedliwe, że tak nietrafnymi obiektami twoich płonnych uczuć są osobnicy tak wysoce trafiający w twoje gusta przy jednoczesnym nieporozumieniu w sferze duchowo-osobowościowej, podczas gdy ty do gustu przypaść możesz najwyżej jakimś kryspinom. Otóż, błąd, pomylona panno. Czy jest sens tłumaczyć ci to wszystko?? Jakbyś sama nie wiedziała!
Nie powinnaś być w ogóle zazdrosna o tego całego Porzeczkookiego, zawiedziona ni rozczarowana nim, tak jakbyś się, pff haha spodziewała nie wiadomo czego. Dziewczyno! Na litość! Ile ty masz lat, co? Ha, przebóg! I czego ty byś chciała jeszcze, a? No czego? Cytując wielkie dzieło, czyt. losowy tam odcinek Kiepskich, gdzie świński łeb ugryzł Boczka: jeszcze ci mało, świnio jedna?!
Nie. Nie mało. Racja, nie powinnam tak burzyć się w sobie, naprzemiennie cieszyć z pierdół i podbudowywać na tym zamek nadziei, z maleńkich modulików namnożonej naiwności wzniesion, po czym obalon przy hukach ogłuszających, armatnich, jak to rozgoryczenie otępiające, przy pyłu tumanach oślepiających, jak ta rozpacz i zawód przeszywającą nutą na wskroś serce rozdzierający (nie ponosi mnie jeszcze wcale, oh nein). Tuman, to przy okazji - ja jestem, nie zachowując spokoju tak mądrego i pogodnego, jak powinnam, coby móc dumną z siebie być zadowalająco.
Bowiem nie jestem.
Tak, ja rozumiem, o co mi chodzi; to wszystko tak jasne przecież, jak to oko słoneczne czy soczewka insza. Jasność. Niekoniecznie to oczy jego są, najwyżej - jeszcze nie.
Luźniej po prostu, wahadliwa nerwico, zgryzoliozo ty. 
To nie takie trudne!
A może po prostu z czasem mi przejdzie?