poniedziałek, 31 grudnia 2018

sobota, 15 grudnia 2018

Yo la creo con toda mi vida

Ale się dzieje w moim życiu, jestem aż taka osłabiona, że - -
że
Hmm moje najważniejsze piosenki Cranberries
oprócz Dreams *<oczywiście>* a właśnie słuchałam jej sobie teraz i znowu aż trochę mnie zniszczyły.. te słowa... Z wrażenia.
Forever Yellow Skies
Disappointment
Daffodil Lament
To jest tak niepojęta doskonałość, że brak słów, nie potrafię. Dzieją się takie cuda....
To przez tę miłość do Dominika, po prostu, skąd tyle się mieści we mnie. Skąd tyle tego szczęścia. Aż nie mogę... To więcej niż całe moje życie, kosmos. Transcendencja.
Byłam już dziś w tej pracy przy herbacie, fajnie. Ale się zmęczyłam trochę, w dodatku tęsknie jak chora za Moim Ukochanym Jedynym przenajjedyńszym i aż mię to przytłacza. Pośpię trochę w autobusie, wysiądę na chatę, potem się wrócę do niego po jego pracy.
Jak ja go k o c h a m!! !!!! !!! !

wtorek, 11 grudnia 2018

Mieszkam już w zasadzie z nim, u niego

Teraz jadę na chatę, żeby zabrać jakieś rzeczy. Po drodze wezmę chrupki z biedronki. Jadę później do Dominika, moje życie jest bez niego niekompletne.
. Czuję się taka wolna i szczęśliwa.
❤️❤️❤️
Moje S Ł O Ń C E

niedziela, 2 grudnia 2018

Gottes laecheln

Ludzie jakie różne rzeczy śmieszne robią, że niby co szczęście im przyniesie, jak jakieś łapanie się za guzik na widok kominiarza, tarcie odlanych z brązu jaj jakiejś rzeźby albo zasyfianie drobniakami tej ładnej fontanny w Rzymie. Ha, ha.
Ja polecam się przejść w Warszawie z Hożej 69, prosto, przecinając między innymi Marszałkowską i Kruczą, na Plac Trzech Krzyży. To jest taka pielgrzymka samospełniającego się Szczęścia. Zwłaszcza, jak to się dzieje jeszcze poza świadomością cudu tego zjawiska, w przeddzień takiego dnia zesłanego z nieba... za sprawą jakiegoś mięciutkiego palca losu, który opuszkiem pchnął cię w coś
tak
fantastycznie
wspaniałego.

sobota, 1 grudnia 2018

Miło(ść) jak Zachód-wschód, czyli moja historia wszechświata w sześciu zdaniach

Sejny, Żary, dwa krańce Polski. Spod niemieckiej po litewską granicę. A poznaliśmy się w Warszawie.
On jest jedyną miłością mojego życia. Muzyka mnie uzupełnia, ale to on jest moim życiem. Mój Dominik.

czwartek, 29 listopada 2018

Jak się czuję przy tobie

Żrę kabanosy teraz, suchą bułkę i oliwki. Mój luby śpi. Tym razem u siebie. Mam cztery dni, by napisać pierwszy rozdział licencjatu i trzy zadania tłumaczeniowe (tak, wszystko od zera bo jestem debilem). Ale wierzę w siebie i że się uda.
Wierzę też w nasz związek, który zaczął się wielce praktycznie z niczego, a zaraz padło na nie fatum przerażenia i odstręczającego wahania. Przykre i bolesne.
Dlatego boli mnie serce, bo chciałabym idealnie, a wiem, że najwięcej co mogę to starać się najlepiej jak mogę. To robię. Lecz tylko tyle mogę, nie więcej, jak na przykład rozciągnięcie tej pewności i stałości na obiekt mojego umiłowania. I bolą mnie też trzy wargi, w tym ta dolna u góry z pogryzienia. A szyję mam dubeltowo zamalinkowaną od strony sercowej.
Psst, i tak nikt tego tu nie widzi. Więc mogę napisać p r a w d ę.
Kocham go. Chciałabym, byśmy na zawsze zostali szczęśliwi razem. Mam nadzieję i mocno ufam, że wszystko potoczy się w tym - dobrym, najlepszym - kierunku. Mam pewność, że tego chcę i z mojej strony nie wyjebie nagle jakaś załamka i wsteczny piruet w odwrót. Rozumiem, że to nadszargnęło tak znacznie jego zdolność zaufania, przecież sama miałam podobnie. Ale ja doszłam do na powrót pełnej chęci kochania i pracowania nad miłością, on jednak inaczej.
Nie poszłam dzisiaj na wykład z filozofii. Trochę szkoda, lubiłabym. Wolałam zostać w domu, gdzie całą noc spędziłam była z moim ukochanym. Nie przespaliśmy się ze sobą w przenośnym znaczeniu tego zwrotu - tylko dosłownie. Potem go naszły te zrozumiałe wahania, a mnie przez to empatyczne wahania emocjonalne i rozryczałam się. Przytulił mnie. Ale poszedł sobie. Potem pisał. Ale wciąż nie jest pewien (czy jest?). I tego najbardziej się obawiam. Choćby mnie zapewniał inaczej: że to on mnie zostawi teraz, a ja znowu będę tą, która się stara utrzymać nas razem.
Jednocześnie najbardziej bym chciała aby tym razem było inne i to najwłaściwsze. Na ile to zależy ode mnie, tak będzie. Na ile od reszty, nie wiem.

środa, 28 listopada 2018

Mój pan z

Fonologii - generatywnej mniam - to mówi przepięknie po angielsku z nienagannym brytyjskim akcentem. Do tego mówi jeszcze po niemiecku i hiszpańsku, Polak z pochodzenia, a jego mama jest Włoszką. Świeżo upieczony doktor, najczystszej natury fascynat. Dzisiaj siedziałam na jego zajęciach, wkraczając w wyższy stopień wtajemniczenia intelektualnego, c ó ż za m e t a f i z y k a
Ale jednak. Czym to się równa wyższemu wtajemniczeniu uczuciowemu. To jest wyżyna wyżyn, niebiańskie
góry i doliny
Zwieńczenie transcendencji toteż
ale mam teraz kombo

Pierwszy raz w życiu

Naprawdę się zakochałam
Niech to się już nigdy nie kończy proszę nie chcę nic innego

piątek, 23 listopada 2018

Włodek pakuj te bajgle na jutro

I oto jest szesnasta i siedzę w tej galerii Niebieskie Miasto i leniwie sobie czekam na występ Szpaka, ulokuję się wtedy w grycanie tam gdzie wczoraj byłam, bo jest tam dobry punkt widokowy, takie orle gniazdo czy jak się to nazywa, tam gdzie Szczur siedział na statku Sindbada, legendy siedmiu mórz. Tak było.
Przelewa się ta kasa przez palce, jak włosy na wietrze przy splatywaniu warkocza. Ale ja jestem cały czas świadoma tego. Po prostu mi z tym dobrze. Jak już przepuszczę przez się cały hajs i skończy się kanada, to bez protestu ruszę dupę do robotaju albo po prostu skończy się burżujskie stołowanie i zdegraduję się pokornie do popijania skórki chleba przysłowiową szklanką wody, no es ninguna molestia para mi (zapamiętałam to). Napiszę teraz beznamiętnie coś nudnego...
>i na chuj komu ten post
>i tak Dominik to przeczytał już bo on wie o mnie wszystko, on jeden jedyny mój, moja miłość. tak piszę z przyszłości xd 
Po dwóch godzinach, wracając po tym chrzęszczącym (jezu, kolejne piękne słowo) mrozie do domu, czułam oprócz fizycznego wyziębienia wewnętrzną ulgę i kosmicznie harmonijne porządkowanie się rzeczy i poglądów we mnie, cementowanie się hierarchii wartości i przeżyć, ich krzepnięcie i umacnianie mnie od środka. Cudowna sprawa; tak niewiele trzeba.
Kurwa, jak tu zimno w tej coście. Normalnie to grzeją jak szaleni po tych galeriach, a tu już wczoraj mi piździło z tego wentylatora, jak siedziałam w grycanie, i teraz to samo. No ja pierdolę. Jakby na dworze już nie dość ściął mróz, a ściął i to w chuj.
Podczytałam sobie trochę wiedźmina, wczoraj też pozakreślalam w tej antologii Doorsów (jacyś typowie są tu ze strasznie rozdartym gówniakiem, no wkurwiające to niesamowicie ale spokojnie, przecież tak łatwo się wkurwiać nie będę i zachowam fason). Ee kurwa, jednak idę stąd zaraz bo to gorsze niż opętańcze miauki wściekłego kota. Ja pierdole, niech moje dziecko się tak kiedyś nie drze, bo je wyrzucę przez komin. Chyba, że mi ten instynkt macierzyński całkiem wypierze mózg i srogo pojebie. Niechby i tak było, na zdrowie. Nie będę przecież jakąś wiedźmą z parafii grozy spod wezwania Mamy Madzi czy coś. (Chwała Panu, poszli sobie)
Jednak dalej tu pizga z tej chłodziarki, więc biorę okutaną dupę w troki i >wyjazd z budowy. Spokój z tym pisaniem na razie, i tak napisałam tylko trochę, to jak zwykle, prądu się też zdążyłam tu nakraść z gniazdka spod choinki do syta, więc zwijam tę ładowareczkę i >si ju lejter.

poniedziałek, 19 listopada 2018

Mężczyzna przypadkowy jak każdy inny

Brzydki tytuł, a piosenka na samym dole za to jaka piękna, ale to akurat zjawisko tak powszednie w życiu, takie wieprze brnące w rzucane perły, że nawet nie ma co czepiać się czego ŻAŁOSNE. Jesteś żałosna, wyjdź, schowaj się pod wycieraczkę i zaszlochaj.
Przerwałam w ogóle teraz nastukiwanie jakiegoś paragrafu na jutro na zajęcia, word otwarty leży odłogiem, to samo cały licencjat, a panie idź pan w chuj
>to do niego też
Niby czytałam już Morrisona, gromadzę literaturę i notatki i swoje myśli do kupy, ale średnio mi to jakoś idzie.

niedziela, 18 listopada 2018

Jestem zmęczona, idę czytać

Siedzę właśnie w jakiejś coście na tarchominie. 
Słyszałam tu z głośników Under Your Spell, Sugar for the Pill i dopiero co Replicę The xx. I trochę jeszcze piosenek, których tytułów nawet nie znam. Dobre, dobre miejsce. Dużo dobre (...ale my napiszemy mu tak heheh, zbaraż).
Quatr-vinght-dix-sept procent. Nie pamiętam już tej ortografii francuskiej- ale to miało być dziewięćdziesiąt siedem.
Jak wrócę, to umyję sobie włosy dokładnie i ładnie, zrobię herbatkę z miodem i limonką, a potem spędzę uszczęśliwiające dwie godzinki na oglądaniu Twarzy, finału, programu, oglądanie którego mnie uszczęśliwia, proste. Szkoda, że to już finał; to zawsze zlatuje za szybko, wszystkie odcinki.
.
A teraz puścili Pink Lemonade. O, nieba. Jak na temat. To jedna z owych piosenek.
Młoda pani czyści już tu okna w kawiarni, pucuje. Widzę, jak odchodząc, uśmiecha się do kogoś.

czwartek, 15 listopada 2018

Podbżószeg

Powinnam już pisać ten licencjat, a mi się nie chce. Niedobrze. Jutro już będę musiała się za to wziąć. I wezmę.
Zjadłam dzisiaj rano biszkptowego danonka. Nie zdążłyłam na chacie, bo i tak wstałam za późno i ogarnęłam się w ten minimalny kwadrans, tak aby. Trochę wiocha tak żreć w tramwaju, ale nie tragicznie. Starałam się zachować pozory pełnej kultury i dyskrecji.
Nie chciało mi się też ruszyć ospałej dupy z posłania na ten wykład z filozofii, skądinąd polubiłam go bardzo, ale jednak ta godzina. Jak tak sobie szłam nie do końca wybudzona jeszcze na przystanek, mrużąc oczy przed niskim słoneczkiem, pomyślałam sobie no jak ja to robiłam, wstawać tak rach ciach na zajęcia przecież na ósmą. Albo tę robotę na siódmą, czy o tamtą na piątą rano, to ja w ogóle nie wiem. Mieszkając jeszcze u pani Ali, też tak miałam jakiś czas, że mnie możyło już po dziewiątej czy ósmej, a wstawałam kurde o piątej, nawet jak nie musiałam. Ciekawe. A teraz to najchętniej bym spała i spała i spała cały czas.
I nie ma to niczego wspólnego z jakimś wykończeniem się życiowym, tą wyświechtaną depresją czy inną martwicą nastroju. Wprost przeciwnie, sama przecież wiem, że zrobiłam się tak idiotyczną śmieszką w porównaniu do tego jak grobowo nihilistycznie byłam nastawiona do świata niegdyś. Ale mi teraz z tym dobrze. To że zupełnie uzasadnienie mogę zostać uznana za srodze pojebaną nawet mnie nie obchodzi, sama też się chwilami zdumiewam, jak absurdalne rzeczy rozbawiają mnie wręcz niepojęcie. No ale czy mam na co narzekać? No skąd. No właśnie.
Zdążyłam więc przed tą filozofią poleźć jeszcze to pobliskiej chałubińskiej costy i wzięłam sobie, co ja tam wzięłam: a płaską białą i to ze zniżką studencką (nie sprawdzają nawet legitymizacji, miło z ich strony, oczywiście chętnie i bez problemu bym się wylegitymowała, ale miło, że nie biorą mnie z miejsca za oszustkę żadną - może nie wyglądam, to też by było miłe, ale w sumie i smutne, jeśli spojrzeć na to od strony pobieżnego ufania pozorom, chociaż a, tam). Po wykładzie - fajny, znowu się cieszyłam, jak na nim byłam - zahaczyłam o złote tarasy i zabawiłam tam jakąś chwilkę, zaburaczając trochę w kolejnej coście, gdyż i burżujski koktajl z mango, i prąd z gniazdka przez ładowarkę sobie tam ciągnęłam gratis. Ale w sumie czy to złodziejstwo? Wybuliłam wcześniej dość na kawy i inne ichnie zbytki, żeby zasłużyć sobie na taki bonusik, wielka rzecz. A prąd i tak się wszędzie kradnie, tylko kwestia, kto płaci.
Zgłodniałam nieco potem, zważywszy, iż nie pojadłam za bardzo znowu od zwleczenia się rano z betów, ale wczoraj mnie przymuliło trochę po tym stłuszczałym tłuszczosyfie z maka, więc darowałam już sobie dzisiaj powtórkę z głęboko smażonych i wzamiast wewstąpiłam do biedry, standardowo tylko na chwilę, ale przewidywalnie skończyło się na rozwleczonych przewlekle minutach i koszyku zapełnionym dobrami wątpliwej niezbędności. Chociaż nabrałam tego trochę pod kątem planowanego nieruszania dupy z mieszkania przez kolejne bite trzy dni, nawet jakby wskazane było choć na chwilę,, to nie: nie:: przecież muszę w końcu zmobilizować się i zacząć pisać to gówno.
A jak mi się nie chce yy ueeyue. Beznadzieja. Przydałoby się lanie na ten leniwy zad i to porządne, nie tylko takie klapsy napalonego właściciela męskiej łapy. Taki serio jeb cymbałem w łeb i kosa pod żebro, a na poprawiny jeszcze chlust lodowatej wody zdrowo z kubła przez grzbiet. Czy co bliźniaczo nieprzyjemnego.
Jak ja się nie mogę w życiu wywdzięczyć i nadziękować że mam Placebo i to tak bardzo dla mnie, to aż onieśmielające i odbierające mowę i rozum momentami (kurwa jakbym go miała) no i jak ja mogę chcieć czegokolwiek jeszcze w życiu więcej, śmieszne - nie ma nic więcej

poniedziałek, 12 listopada 2018

Paradoks silnej kobiety

Niby takie głupie pieprzenie, a jednak tyle zrozumiałam dzięki temu. Jestem uwolniona. Praktycznie wszystko jest dla mnie teraz jasne, jeśli chodzi o moje życie.
To wcale nie oznacza, że stałam się jakoś wniebowziętą, spełnioną jednostką, uczyć się prawdy i jeszcze zgadzać się z nią to w ogóle nie jest jakaś kolorowa, gładka sprawa i łatwizna. Dużo bardziej ogromne i mało spodziewalne dojrzewanie.
W każdym razie jestem już ze sobą kompletna.

niedziela, 11 listopada 2018

Moje ulubione pięć seriali

Dziś święto niepodległości i to ultraspecjalne, bo wielkie, okrągłe, pękające dumą i narodowym ego, piękna rzecz, więc wszystkiego najlepszego dla nas.
Napiszę więc całkiem nie na temat, jak całkiem nie na temat siedziałam dzisiaj w starbaksie na klonowej kawusi odebranej gratis, po cebulacku (więc i może trochę na temat...), po tym, jak na ziąbie zeszłam ładny kawał drogi przez rozświętowane centrum stolicy. A bagiet ile było, a wozów pancernych, januszy w strojach szlacheckich, futrach i z pawimi piórami, a grażyn i gówniaczków stających na ławki, żeby dojrzeć ponad stłoczoną gawiedzią, cóż tam się dzieje za tymi ogrodzonymi przez poważnych panów oficerów... no, ogrodzeniami. Coś się zaplątałam, bo w sumie tak piszę a myślę o drugim, a jeszcze do uszu mi się wszumia muzyka ze słuchawek.
Czyli te moje pięć seriali.
1. No to LOST, czy ja w ogóle muszę tu jeszcze pisać cokolwiek czy uzasadniać? Nawet nie mogę. A na wszelkie pierdolenie, że łee a bo ten serial to się w ogóle kończy po trzech sezonach, bo potem to takie eee no nie wiadomo co to w ogóle się reee, no to mnie pusty śmiech ogarnia.
Ja akurat tak jak wielu rzeczy w tym świecie nie rozumiem i często mam takie wtf że co tu się w ogóle odniepodlegla, o ścisłych naukach, relacjach międzyludzkich i jakimś rozsądkowo-logistycznym organizowaniu się nie wspominając, tak ten serial był dla mnie tak niebywale jasny, genialny i nieziemski, że ja czułam go i rozumiałam całą sobą. Nawet jeśli nie tak, by to w słowach na czynniki pierwsze rozłożyć i wytłumaczyć, to gdzieś ponad ten poziom, po prostu no całą sobą to wszystko łapałam i ryczałam w zasadzie nad tym zjawiskiem jakoś co drugi odcinek. Lepiej to ja tego nie ujmę. Ale zajebiste uczucie, polecam jak pojebana.
2. Penny Dreadful
3. Sense8
4. La casa de papel
5. 13 reasons why

piątek, 9 listopada 2018

Powiec powiedz czemu i ńIE DZIWI NIC

Dzisiaj poznałam jego nazwisko. Jak się o moje zapytał, to nie powiedziałam. Nie musiałam, prawda? Powiedziałam po prostu, że nie jest typowo polskie.
On mi swojego też nie powiedział, ale kto jak nie ja ma skilla w dyplomatycznym wystalkowaniu mimochodem tego i owego. Daniel James. Ładnie. Faktycznie to nazwisko niewłoskie raczej, typowo brytyjskie też nie, no ale chociaż celtycko-anglosaskie, na mój skromny, rozmiłowany w antroponimii gust.
Pomyślałam sobie, fajnie byłoby samej nosić takie nazwisko. Oczywiście, to myśl całkowicie abstrakcyjna i z dupy, ileż bowiem razy zestawiałam już sobie swoje imię z pierdyliardem randomowych nazwisk jakichś mniej lub bardziej lub w ogóle nie bardzo mi znajomych kolesi. Po prostu pofantazjować sobie zawsze można, tak? Jak się bezpiecznie nie wiąże z niczym wygórowanych nadziei i wyciągnie tego sztywnego kija z dupy. Bo każdy możee być na luziee. Kurwa, nawet taka jednostka, jak ja. Skaczemy do guuury ludzie.
Potem sobie poszłam do starbaksa przepłacić za zajebiście pyszną kawę i posiedzieć na dupie przy niskim stoliku, okruszając się delikatesowym croissantem na wytrawnie. Ale nabuliłam już w tej rozkosznej kawiarni tyle, że nawet raczyli mi przyznać jakąś nagrodkę w postaci gratiskawki do odebrania. Fajno. Kurde, ale burżujstwo. Jak dziadek wcinający raz kawior łyżeczką na święta, z czego ciocia nusja się śmiała.
Którenś już raz dałam mu buziaka przy rozstaniu i poszedł sobie ten miły egocentryk w swoją stronę.
Zabawne, jak moja płycizna relacyjna jest tak jasna i ewidentna, że nawet nie mam do niej żadnych zastrzeżeń, mimo iż oj, mogłabym i to od groma. Ale nie mam.
Może i trochę sobie z nim pogadam, ale pokrewieństwo dusz jakoś dupy nie urywa i większej bliskości no to oczywista, że nie znać. Ja rzecz jasna zdaję sobie sprawę, jakie to chujowskie i nieprzyszłościowe podejście, tylko taka sprawa... że... i tak mam wyjebane w kosmos. Więc można mnie i krytykować, proszę bardzo, nawet z ciekawością bym posłuchała czyjegoś innego pierdolenia niż moje własne.
A i tak moje wyjebanie patrz jak krąży, patrz jak lata czy jak to szło, gdzieś w beztlennej przestrzeni międzygwiezdnej.
I CO SIE TYCZY CIAŁ AS TRAL NYCH
Nawet się przecież interesowałam zawsze astronomią, gdyby nie to, że jestem tępa z fizyki. Przecie to jest piękne wszystko i bajeczne. Jak to leci: wszyscy tu są wieśniakami z perspektywy Milkiłeja...
Znowu popełniam ten wątpliwej wartości wpis siedząc w autobusie z ekranikiem tuż przed nosem.
Słuchawki mi dyndają w te i wewte, nakurwiając Chylińską na pełnej piździe (TerazterazTERAZ), a ja stukam w skupieniu paluchem po ekranie, z czego moja kuchana sister by cisnęła, że wciąż nie umiem bawić się telefonem w jednej ręce. Prawda, za chuj nie opanuję tego.
I tylko r u c h a ń s k o, ależ upodlenie, karaluchy (zaśmiawszy sięm jęła nawet bardzo na którymś z tych filmików Adama, nosz kek w zaduch, dobre!). Aż sobie chyba dupnę jeszcze jednę kawusik gdzie w galeryi po drodze, hihe raz się żyje?! Skąd we mnie takie pokłady energii, z przeruchania wszak powinnam być jakoś bardziej wyżyta, a tymczasem nie. Kurła, jaka kinder spier do l a da)
psst i skąd ten nawias, powinna być kropka albo jakaś inna - coś

niedziela, 4 listopada 2018

Najlepszego starucho

Dobra, muszę pisać bo już mnie hurr. Nie, serio, ten humor to mam wiadomo tak generalnie dobry i to na stałe, jednak dziwota jakby mnie trzymał różowy zaciesz na okrągło bez tych zrywów jakichś filozoficznych, skądinąd przykrych bo wygodne to nigdy nie jest, jednak co czas jakiś jak się tak nagromadzi no to po prostu nie, nie mogę i nie.
Na przykład, jak to jest, po raz wtóry, że z ludźmi to jest tak rozczarowująca pustka, że aż żal? No gdzieś tam jest niby ten potencjał, no tak bardzo to czuć, tak ludzie mogą być tacy wspaniali jak to się nie raz można łudzić, i tak cudeńka różne owszem się dzieją, szczęścia różne i w ogóle o łał że niektórzy mają tak fajnie! No bo, właśnie, to się może dziać i ja wiem;
Ale, kurwa osobiście to moje wszelakie kontakty jakieś bliższe czy w ogóle dziejące się z innymi ludzkimi osobnikami to jest po prostu albo w większości farsa bez humoru albo z dziwnym humorem, albo po prostu bardzo, coś bardzo płytkiego takiego, jakby rzadką kroplę syropu skapniętego do szklany wody rozmieszać i to całe nazywać sokiem; no to jest tylko taki przedsmak, przedsmak i niedosyt tak cholerny, że albo pusty śmiech, albo w ogóle pustka - pusta bez niczego innego pustego.
Skąd, by można spytać się ja właśnie tak porównuję i wybrzydzam, no może to ze mną tak jest, taka specyfika wchodzenia w jakieś kontakty i relacje z innymi, no bo to ja taka jestem i okej i takaj natura? I może bym się nawet nie kłóciła, skorom, prawda, sama rozwinęła teraz i kultywuję tę szeroko pojętą tolerancję w percepcji czy jak zwał, w przystosowaniu do zgodności z usposobieniem własnym i w ogóle - żeby nie wybrzydzać na wszystko jak leci, tylko lepiej ogarnąć się i doceniać właśnie co się da.
Dobra, ja robię to.
Chodzi, że jak naprawdę porównam - no niech będę nudna, no pierdole - będę tego trzymać się dokładnie, jak ta ziemia krąży sie wkoło macieju wokół słońca i jak szczupak jest król jeziora -
Mianowicie.
Na ów przykład, jak sobie przypomnę, na przykład tylko jeden z mnogich, jak zakochiwałam się w Placebo, zanim pokochałam jeszcze tak bardzo, mocno i prawdziwie jak teraz - taki drobiazgowy przykład, jak oglądanie pure morning i zdawanie sobie sprawy, jak mi się to niespodziewanie zaczyna bardzo podobać, jaka więź niesamowicie w ogóle głęboka nawiązuje się, no czad i head over heels.
A potem kurwa, bach znowu na ziemię i trach, między ludzi gleba, i pustka, i oglądaj się wokół siebie i nic, i zaglądaj wszędy i pustka, łap ręcami łyse powietrze bez wiatru i mdlące mgły.
Dobra, nie żebym teraz wracała do czegoś, że jacy to ludzie znowu be i nihilizm i weltszmerc - ja nie wracam już przenigdy do tego, nie ma już szczęśliwie tamtej żałosnej mnie i po raz pierwszy w życiu w ogóle naprawdę nie mam problemów sama ze sobą, nic, i zdaję sobie z tego sprawę. O tyle więc mniej pozostaje, że tylko czy aż jest teraz to, co pozostaje przede mną czy raczej kto, jeśli precyzując.
(Oj ale się już rozpisowuję, to jest ten moment kiedy właśnie durr-rr po jakimś tam czasie i już bierę ten laptop i szybko klepię, tak jak i zazwyczaj za szybko i nieskładnie gadam jak już gadać zaczynam i praktycznie każdy normalny odbiorca to zauważa i postrzelone to jest w ogóle jakiejś)
Kondensując to może bardziej, ileż bowiem można tak popadać w uniesienie skrajnej maści i chaotycznie poczynać biadolić i nawarstwiać tak niezbyt konstruktywną a przytłaczająco zapewnie emocjonalnę solilokwię.
No to ja strasznie, strasznie jak już mówiłam odnajduję się w sztuce i kocham ją, i jeśli ja poznałam miłość, to tak właśnie, a zwłaszcza przez muzykę. I pojebane miałam długo w głowie, że niee to przecież międzyludzka miłość jest najdoskonalsza i tak szukałam niby, próbowałam coś no i łudziłam się, w opór. Aż mi opadły wreszcie łuski z oczu, i to opadły na amen, że nie - o kurwa, jednak ludziom to jak daleko do tego.
Nawet widać to gdzieś niby, i to widać często, zgoda, ale i tak założę nawet dla świętego spokoju że jako perfekcyjniejsze ja to postrzegam postronnie, aniżeli powszednie zapewne jest poszczególna sytuacja w rzeczywistości. Słowem, prawda - na amen to ja będę miała jedną miłość, którą już znam.
Myślałam, że to mało i liczyłam na co wciąż lepszego, dopóki się okazało, że owoż nie istnieje!
Wyrywanie się jakieś moje sercowe, goła ideologia podszyta strasznym brakiem doświadczenia? Wszystko to w gówno się obracało rychło i po czasie okazywało się nie oznaczać no, nic absolutne. He, ci dwaj, co mnie mieli, by tak rzec? Oba cymbały brzmiące, czegokolwiek bym łzawie i suchotniczo nie upatrywała. Nędza. Bieda i rozczarowanie.
Jak dobrze, że już jestem na to odporna.
Skąd więc ten nagły zryw i elaborat, by tak zapytać? A no bo wszystko wszystkim, ale tak naszła mnie ta przekmina i jakiś zgrzyt, i niezrozumienie, i dostałam wtórnego strasznego bólu dupy, no jak to tak jest, że nie uświadczysz takiego dobrego, fajnego najzwyczajniej po ludzku i pięknego mężczyzny. Jakby kurwa nie wiem, nie istnieli już tacy? Hola, to ja mogę wiedzieć, że prawdopodobieństwo i chuj i te sprawy, ale przepraszam, no pełno jakichś mega bardziej pojebanych rzeczy się dzieje non stop na tym niedorzecznym świecie, a ja się nie mogę ponazachodzić w głowę już w końcu, gdzie choćby trochę no więcej, nie mówię już że nagle całkiem, no - ale trochę tej pokrewności dusz i konekcji, i zrozumienia, ksztynę li tej przenajświętszej magii, którą tak się dzielę z życiem serca mojego Muzyką.
Ech, ale pierdolenie.
- Koszmar - skomentował Jaskier z bezpiecznej odległości.
No nie ulżyło mi za bardzo po tym wybuldupieniu się. Nie bardzo.
Jak dobrze, że ja taka już ochłonięta jestem generalnie, i raczej szybko o po prostu znowu machnę na to a w pizdu ręką, co nie !
(nie wstawiam piosenki tu bo co, znowu ma być placebo? dajcieżżyć)
albo dobra pierdole
Ale to sobie kiedyś wytatuuję.

wtorek, 30 października 2018

A ta na krótki rękawek!

No nabrałam dzisiaj od cholery tego płaszcza, swetra, chusty, nie zważając na prognozę pogody, a raczej nie obaczając jej w ogóle. I zapinam się pod szyję, taka wychodzę jak na sybir a tu puff, i jak ciepluśko na dworze. No to się porozchełstywałam z tych kebabów i tak łaziłam potem cały dzień na gołe ramię, myśląc sobie już przy zmierzchu, czy aby mnie nie pojebało. W końcu zaraz listopad. Ludzie w czapkach i kufajkach.
Ale nie; baczę w końcu tę prognozę i faktycznie, jakieś 20 dodatnich stopni, państwo to widzieli?
Dwadzieścia dwa lata temu to na groby napadał śnieg, jak moja jeszcze ciężarna matka się tam wybrała przy zaduszkach.
Człowiek się nachodzi od Annasza do kajfasza, z przystanku na przystanek, żeby załapać się na co dogodnego, znaczy transport. I tak nie ma co utyskiwać, jak się ma kursujące żuczki praktycznie podstawione pod nos, niemniej jak się przyzwyczai do wszelakich udogodnień, tak się w miarę tylko oczekuje jeszcze więcej, co się dziwić.
Myślę sobie też, czy temu mojemu gachowi nie brakuje za grosz tego poczucia humoru, w sensie: całkiem drętwy to nie jest, ale jak można pewnych rzeczy nie łapać, no jak, for crying out loud, baby. No mnie by, zaraza, tego humoru to w chuj brakowało. Ale to tak poza tematem. Wiadomo, z tym "kochankiem" to za chuj nic poważnego.
A ja tylko "chuj, i chuj", a przecież jest całe życie poza tym, tępa pizdo, potem biedy se napytasz i dym będzie po sklepienie.
Nie no, żartuje. Ja chociaż mam poczucie humoru i to nieogarnięte. Jak inaczej miałabym być non stop teraz tak szczęśliwa, że aż żyć się chce bez względu na wsio, nie inaczej!
Aż wysiadłam se przystanek wcześniej; grzech się nie przespacerować przy takiej pogodzie.

sobota, 27 października 2018

Wielkie ruchy ust

Przepierdoliłam dzisiaj mnóstwo kasy. Nie jakoś rekordowo, ale i tak w sumie na prawo i lewo bez większego zastanowienia.
Nie, żebym żałowała. Swój humor i zadowolenie mogę spokojnie ocenić dzisiaj na mocne 9/10, a może i 10, jak szaleć to szaleć. Nawet ta noc z Danem była bardzo miła, chociaż mam świadomość i opinię o tym romansie, że jest płytki i tylko przelotny. Doczesna przyjemność i niewyrządzanie krzywdy jako źródło szczęścia w życiu to jest najmądrzejsze do niego nastawianie. Oczywiście umartwianie się i dźwiganie krzyża i okiełznywanie złośliwości też jest chwalebne, jak kto woli, to niech sobie żyje z takiego przedsiębrania i egzystencjalnych potyczek. No ja to rozumiem, poważam i nie bronię. Ale we własnej osobie najlepiej mi się sprawdza właśnie to podejście pierwsze i grunt, że się w końcu o tym przekonałam i nie muszę dalej błądzić po omacku w życiu i się potykać, i mieć przez to zagubienie i niewiedzę dosyć wszystkiego. To jest dopiero bagno i tona czarnego mułu. Dobrze już mieć to za sobą i cieszyć się lekkością serca; nie wyobrażam sobie wracać do tak destruktywnego nastawienia. Mocno pierdolić użalanie się nad sobą.
Z dzisiejszych miłych doznań to z przyjemnością wspomnę wspólne chwile z moim (ha, ha) kochankiem - no tak. To naprawdę najadekwatniejsze określenie, bez podkolorowywania. I mnóstwo kundelków, które poszłam oglądać na Stare Miasto i do Parku Fontann. Zanim jeszcze będę miała własne dziecko, albo i też wtedy, na pewno zaadoptuję sobie piesełka kiedyś. I papugę. Ptaszyska też kocham i uwielbiam. Kota może też. W każdym razie pieska na pewno.
Koncert P!nk jest dokładnie za 9 miesięcy. Mam już bilet i strasznie podekscytowana na to czekam (obym tylko nie zaszła bo wszystko by poszło w pizdu, ale jak już zaznaczyłam, to by musiała być wyjątkowa przewrotność i zjadliwość losu wbrew mojej przezorności - no ja wiem, jak zwał tak zwał, ale się, wszystko wszystkim zabezpieczamy, tak? no o to mi chodzi).
Byłam znowu na pysznej, słodce przepłaconej kawusi i absurdalnie drogiej kanapeczce, a smakowało to wszystko wybornie. Jak sobie wspomnę, że to albo taki średni koktajl na wynos za 15 zł to mnie kosztuje takie pół godziny uwijania się przy grzybach, to mi nie żal zupełnie. A wręcz mam poczucie spełnienia. Wiedziałam przecież już wtedy, po co to robię. Więc wszystko jest jasne i na miejscu. A ja i na pierwsze odczucie, i po głębszej rozkminie, tak samo czuję, że jestem szczęśliwa.
Jest to zajebiste uczucie, które jakby kto pytał, to z ręką na sercu polecam w opór. Chyba szczerze musi się mega wiele powalić na głowę i przejebać w życiu, tak żeby już człowiek się czuł, jakby na amen tonął w szambie ciemnej sraki i okrucieństwa całego wszechświata, by potem dopiero się wygramolić jakoś z tego kołhozu i otrząsnąć. A można wręcz nie poznawać samego siebie w porównaniu z tak słabą, wiotką w nadziei i przymierającą ze zgryzoty jednostką, ktorą się wówczas bylo; to może zdać się aż groteskowo śmieszne, niewiarygodne albo po prostu komicznie żałosne, jak się już spojrzy z tej zdrowszej perspektywy. Byle ją tylko zachować na stałe!
Ale mi się wkręciło to Placebo, o żesz ja pierdolę. Może nawet i bez tego byłabym teraz tak w pełni zadowolona, chociaż co ja gadam! - co byłoby poza tym do doceniania w życiu, gdyby nie właśnie te pozornie powszednie smaczki, które jednak dla mnie mają po prostu rangę kolosalną, jeśli chodzi o czerpanie szczęścia, poczucia siły i w ogóle bezpieczeństwa głęboko w całej sobie?
No zajebiste to jest, że chuj tęczowy.
Wracam sobie właśnie tą przydługą, kołyszącą trasą na chatę, a w słuchawkach ciągle Brian, Brian i doczesna błogość.
Chciałam sobie kupić tego Wojciszke od Sohayo, ale nie mieli, to sobie kupiłam Rupi Kaur. A Wojciszke jeszcze gdzieś dorwę.

środa, 24 października 2018

Może znasz ją

Powiem ci historię o takiej dziewczynie, co wstaje bardzo późno, bo siedzi po nocy.
Ona kocha fonologię generatywną. Głównie dzięki znakomitemu profesorowi, świeżo upieczonemu doktorowi, wirtuozowi tematu, który swą pasją zaraża. Ona maluje paznokcie z zamiłowania, aktualnie na jaskrawą czerwień, całkiem ładny kolor chemią pędzonego owocu jabłoni, z wyjątkiem jednego paznokcia polakierowanego nieznacznie bledszą czerwienią i innego jeszcze, pokrytego żrącym różem. W usta wsmarowana przed lusterkiem rozbabrana wewnątrz sztyftu szminka, niemy zlepek natłuszczonego przez gęste bordo pigmentu, a na oczach krusząca się czerń węglistej kreski. Nieznaczna linia u dolnej powieki mryga hologramowym turkusem, kąciki oczu śladem perłowego złota w pyle, a imperfekcyjna cera cienkim filmem cielistego korektora, dyskretnie rozmazanego paluchem.
Narzuciła sobie czarną połać wełny na grzbiet i zawijas chusty on top, a zwietrzały odcień wiśniowej farby do włosów ulatuje wniwecz razem z pizgającym wiatrem, który tę fryzurę rozwichrywa i przemyka wartko pod czarnymi podeszwami, którymi miarowo ona przebieża chodnik.
Zamiast śniadania kilka łyżeczek przesłodzonego jogurtu, naprędce umyte zęby, poprawiony na sucho makijaż i na pożegnanie dwakroć przekręcone drzwi.
Przed zajęciami jeszcze szybkie rozgrzanie nachalnego przemarznięcia u ledwo poznanego kochanka, zastrzyk cielesnego ciepła u niego w mieszkaniu i bez żalu zupełnego rozejście. Gorąca kawa w tekturowym kubku, w zachłodzonych dłoniach, i pokaźne ciastko z papierowej torebeczki to dopiero jest przyjemność. Jak na kolację czipsy zeszłej nocy, okruszone tłusto cebulową nutą posłanie i wpłynięcie błogie w ten przytulny sen, co nad zgaszonym ledwo ekranem obmacanego telefonu smakuje jeszcze oblepiającą gębę słodyczą kwaśnych żelków na dobranoc.
To zły zwyczaj, ta rozwiązłość i dietetyczne grzechy gorszące percepcję dobrej regeneracji i generacji w ogóle. To zły zwyczaj także, wysnuwać tępiące wnioski wobec onieśmielająco szczęśliwej w obecnym całokształcie swojej ziemskiej podróży dziewczyny, która śpiąc czy wstając do zadowalającego ją życia chroniona jest czymś niesamowicie nowym, niesamowicie silnym i podesłanym chyba przez samą naturę, żeby się krzywda tej śmiesznej duszyczce żeńskiej nie działa. Pa i dobranoc.

sobota, 20 października 2018

Mój humor dzisiaj jest 9/10, po prostu zajebisty

Są takie szczęśliwe daty i takie nie, są rzeczy które śmieszą totalnie przynajmniej mnie i jest to super okej, są takie mega momenty jak się rzeczy zasadniczo układają - szczególnie we własnej głowie, i jak się kocha muzykę, to są tacy artyści, których po prostu nie da się przecenić 100/10.
Mam teraz takię fazę na Placebo że słuchanie ich na pełnej kurwie teraz na mieszkaniu to po prostu najlepsze uczucie we znanym wszechświecie i poza nim wszędy; czy śpi tam któren za ścianą (bo chrapanie słyszałam), czy stuka którenś sąsiad na górze (ale to raczej nie na mnie, bo nawet wyszłam do kuchni po herbatę i nie było słychać, więc niech tam wypierdalają z tym pukaniem tam na górze). Nie umywa się nawet taki widok jak całkiem mokry rynek wieczorem i odbijające się w nim soczyście sztuczne światła, choć widok to skądinąd poruszająco przepiękny, nie jest nawet aż tak przyjemne naprędce kreślenie wierszy gdzieś pod twórczym wpływem osobliwego transu o natchnionym zabarwieniu, a pierwotne formy obcowania ciał w ogóle w przerozbawieniu zostawię bez komentarza, bo póki co byłoby to dennie rozczarowujące, gdybym zamierzała się przejmować. Coś takiego jak orgazm czy ekstaza to w ogóle chuja ma wspólnego ze rżnięciem się, a już o wiele bardziej ze słuchaniem właśnie muzyki, a Placebo - chociażby, jakby mnie kto pytał o zdanie x

Ps JEBaDŹ brytyjski akcent, kultywuję r głęboce rhotyczne

piątek, 19 października 2018

Si

Pod Żyrardowem jakiś janusz z takim dziadkiem zaczęli gadać o tych zakładach fabrycznych, cośmy je mijali. Dziadek kiedyś tam pracował, a janusz zaczął się mądralować niejaką wiedzą o tym miejscu. Że to założyli Polacy z Żydami ("no i Francuzami" - janusz). Że hurr durr, jak komunizm upadł to wszystko rozszabrowane, kto tam miał jakieś kontakty, to wszystko wynieśli.
A budynek dworcowy to ładny, tak, piekny, ładny. Zwiedzać teraz można jako ciekawostkę.
Nie powinnam być w ciąży na razie. Mimo wczorajszego wieczora i dzisiejszej nocy, raczej nie zaszłam. Ciekawe, czy ojciec Hawany był też Brytyjczykiem.
Dan jest słodki, chociaż nie wydaje mi się, żebyśmy zostali razem czy cokolwiek. Stąd ta szansa, że najpierw myślałam, że może a jednak, ale teraz nie wydaje mi się.
Wiem, że to może być psychologicznie żałosne, ale dobrze mi po prostu z tym, że mężczyzna mnie pożąda i czuję to wyraźnie. Z jednej strony wydaje się trochę mniej czuły i sympatyczny niż ten były, a z drugiej jest bardziej prostolinijny i intensywniejszy. Brał mnie o wiele intensywniej. Wiem jednocześnie od początku, że moralnie to nie uchodzi zupełnie za w porządku, ale co z tego? Po tym, jak ten żałosny eks mnie potraktował, jakoś nikogo to koło dupy nie obeszło ani świat się nie zawalił. Kto więc miałby wtrącać się w to, co robię teraz? Też tak myślę.
Niech sobie będę i zupełnie nieświęta, a czuję się z tym na miejscu. Nie czyni mnie to diablicą ani nie upodla na sercu. Dalej czuję się dobrą osobą, na ile własnowolnie o swoich wyborach decyduję.
Przynajmniej na powrót teraz doceniam, o ile lepiej mi sama ze sobą, tak dla porównania. Co jest śmieszne. Ale starcza mi, że ja całkiem odpowiadam za siebie i robię to dobrze, nawet jeśli z głupotą. Nie będę miała więcej bólu dupy o postępowanie kogoś innego, bo co on czyni, to już zupełnie jego bajka. I w tym wypadku jego, i kogokolwiek jeszcze, na ile życia stąd nie przewidzę i - dobrze.
Mogłabym skrócić to całe paplanie, że dojrzewam, i nie żałuję.

środa, 17 października 2018

A może i jeszcze większa idiotka z innego powodu?

Mianowicie, dziwna sprawa. Otóż poznałam dopiero co sobie takiego jednego, po angielsku sobie rozmawiamy bo on z Wysp jest, i pytanie, co jeśli z jednej strony całujecie się od razu, gadacie dużo i szybko sprawia to wrażenie początków związku może, a z drugiej strony nie jesteś jakby pewna czy to jest ta właśnie miłość o którą od początku ci chodzi?
Czy to jest w porządku może, taki przelotny związek dopóki się nie trafi ktoś kogo dopiero się powinno mieć na stałe, tylko pewien pomniejszy zamiennik tego uczucia, bez wywierania na siebie niepotrzebnie zbyt dużej presji?
Jeśli tak właśnie, to może też powinno mi wystarczyć coś takiego, że po prostu te luźne randki, a bądź i przespanie się ze sobą, które jednak nie będzie oznaczało zostania ze sobą na stałe, jakichś więzów ani nic?
Może tak jest nawet lepiej, tylko ja nie zdaję sobie  tego sprawy i podchodzę do tematu zbyt schematycznie i szablonowo? Jasne zapewne byłoby to wszystko dla mnie, gdybym nie była taka  w sto pizd głupia.
Śmieszne, serio heh.
Dla własnego dobra w każdym razie nie podejdę tym razem z żadnymi wygorówanymi oczekiwaniami jakiegoś ścisłego związku, który nie miałby być niczym najdokładniej potrzebowanym przeze mnie. Grunt to wykładać sobie takie sprawy jasno.
Wyobrazić sobie może, czy lepiej byłoby znowu wymuszać jakąś z dupy pseudomiłość tylko dlatego, że chcę takowej, a nie że ona rzeczywiście i samoistnie się dzieje, czy raczej poprzestać na zaledwie przyjemnej niejako, acz niepoważnej i niedalekosiężnej relacji z kimś, kogo po prostu życie postawiło na drodze i masz-decyduj-jak-chcesz?
Zakładam, że po prostu nie ma to jakiegoś większego znaczenia, skoro tak.
Zbyt gorące i przesadnie romantyczne czy głębokie uczucia nie są tu niczym, czego bym potrzebowała. Wprost przeciwnie. Lepiej jest zupełnie, dając sobie z nimi spokój. Tego się już akurat nauczyłam na amen hehe.
A może właśnie a proszę bardzo, tylko dlatego że mam okazję wdać się w wiadomą sytuację? Wiedząc po prostu na samym wstępie, że nie będzie się to wiązało z żadnymi żalami ani dys-iluzjami po fakcie. Tak też może być i to jest w porządku absolutnie, i jebać wszystko. Kto zabroni, psia jego melodia jeśli przyjmę od razu, że wiem co robię i nie oczekuję niczego niepotrzebnego ni w pysk.
Is a lover a husband? No właśnie. Koniec pytań. Pa. Spierdalaj.

piątek, 5 października 2018

Z supermocy to bardziej przydałaby mi się teraz platynowa cierpliwość

Emigracja (pustka). To na określenie tego trzeciego roku. Tak, jeszcze on trwa a nawet praktycznie dopiero co się napoczął i tak, jeszcze się może zmienić, ale na razie ta nazwa jest dosłownie najodpowiedniejsza. Pustka właśnie z małej i w nawiasie bo nie jest czymś decydującym i pierwszoplanowym, nie zamieżam przeceniać i wyolbrzymiać roli tego błędu, którym był ów nieudany związek i emocjonalno-egzystencjalistycznych konsekwencji z nim związanych. A ta emigracja to się tyczy i Krajów Niższych i ojczyźnianej stolicy, jako usytuowania mego najaktualniejszego.
Nie raz się, prawda, zastanawiałam już że jakby kto inny miał czytać te moje brednie to wziąłby z łatwa za pretensjonalne bzdury i mętne paplanie, jednak trafiłam przez cudownego zapartego na sohayo i pooglądawszy a nasłuchawszy się jej, szczęśliwie wyprowadziłam się z błędu, że jakkolwiek taka opinia innych powinna mnie obejść. Mówię, jak mi się podoba i niech tak pozostanie amen. Chuj w dupę hejterom. Też nieszczęśników trzeba kochać, ale chuj w dupy im.
Trochę mnie wzięło na sentymenty, widocznie dalej to się mnie ima w reakcji na owe piosenki, które kojarzą się bardzo konkretnie z przeszłością i wiadomymi przeżyciami. Jeszcze grunt, jak jest to w sumie nieszkodliwe i łagodnie nostalgiczne, gorzej, jak zaczyna w opór rozrzewniać i boleć, jak zadrażnianie gojącej się w świętym spokoju rany. Na to nie można pozwolić. W takimże spokoju należy zostawić, a wracać dopiero, jak już się zdroworoz sądkowo potrafi z obliczem zwrócić ku takiemu demonowi, wtedy niejako tę inwazyjną siłę się mu odbiera. I dotykanie samej blizny już tak nie boli, nawet jak dalej patrzenie na nią się może kojarzyć z rzeczami; no to jak już się zabliźniła, to jej się na powrót nie rozbabrze i tak ma pozostać alleluja.
Muzeum poprawia pamięć. Teatr podnosi poziom empatii. Pe-pe. Cierpliwość poziomu-platynowego. Muzyka trzymie w życiu przy zdrowych zmysłach.

czwartek, 4 października 2018

Zdalność rozpadu, akceptacja klęski i smak goryczy

Super się mieszka na nowym mieszkaniu, w nowym pokoiku. Dziś nie ruszyłam stąd dupy (poza wyniesieniem śmieci), ale to dlatego, że nie musiałam na zajęcia. Jeszcze ten plan sobie aranżuję i ogarniam rzeczy, przewidywać że po następnym tygodniu już będę miała wszystko ustawione na jasno, a wtedy kopsnę się jeszcze do Wro za papierami i tenteges, a potem wrócę tu i już z górki. Jak na razie na tych zajęciach, co już byłam, to rewelolo. Co wróży, że będzie dalej dobrze, już po prostej.
Bywa, że idealnie jak się czepi mnie jakaś piosenka, to jak pieczątka odbije się na danym wycinku czasu z mojego życia, prawda? A ta mi się wręcz przyśniła przedwczoraj, o dobre nieba.
Hej, tytuł nierelewantny. Tak naprawdę to błogość. Kocham Placebo, jejku.

sobota, 29 września 2018

Kto wiee czym jest

Za dobę i parę godzin będę już jechać pyciągiem (hehe) do Wawy. Mam nowego Wiedźmina do czytania, mały ekranik do zamulania no i spanko. Załatwianko też na razie idzie w miarę. Jeszcze się raz kopsnę do Wrocka za ważnymi rzeczami, a tak to tylko powpraszać się na te przedmioty i usosa, zwłaszcza zaś na seminarkę. Będzie dobrze, bo wiem. Takie nastawienie działa cuda (Czas Unieść Dupę), droga pani.
https://youtu.be/G_K9xsSdgMs KURDE NIE UMIĘ NA TELEFONIE WSTAWIC JUTUBA
a dobra, jest

sobota, 15 września 2018

czwartek, 13 września 2018

Wszystko rozpoczyna się od dłoni

W pracy zastąpiła mnie Vancouver. Choć może nie stricte zastąpiła w funkcji, ale miejscem w tej ósemce pracowników. Mam nadzieję, że im Gargamela wymienią i dalej nie będzie takiej chały.
Jakbym pojechała na następny rok, to dobrze z moją Saragossą, idąc tymi civinimikami.
Nabrałam wątpliwości odnośnie tego warszawiakowania, no bo drogo, odległości, no i drogo, plany skomplikowane zgrać z programami studiów jeszcze skomplikowańszymi no i wszystko drogo.
Wychodzę niemniej z założenia, że przy odpowiednich staraniach wszystko idzie ogarnąć. Chociaż się nieźle trzeba zakręcić wokół tematu, może prościej byłoby zrezygnować z tego w pizdu i na łatwiznę wrócić sobie po prostu potulnie w ten semestr do Wrocławia.
Ale nic z tych rzeczy. niedoczekanie. Miałam spróbować zakosztować, to tak będzie, karwasztwarz. A, najwyżej co. DZIDA W DŁOŃ i na pohybel/

sobota, 8 września 2018

Irlandzkie imiona i rwanie trzewi

Dziwnie się czuję zainfekowana tą miłością do Seula, no ja jebe. Dołóż jeszcze jakieś poruszające konkretnie piosenki, i mów sobie że nie, nic na serio, wyjebane. A potem taka intoksykacja i nie śpi człowiek w pełni, sny jak karuzela albo stop lecz jeszcze osobliwsze, o ze spuszczonej z cugli wyobraźni nie wspominając.
Ale lepiej się mimo wszystko czuję tu w Polsce. Sprawy przejebane takie pozostają, a lepiej i tak. I kogo tu pojebawszy>
Najlepiej to jeszcze jak zabierze całkiem moje myśli od niego jaki inny, co go poznam teraz we Warszawie. Nie wiem, czy to lepiej i o ile, ale aby to zdrowsze już było, to lepiej takoj.
Że mi łatwo zawrócić w głowie? Niedoczekanie! Nic z tych rzeczy! Nie żebym sie aż tak zaklinała, ale nie!! Mimo to, sama przecież myślałam dokładnie o tym. Boże dopomóż, za mało się widocznie dostało po pizdeczce skoro już takie rzeczy w głowie. Za mało wszystkiego.
A kurwa banda zgrzytów i złamanych brzytew na serce tylko się czają, trucizny jeszcze więcej i przekleństwa rażącego urzekająco z tych nieszczęśnie błękitnych oczu, szkoda że chujarstwa i podłości w nich odzwierciedlonego się obejrzeć tak nie da, a przynajmniej ja nie umiem. A jak nawet umiem, to omamiona i tak ignoruję to. A potem zła to mogę być tylko na siebie, chuj byle to raz tak było. I może za dobrze sobie nawet z tym poradziłam, skoro a zaś przepadł w tę bezdenną beznadzieję.
No ja pierdole, bo przecież to jest beznadziejne jak na dłoni. Męskiej dłoni, takiej pięknej którą AŻ się prosi-- ale tak ostatecznie to będę chłodnoroz sądna, przecież umiem.

czwartek, 6 września 2018

Nieopowiedziana historia rozerwanej wargi

A jednak się zakochałam w Seulu. Ale co z tego, prawda? Przejdzie mi. Sama wiem, że niewiele jest to warte. Tym razem chociaż od początku nie daję się sobie sama ogłupić i wiem, że chuj z grzybem i nic na poważnie. Jedna bestia mniej. A w ogóle to jutro po robocie jadę z powrotem, trochę szkoda. Ale chociaż te wakacje były super.

wtorek, 4 września 2018

A świat zniszczył lód

Indywidualistka, jakie to ciekawe słowo.
In - zaprzeczenie, dywi - dzielić, dual - podwójnie, izm - ideologia, ka - przyrostek formy żeńskiej. Ma sens. Ale ciekawe.
Nie zajarałam. Jestem trzeźwa jak świnia. Tylko sobie jadłam odgrzewaną pomidorówkę na ryżu, zjadliwa rzecz. Brakuje mi Marcina, nie, żartuję, wcale nie. Dobrze mi ze sobą w chuj.
Zmieniło mi się, bo kiedyś po żarciu na sen gotowe miałam koszmary i budziło mnie na rzyganie, choć nigdy nie rzygałam, ale ciurliło mnie wtedy po nocy a to wystarczy. A teraz sobie pojem słodyczy i ogólnego świństwa przed spaniem i potem śnią mi się od tego dobre rzeczy. Dużo dobre.
Rapsów generalnie też nie słuchałam. Zdarzało mi się docenić jakiś tekst i wkład u poniektórych artystów, ale raczej epizodycznie i na dłużej mnie za bardzo nie trzymało w takim upodobaniu. Chyba teraz dopiero skłonił mi się trochę gust w tę stronę, że nie męczy mnie nawet słuchanie tego dłużej, a niespodziewanie dość dla mnie samej wkręca i to momentami konkret, powiedziałabym.
Człowiek się nie spodziewa różnych rzeczy a tu bach, no i fajnie nie?
Tytuł z dupy, żadnych podtekstów, w każdym razie zamierzonych.

poniedziałek, 3 września 2018

Zaczepiona przez Mińsk (/aa)

Jakbym miała określić, co mnie najbardziej określa, to raczej, że biblioteka na laście. Nie żaden fejsbuk czy filmweb ani to pierdolamento tutaj. No, może jeszcze ten tumbol odkąd go ciągnę i jakoś to styka, choć to i tak tylko skrawek. Najwięcej mnie jest na laście, i to tak dużo-dużo. Co z tego, że ooo uu last takie pozerstwo i hipsterstwo, wyjebane. Wcale tak nie jest. Dobrze że mi zapisuje większość tego, co słucham. Zostaje po tym bardzo wymowny obraz. Kojarzy mi się to z taką bardzo czułą igiełką lecącą tak finezyjnym rejestrem po z wolna nawijającej się na rolkę taśmie. A potem z takiej taśmy zawija się cała kupka, którą zaś można zawijasem rozpuścić i piękna rzecz z tego wychodzi, wyczerpujący zapis na całej jego rozciągłości. Coś pięknego.
Miałam w sumie pisać o tym, jak było dzisiaj w pracy, nowa babka - czwarta już Aga tutaj, i że Seula z mamą dalej nie ma bo urlop w Polsce, za to Zurych jaki sympatyczny dla mnie, o Mińsku już nie mówiąc, ten ekstras upchnięty na miejsce Pretorii to żarty jakieś i dziewczynom już gra na nerwach, ale tak ogółem to jest całkiem spoko. O, no i napisałam heheheh. a to starczy.

sobota, 1 września 2018

Ale fajne rzeczy mi się śniły

Raz koszmary jakieś a raz - takie przyjemne jak teraz. Hej jest pierwszy września - a mi się śniło że mówiłam komuś że tak nie czuję różnicy że to jest przejście z 31 grudnia na nowy rok. A przecież to co innego. jeszcze nie. Mimo to bardzo miły jakiś był ten sen.
I że z widokiem otwartego morza jest mi dobrze, ale jeśli jest ono spokojne. A jak taka piętrząca się fala (Interstellar się kłania, yyyy), to dopiero się obsrawam. I tę falę we śnie widziałam, ale ona tylko z gracją podbiła nam statek na którym  byliśmy, że on tak fajnie się rozkołysał na tych falach. No miły był ten sen, tak dobrze na serduszku, mówię. I jeszcze osoby mi się śniły. Wiadome.
Jeszcze tydzień tutaj. A mega im się podobało. Miałam szczęście i dobrze, że tu popracowałam - bardzo dobrze. Doskonale płynie czas

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Co rajcuje

U pani Kair w mieszkaniu, na przykład karaluchy. No dosłownie: otworzysz szafkę, a one tam co robią? Dlatego ona nie chodzi w ogóle do kuchni i szafek nie otwiera.
A mnie, rozmawianie spojrzeniami na przykład z Seulem, jak dzisiaj. No co się dzieje! :oo Prawda?
Dowiedziałam się, żę się ładnie uśmiecham, więc powinnam to robić częściej... I że jest niespodziewanie bardzo miły, ale o tym już się przekonałam od początku. Dziwne.
Dziwne? Może i nie?
Na ostudzenie mogę sobie zawsze dokładnie przypomnieć, jak przecież swawolili wierutnie z Buenos Aires. Kłuła mnie zazdrość, co oczywiście jest śmiesznie głupie. No, nie tak jak to, co pozwalałam sobie wyobrażać: z Szanghaj i Seulem w roli głównej. Niedobre, brzydkie rzeczy, grzech w chuj! Lecz jak mi się dobrze w międzyczasie pracowało!
Za karę mogłabym dostać ostro po dupie. Jak zauważył Mińsk, i tak już dostanę od tych wakacji, hehe. A to nie do końca prawda; ja akurat jestem bardzo szczęśliwa. Co ciekawe, nie jest to szczęście takie jak zeszłej zimy (pamiętnej/ wyjątkowo ciepłej/) wszechogarniające, ale co tu się dużo oszukiwać, płytkie. To jest takie, że ogólnie może nie ściele mi się różanym płatkiem do stóp w kryształowym pantofelku, ale jak już punktowo takie poczucie szczęścia mnie najdzie, to jest to no, głębokie raczej. W sumie oba te rodzaje nie są jeszcze tym, co jakoś idealnie być powinno. A jednak starczają, no coś takiego.

niedziela, 19 sierpnia 2018

Efekt Meghan

Kawa zbożowa inka, rozczyniona tłustym mlekiem. Tutejszym, bo przecież kwestia świeżości. Tosty z chleba z Polski, takiego fajnego, ciemnego, ze słonecznikiem. Zapiekane w środku z dżemem z czarnej porzeczki, domowej roboty, nie kupnym. I kilkoma plasterkami mozarelli, za którą nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam, ale tutaj roztopiła się i ciągnęła wybornie, doskonale komponując się z konfiturą. Na mozarelli spoczęły też pokrajane brzoskwinki, również domowe, z osobistego drzewka w naszym sadzie. I do tego miodzik, jeszcze płynny, szczerze mówiąc nie jestem pewna, lipowy czy wielokwiatowy. Ale do wszystkich pożywnych potraw sporządzanych na słodko, zwłaszcza gdzie pojawia się jogurt lub inszy mleczny wyrób, jak serek (wspomniany makaronizm się kłania), smakuje wyśmienicie. Wszystko to pyszne. Mimo to i tak zdarza mi się opychać czipsami, chrupkami, ciastkami w czekoladzie, samą czekoladą, żelkami w cukrze i innym szajsem, jak taką mam skrzypcowo skrzypiącą melodię drażniącą postronne zewnętrzne ucho i moje trzewia bez wątpienia, lecz to nie szkodzi. Nie jest to jakaś pomroczność, że napada mnie chore obżarstwo, a potem żałuję, zadręczam się i źle się z tym czuję. Nic z tych rzeczy. Wszystko to jest bardzo dobre, nie żałuję. Powiem więcej, te pyszne serowe mixupsy z lejsa, kwaśne żelki arbuzowe, oreo w białej czekoladzie i mogu mogu z miąższem kokosa, to jest wirtuozeria. A w chuj to pewnie niezdrowe, ale nie szkodzi. A w ogóle wczoraj był grill i dziewczyny narobiły tak pysznego jedzenia, że to niebo w gębie. Obdarowane bestie. No i co, raz się człowiek naje, raz się przeje, raz nie. Innym razem prawdziwy głód się odczuje, innym tylko kapryśny apetyt na jakiegoś frykasa, nic to. Zresztą, nie o jedzeniu miało być. Tylko o czym? A w sumie nie wiem, ale to zdjęcie wyszło mi takie sympatyczne, że zostawię je teraz ładnie tutaj. I kostki w spoczynek, na razie koniec elaborowania.

wtorek, 7 sierpnia 2018

Jan trabant

Jestem szczęśliwa.
Ojej, miałam pisać więcej. Tymczasem mi się nie chce. Największą mam w sumie wenę, jak akurat obstawiam taśmę albo w ogóle uwijam się na hali. Jest zapierdziel, a i myśli pobocznie gdzieś nie ma czym zająć, to wówczas mogłabym prosto z głowy wziąć i pisać. Bo jak wrócę, już mi się nie chce.
Zazwyczaj to dzień w robocie kończę teraz tak, że zamiatam całą halę, sama albo na w poły z kimś, no i te niegramotne skrzynki ifco rozkładamy, a namacham się po tym wszystkim tak cholernie, że nic tylko na domek prosto i chyc pod prysznic. A gdzie jeszcze tu włosy naolejować, umyć i wysuszyć, a na rower i na zakupy, a pranie i wysuszyć, a jeszcze zrobić jedzenie i zjeść. Ale jakoś się na wszystko znajduje czas. Na ciasne dopięcie guzika, ale styka (he).
Zmęczona jestem i mogłoby być łatwiej, a jakże, lecz wówczas kto wie, może nie pożytkowałabym swojego czasu nijako lepiej. A wakacje wlokłyby mi się bardziej i gnuśnie jak zeszłe do tej pory, no i na rzeczy stan obecny nie służyłoby mi to tym bardziej, że pewnie gniłabym sama i pokutowała w jakimś mętnym a pogrążającym przekminianiu czy co. A tak, to nie. I dobrze! I tak to leci lepiej.
Zadbany mężczyzna to ale pięknie pachnie. Mój ulubiony zapach.

niedziela, 29 lipca 2018

Ten wpis będzie prosty /aka topiące się lody rożki

Dzielę pokój z Limerick, a dobrze się nam mieszka wspólnie. Mała Hawana jest dla mnie trochę jak przyjaciółka, te oglądanie nicktoons rano przy śniadaniu i zwierzaczków na jej smartfonie, acz teraz ona jest na wywczasach wakacyjnych z mamą i tatą (przybranym, ale i po co to zaznaczać, jakby coś to wnieść miało- nie).
Jak myślę o tych moich dwóch zapieczętowanych już latach studiów: były fajne. Warto było? A warto, mimo bełtów ostrych, którymi jednak oberwałam mimo. Jakbym miała w jedno słowo obrać każdy, to pierwszy byłby Magia, a drugi Burza.
Temat miłości i związków już jednak mi obrzydł trochę do porzygu, ale muzyki na szczęście nie, mogłabym więc odrębnić szczególne dla mnie piosenki tych ostatnich dwu laty, charakterystyczne dla tego mojego studiowania w tymże ci mieście. Można by je pogrupować na pierwszego roku, wakacje pomiędzy, no i potem te zimowe, tej zimy... i po zerwaniu, z początku- czyli jak najbardziej parzyło, potem lekko po ostygnięciu, no i na nowo, po ochłonięciu nieco już na zdrowszy rozsądek i czystszy wreszcie umysł. Na tyle to było intensywne, że w tyle aż te piosenki bym pogrupowała, bez jaj. Nawet już te teraz, z początku wakacji, coś mogłabym wyszczególnić. Jebać niedobrych ludzi niesących bezwartość, jak muzyka jest mi wciąż kochana i definiuje. Tyle.
Niektóre piosenki to są naprawdę, takie... inny świat, zaskarbienie przez inny stan świadomości, odcięcie od odległej w tym momencie rzeczywistości, której nynie nie ma, albo jest szara czy w ogóle bezsmakowa przy wszechzmysłowej i silnie wchłaniającej, unoszącej i porywającej innej w ogóle realii. Ja powiem, dzięki Bogu.

czwartek, 26 lipca 2018

Seul synem Delhi

Skąd mi się to wzięło, a no z tego la casa de papel, tak mnie natchło że i w myślach jak mi się nudziło w robocie (nie że robić nie było co, bo wprost przeciwnie, ale gdzieś się ta myśl zaczepia wedle tego popierdzielania jak dobrze natrojona maszyna), to powynajdywałam ot, z dupy tak losowe miasta i dla mojego nynie składu. Seul, w którym wcale się nie zakochałam (panuję nad tym tak? nad sobą), no bądźmy poważni, se llama el mismo como mi ex novio (dobrze by to szło? tak sobie układałam już z tego hiszpańska sama w głowie, haha). I jak to ładnie brzmi: 'seul synem 'deli. Ładnie. Delhi i Buenos Aires mają temperament, obie babki krewkie a srogo przeklętne. Zurych jeszcze na urlopie, a w ogóle to na niego jajo wołają, no śmie-heh. Kair z urlopu za to wróciła niedawno, Mińsk się w połowie dzisiaj zwolnił bo mu gęba spuchła od ropy, bo to ciepło-zimno a weź tu człowieku siedź na chłodni a potem wyłaź w pełen skwar na pauzę, a Pretoria jest z Tesalonik (tu miasto akurat dosłownie). A ja sobie bym mogła być Szanghaj. Shanghai. Zupełnie. A sobie zjem znowu tego dobrego rożka, i kupię może znowu kwaśne żelki (a traf tu najpierw takie), i jeszcze czipsy jakieś, a co mi tam, jeszcze dwa dni popierdzielania do łikendu, a się w ogóle .raz .żyje.

niedziela, 22 lipca 2018

Nju ru: u hulz

Mam dużo a nawet bardzo dużo rzeczy do napisania, ale nie chce mi się pisać, chce mi się spać bo jestem .zmęczona bo urobiona po całym tygodniu, a dziś sobie nie-dzielam- bo wolne.
Dziewczyny tu są super, pomimo pierwszego wrażenia z lekka patochołotus karynus, to szybko eskalowało się że babki są super równe i w ogóle fajne kobitki, gorące serduszka, przednie towarzystwo. Stąd mieszka się tu dla mnie bardzo fajnie.
Robi fajnie raczej też. W sumie to bardziej niż spać chce mi się na przykład oglądać serial albo podpiąć się w końcu z kroplówką pod muzykę, bo odwyk odeń już mnie się ciągnie i odmetafizyczniłam się trochę na rzecz chłopodzielskiego sprzyziemnienia robotą tłoczącego jeszcze soki mięsa własnego.
Mogłabym co, opisać tę pracę na ile wtajemniczyam się już, albo mieszkanie tutaj a moje przemyślenia jakieś poszczególniejsze lub niespecjalnie, cokolwiek z resztą. A jednak będzie lepszym pomysłem dospać sobie jeszcze, jako że od jutra znów przyjdzie mi popierdalać za eurakami i t równo, i nie ma że boli albo sił uszło. Lateks na dłoń, hoodie na grzbiet i hajdu do chłodni kręcić grzyba.
Jeszcze przyjdzie czas na pisanie i inne rzeczy. Na odpoczynek i powrót do świata uprzedniego ale odmienionego. Wszystkie rzeczy w swoim czasie #moądrośćbaardzo.

sobota, 7 lipca 2018

Sząpiją i polaczkowatość żeńzga

Żebym tak tęskniła za tym-tam- że za rodzimemi strony? Wciąż kocham przeszłość i to, co było? E, no właśnie niekoniecznie. Spiąć poślady. To tylko mała perturbacja. Pomyśl sobie, pustaku, o Warszawce, (tja, nie Wro!) popijaniu za drogiego latte, klimatyzowanych tramwajach. No, gorzej we łbie to więcej mieć nie będę... Kwestia dobrego nastawienia i poczucia humoru...

piątek, 6 lipca 2018

Holenderka

Krótki wpis, bo nie ma czasu na pierdoły! Pierwszy raz jestem w ojczyźnie mistrza Vincenta, nawet naprzeciwko domu, w którym on pomieszkiwał jako chłopczyk! Szalone, prawda? A te Niderlandy to jaaakie piękne!

środa, 4 lipca 2018

GRRL Ocean's 8 PwR Yo?

Umarło się The Lizard Kingowi czterdzieści siedem lat temu. Wow, zaraz to pół wieku będzie, bożesztymój. A pięć lat temu jakoś kupiłam sobie to Czekając na Słońce - pierwsza moja płyta, jaką w ogóle zakupiłam do kolekcji. Większość od tego czasu to gdzieś powykosztowałam się po empikach. Niderlandzki ten taka wypadkowa angielskiego i niemca, fajne to. A fonetyka fascynująca. Że ja nie śpię o tej godzinie, czemu? Bo mi się nie chce. I mogę.
Poznawanie swojej wartości może być aż przerażające - tyle się w człowieku zmienia, nadbudowuje, obala aby wypiętrzyć, rozrasta i umacnia. Coś niepojętego to jest. Ja będę chciała stać się i zostać już taką kobietą pełną najlepszych wartości, wyjątkową i jaśniejącą najznakomitszym przykładem, jednostką emanującą siłą i pewnością siebie. To jest dopiero piękno, aż serce nie może tego znieść i boli, i ściska w zachwycie.
Dramatyzm w sumie nie jest taki zły. Nie musi. Bywa, ale potrafi też dodać smaczku bezpretensjonalności i chwała za to jemu i wszechprzepływającej harmonii, jakkolwiek by te jej przepływy nie dysproporcjonowały i zapątywały się nieraz chaotycznie a przezabawnie!

poniedziałek, 2 lipca 2018

Telemann i Alejandrina

Mojej siostrze się powodzi z jej miłym, fajnie, jakie to przecież kochane gdy ktoś taki szczęśliwy, bo razem. Ale można też być kobietą samą po 40, ba, po 50, ale nie samotną, po prostu bez faceta, i być jednostką spełnioną, zadowoloną z życia i pożyteczną społeczeństwu. Można się machnąć z dzieckiem i cieszyć się takim rozkosznym berbeciem, jak mój cioteczny bratanek, którego to dziś poznałam. A można się za rodzenie dzieci wcale nie brać, a nuż trafiłaby się jeszcze jaka męczydupa że człowiek by już trzy światy miał z taką robotą i jeszcze by się żałowało i wołało o pomstę do nieba.
Kiedy najważniejsze to przecież godzić się w życiu z tym, co następuje, i pojmować to i akceptować na tyle, żeby się zawsze czuć z koleją rzeczy dobrze, cokolwiek by się nie działo. Tak twierdzi Florence, co wyczytałam w gazecie i się z nią zgadzam (haha, dwuznaczność się kłania! co lingwistyka robi z człowiekiem...). W ogóle fajną gazetę to i się fajno czyta; kwestia dobrze napisanego słowa. To zaraz nie trzeba książki łapać w łapę (ha, pleonazm!), bo i się z poczciwego szmatławca idzie obczytać i odchamić. Ale się i tak najlepiej odchamiłam i wczoraj, na folkowym jubileuszu ze słodkim poczęstunkiem na sali, i dzisiaj, na koncercie meksykańskiej piękności.
A loda zjadłam z karmelizowanego słonecznika. W ogóle uczę się z internetów holenderskiego! Bądź co bądź ta praca już za tydzień, a i gwoli kultury się wypada obeznać trochę w języku gospodarza, i nadto jednego z serc moich artystycznych, czyli najwspanialszego Vincenta.

sobota, 30 czerwca 2018

Jest entuzjazm delirium rozumu?

A mi się nawet nie chce spać - w dzień się chciało, raczej ja rzeczywiście jestem takim nocnym mariuszem, a w dodatku - znużenie i tak mnie teraz moży, ej ale do tej roboty to ja się o t r z ą s n ę

czwartek, 28 czerwca 2018

A sen jak świat

I już wróciłam. Ale chce mi się spać, więc pisać coś więcej to może jutro. I po egzaminach już, i dobrze. A to jakie piękne! pokochałam od razu.

środa, 27 czerwca 2018

Chaos kontrolowany -- czyj?

Wysprzątałam dzisiaj pokój, pogadałam chwilę miło z Rodotką, kochana osóbka. Potem wróciła z pracy Karola, Kasi nie było. Aha, a na uczelni też fajnie i miło było z dziewczynami, i egzamin słówka-grama poszedł mi luźno. Mój były, w białym tiszercie i dżinsach (ja tam na galowo, ołówkowa mini i biała bluzeczka, ale kto ma wyczucie, ten ma) gdzieś mi tak tylko mignął, koło Wojcia. Na szczęście nie widziałam jego fałszywej mordy, tego gnoja, bo właśnie jak szłam po rozmowie z Wiktorią to się tak obróciłam na moment, jak Wojciu go zosłaniał. I dobrze. W ogóle już to nie odziałało na mnie, całe szczęście. Coraz bardziej wszystko mi już układa się na swoje miejsce w głowie, utwierdza się, już poniekąd okrzepło i progresuje tylko lepiej. Dobrze.
Widocznie idzie się otrząsnąć nawet z największej załamki i emochandry. Tak sobie myślę, ja to jestem silną osobą, on nie.
Żeby zostać w ogóle wystawionym na próbę siły, to trzeba mieć wrażliwość i podatność na przeżywanie poważnych spraw, jakąś głębię osobowości, takie rzeczy. Będąc płytką amebą z jakimś tam mięśniem i intelektem, ale nic wartościowszego poza tym, no to średnio się kwalifikuje na jednostkę ludzką dobrą a porządną, no przykro mi bardzo. A, w zasadzie nie. Ale dobrze, że jutro ten weg raus i paszła het stąd proszę stąd wyjść i wyjazd z budowy, Chryste Panie o jak dobrze. Przeszłość przeszłością, wszystko w niej siedzi, ale nie wszystkie rzeczy się liczą.
Kurczę, myłam już zęby, ale zdążyłam porządnie zgłodnieć, nieźle byłam zaabsorbowana innymi rzeczami, żeby normalnie siąść i jeść. No to sobie wezmę i coś do tego obejrzę. Nie muszę się śpieszyć jutro, wszak ten ustny to już luźno i dopiero z Natalcią na trzynastą. Dooobrze.

wtorek, 26 czerwca 2018

Umierała długo, teraz rodzi się lekko

Czy mnie tylko bolą tak teksty piosenek? tak dotykają że to wziuuum głęboko i oddech zabiera? Nie tylko. Ale chyba jedyną jestem taką osobą, którą bliżej jakoś (i w ogóle osobiście) znam. Kto to powiedział, że warto być wrażliwym - aha, byłam w podstawówce w hufcu harcerskim jego imienia. A propos podstawówki właśnie, byłam tam ostatnio akurat jak mama robiła grilla tam z dzieciaczkami z jej klasy. Co - za - metafizyka to była, widzieć to po jakimś czasie znowu, ledwie kilka razy to było, jak odwiedziłam moją podbazę po ukończeniu jej, a dość głęboko mi się to zakorzeniło w bańce, jeśli chodzi o podłoże do snów. Zapewne ze względu na czystsze i intensywniejsze przeżywanie rzeczy wówczas jako łepek. Stąd ta transcendencja - doprawdy takie to wrażenie, nieodparte, bardzo fajne w każdym razie, bo takie pchnięcie w zbliżenie do natury, no podrobić się tego nie da, i bym powiedziała lekko przerażać to może momentami.
Takie bliżej natury miałam również dzisiaj, jak po pisemnym egzaminie, z pisania (czy więzienie ma na więźnia wpływ bardziej lepszy czy gorszy? otóż lepszy, tak się wymądrzałam), zmuszona byłam przemoknąć do suchej nitki, jako że deszcz w najlepsze dokazywał, a ja nie miałam parasola, na dodatek tramwaje ześwirowały i nadłożyło mi to drogi na piechotę. Już siedząc w sali (niewarte wspominania, ale szczęśliwie wlazłam do 207 i jego tam nie było, jak dobrze) posłyszałam wesołe pogrzmotywanie i deszczowe kap-kap; fajnie w ogóle, jak te grzmoty tak znienacka bur burr, a wszyscy wtedy po sobie takie aoecosiedzieje. Ależ miałam z tego hecę. I w ogóle ten dzień był taki fajny, łącznie z rzęsistym zmoknięciem na odcinku świdnicka-renoma. Zmarzłam nawet, ale tym bardziej nawet humor mi się od tego poprawił. Niejedna potąd kontradykcja?
Zaczyniłam jakieś nie najdłuższe parę zdań w tym pisaniu, koło którego tak drepczę z pewną dozą wątpliwości i przelęknienia (przed czym, nie wiem?). Ale napiszę tego więcej, napiszę w opór.
Co się tyczy produktywności, wypadałoby też powtórzyć jeszcze to słownictwo na jutrzejszy egzamin. Ale... zdać to i tak zdam, no bez jaj zdaję wszystko do tej pory, nawet mając nie raz już srakę, że przerżnięte. Otóż ni razu dotąd; dobrze.
Jutro, pojutrze... i zmiecione te nie najlżejsze ostatnie miesiące w przeszłość zostaną. Uhh-oh. Dzieje się w życiu, działo. I niech się jeszcze - tylko co, prawda... Odsłuchałam dzisiaj całej caluśkiej Hipertrofii, pierwszy raz tak od początku do końca. Uwielbiam Comę. Bardzo-bardzo. Jak wróciłam do domu, pierwsze co aus te wszystkie mokre szmatki ze mnie (choć i tak zdążyłam nieco wyschnąć, bo padało na zmianę ze słońcem po oczach). Zwłaszcza rajstopy, no w tych baletkach to wręcz chlupało mi się człap-człap. Zmokłam jak zwierzę, słowo daję! Polecam. A potem jak siedziałam przy kompie w pokoju, to mi zza okna błyskała burza po oczach! A to już mniej.

sobota, 23 czerwca 2018

Bohaterstwo Sun loading..85%

Czuję się bardzo, bardzo dobrze. Szczególnie dzięki przeżywaniu (bardziej niż samo oglądanie) wspominanego już przeze mnie sense8. K o c h a m ten serial. Jest bardzo mądry. Zwłaszcza jak wspomnę, że na początku też miałam taki krindż i 'yyy no bez przesady' czy coś, aż w końcu uświadomiłam sobie, że w ten sposób przejawiałam podejście typowo zaburaczonej, zborsuczałej (kocham panią Małgosię i jej F. za ten epitet) jednostki - takiego cebulaka homofoba. No coś żałosnego.
Żeby nie było, mi też zawsze trudno było jakoś zrozumieć jak tak można czy coś, dalej oglądając sense8 to rozkminiałam, zwłaszcza jak były sceny. No i do jednego wniosku doszłam mianowicie: że w sumie co kto nie robi, to jeśli nie rani tym nikogo innego, to ja nie mam z tym problemu. A jak komuś się to nie podoba, to niech się lepiej popatrzy na siebie, czy sam jest lepszą osobą niż ten ktoś, kogo hejtuje. No i tyle.
Ja się na przykład cieszę, że jestem kobietą ("cis", jak to Nomi nazwała?) i hetero. Chyba najbardziej pure hetero, jak się da, bo tylko i wyłącznie płeć przeciwna mnie pociąga: bo potrafi mnie też pociągać kobieta, ale - tylko z punktu widzenia mężczyzny. Bo mnie samą, to nie. W sensie samo docenianie piękna, z estetycznego punktu widzenia - to wiadomo, płeć odchodzi w cień. Ale jeśli skupić się na samej płci, to co mnie właśnie pociąga niesamowicie i absolutnie, jest ta komplementarność i wzajemne uzupełnianie się - czyli czysty heteroseksualizm. I czuję się z tym bardzo naturalnie i pewnie. Dlatego rozumiem, jak to jest mieć przekonanie do swojej płci, orientacji i w ogóle, co najważniejsze, no do całej swojej tożsamości przecież.
Jeśli ktoś naprawdę nie ma wątpliwości co do tego, kim chce być, no to po co mu stawać na drodze? Ale, też oglądając ten serial oczywiście, wiadomo że społeczeństwo tego nie zrozumie, bo hurr durr ojezu 'inne' i 'dziwne', i w dupach się poprzewracało, durrr.
Nie jestem zaraz też jakąś tęczową psychofanką, feminazistką czy inną przesadniczką, ale po prostu no jak tu się nie porzygać od tego ogólnie niewyplenialnego z zatwardziałych na sercach i umysłach sapiensów obstawania w swoich zwapniałych uprzedzeniach i opieniania się jadem z mordy. Ludzie no! Zabić to mało.
"Ojoj bo kiedyś to było, bo tradycja to cementuje społeczeństwo, bo tylko dzięki temu się nie rozdupcyło."' O, no jasne! Bo kiedyś to zawsze było tak oo, o potąd, i ludzie to mieli żelazne kręgosłupy moralne i zacięta stwardniałość i klapki na oczach to się zawsze popłacało, no proszę tylko spojrzeć na historię cywilizowanych społeczności. Hahhahahaha.
Pokazać by takiej prababce dzisiaj smartfona jakiego, albo gdzie do centrum miasta by sobie popatrzała na budynki sięgające chmur, migoczące wszystko od śmigających reklam i palpitacyjnych neonów, nie dziwiłaby się? O, a tu proszę popatrzeć, idzie sobie kobita na wysokich szpilkach, w garniturze (no co to za krój w ogóle?? jakaś mini i koszula z kołnierzykiem, ale rozchełstana i pół cyca na wierzchu!), w pinglach, wyszminkowana i te włosy króciutkie jak u faceta i dziko ufarbowane jeszcze - widział kto takie rzeczy! Żeby kobita szefowała na jakimś ważnym stanowisku i chłop się miał jej słuchać? Na czym ten świat stoi... - albo zabrać do pierwszej lepszej restauracyjki na jakieś żarcie - no to by oczy z orbit wyłaziły na te dziwa, co ludzie teraz jedzo.
Ale to wszystko przecież teraz normalne, co nie? Kto by się tam zastanawiał, epffff no ktoś to tam sobie genialnie wymyślił i mozolnie opracował, a grunt że teraz wszystko podstawione przeciętnemu sapiensowi pod nos i tylko do wyboru do koloru, a ten wybór to wachlarz aż do zanudzenia.
I to się akceptuje, bo przecież czasy się ciągle zmieniają i jakoś idzie to machinalnie przyswoić i przyzwyczaić się. Ale przy tym dalej są wszędzie chryje, że pedalstwo, że czarnuch, Bóg wie co jeszcze, że nie wypada czy coś. Chrystusie na rowerze no!!
Hej, nawet nie wiem, czy ten post miał być o tym. Chyba nie XD Bardziej to miałam zacząć, że oto się znowu opycham dwiema paczkami paskudnych czypsów i popijam to jeszcze paskudniejszą bebzi, i że mi z tym taaaak dobrze i że sobie właśnie zapuszczę finał tego prze-świe-tne-go serialu, i dziej się cały brzydki świecie gdzieś tam na zewnątrz; ja mam te miłe chwile chociaż sama ze sobą i ze sztuką.
I takiej to dobrze!

czwartek, 21 czerwca 2018

Janusz posrał się w gacie! andżej rzyga zgięty w pół XD

Ojejjeje znowu miałam pisać od razu jak wrócę, a się ożarłam truskawek (na dworzu ależ zaduch), wlazłam na fejs prz okazji nakręcając szitposting na tumblerze, i się osłuchałam oba albumy Nocnego Kochanka - matko jedyna, ależ się momentami śmiałam aż się banan sam na mordę ciśnie, i to brzmienie ich patetyczne a wyszlifowane, słowa smakowicie komiczne, a głos piorun jak Ajron Mejden normalnie!! Ale mi się podobało! jak i ich majówkowy koncert na pergoli.
Dobra, to może pokrótce, ależ ja jestę ciągle zachaocona, Chrystusie na rowerze; dobrzej mi już niby i wzięłam się jakuś w garść i głowa do góry - a jednak wciąż ile aby dorobić!
No więc, przedwczoraj to pierw się z rana kopsnęłam wydrukować ten esej na teorie językowe, yyyh, spotkałam po drodze brodatego ziomeczka Kubę, fajny typ, i poszliśmy na ifę i wszyscy przyszli do 208 i żeśmy pisali ten test. Jak Piotrek weszedł, a miał takie buty stukające, to ta babka "to się nazywa wejście" i wszyscy haha-ha. Ale fajne to było, przynajmniej trochę poczucia humoru ze strony tej dosyć ciężkostrawnej w moim subiektywnym odczuciu kobiety. Ale hej, nawe Adzik ją wczoraj porównała jak pisałyśmy do jakiejś "posłanki z partii albo tej złej ciotki z pottera", haha.
Odczucie po teście miałam że ujebawszy, a i kreatura tego typa gdzieś mi tam mignęła ale już nie zrobiłam tej głupoty śmiesznej że wprost się pogapiłam na niego, ani-ni-ni. I to samo na pisemnym wczoraj z niemca, przynajmniej to było proste i wgl dostałam dzisiaj z ustnego też piąteczkę, i miło przy tym pogadałam z dziewczynami pod salą. A niepotrzebnie się stresowały kochane. Przecież wiadomo, że i tak wszystko pójdzie dobrze i wywiąże się klarownie na dobre i w ogóle.
No i ja tak mówię! ale i tak właśnie czuję tymi ostatnimi dni, naprawdę a naprawdę podbudujące i uskrzydlające uczucie takiego powracania do życia jako mądrzejsza jednostka kobieca.
Ej bo może i mnie jest dużo, za dużo nawet jak dla takiego mięczaka jak ten byle jaki M, ale nic mi za to nie brakuje. Nawet jak się spojrzę na swoje oblicze, no to not bad, a wcale.
Wiem że zjawiskowo wyglądam, bo nawet tak mnie pochwaliła po niemieckim dzisiaj pani profesorka. No i bardzo dobrze. Ja - wiem. A to właśnie streszczając ten wyjątkowo miły dzisiaj dzień, tak siostrzyczce powiedziałam (znowu się oczywiście ekscytuję byle czym, ale przynajmniej ona jest wyrozumiała, kochane stworzenie):
Miło, co nie? No bardzo miło. A ja sobie nie żałowałam pieniędzy ostatnio na drogie kawy, wczoraj nawet dwie (i jedną karmelową to dodatkowo przesłodziłam zupełnie niepotrzebnie), i dobry obiadzik w ekspresie orientalnym. No pyszne takie zapiekane pierożki, wodorosty, kalmary, krewetki i makarony w dziwnych sosach z warzywami. A smak - bogactwo.
I jeszcze sobie nabyłam okazyjnie w autorskiej księgarni frywolitki 3 mistrzyni mojej Musierowicz. To jest dopiero bogactwo! tylko się utwierdzam w podziwie i aprobacji dla tej niesamowitej kobiety i artystki, dla mnie - mentorka i wzór literackiego kunsztu. Aż mi się bardziej pisać zachciało. Mam pomysły przecież. Ale trzeba by się w końcu wziąć za to na dobre, spiąć poślady, puścić się trochę w transcendencję i odmienny stan świadomości, żeby wytworzyć aby co nie co. I tak będzie! Będę będę b ę d ę pisać.

środa, 20 czerwca 2018

Wpływ buraka na dzieje Rzymu

Yyy-yy znowu miałam pisać i wczoraj i dzisiaj a robię inne rzeczy!! A ten dzień i dzisiaj i wczoraj był fajny i całkiem super. Z drobnymi skazami na tle ogólnym, ale wyjątkowo czułam się bardziej dobrze niż źle (a to jak dawno nie!). A ja planuję i planuję w głowie, a potem zabieram się za różne rzeczy na raz i w konsekswencji nie zdążam potem, ee. Jakbym miała to piórko takie notujące co Rita Skeeter, nadążające za moim tokiem myślenia, to by zapisywały się te moje przekminy na bieżąco. Ale nie żeby to sprawa była jakiejś wielkiej wagi - nic jakoś zbyt straconego, ile tam przyjdzie mi z pamięci to jeszcze napiszę.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Wesołe bachusiki

Zostawiłam żółty zeszyt w domu. No to sobie popiszę tutaj.
Wczoraj miałam fajny dzień. Pierwszy raz chyba tak miałam, że Zielona mi się bardziej podobała niż Wro. Kolejne z wielu słabo uzasadnialnych uprzedzeń, wysranych z dupy zresztą. Nie, żebym zaraz wolała i studiować w Zielonej, co to to nie, dalej nie chciałabym. Dalej wiem, że tu padło lepiej. Ale wczoraj tam było tak uroczo, a jak ledwo potem wysiadłam na dworcu, naszło mnie znowu, jak już mam tego miasta dosyć. Nie ono samo coś mi zrobiło, tylko wiadomo co. A tam mnie mama zabrała do planetarium (ale było super, i po angielsku wszystko fajnie wow), potem na deptak (pięknie, kwiecie, roślinność i te kurtyny zraszające na środku) i na obiad w indyjskim namaste. W telewizorze tam tańczyły boliłudy, a ja się najadłam pysznymi samosami i mangolassi. Fajnie się tam siedziało, choć upał dopiekał i duchota wczoraj. Ale nie było nawet żadnej dramy, nic, co doceniłam jak najbardziej. Całkiem przyjemnie i miło. I stamtąd też sobie wróciłam pociągiem.
W ogóle najlepiej no, ja się teraz rozpisuję, a powinnam jeszcze docisnąć ten esej flaczasty na jutrzejsze teorie u baby ropuchy. No byle to mieć za sobą, ja? Zaczęłam już coś klecić w domu, ale jak to zwykle tam przyćmiło mnie w osobliwy sposób i gnuśność pewna mnie na umysł padła, więc pisanie tego szajsu było trochę jak piłowanie mózgu na ręcznym.
No ale siędę teraz przy tych internetach i domęczę to jakoś do końca, a mało tego, przecież naumieć się jeszcze muszę na ten test nieszczęsny. Ach, bul. Toć dzisiaj już siedziałam po nocy w tej amerykańskiej literaturze, jako że zaczęłam się uczyć po powrocie gdzieś o 19, a spać w końcu posnęłam gdzie po 2. Ale zdać, zdane, kwestia tylko oceny. Oby i jutro tak było, he hehe.
Dobra, lecz po co ja weszłam tu, jak nie pobóldupić i to na temat wiadomy. Że już zwietrzały on, to się zgadza, choć może nie do końca, bo skądinąd wciąż paskudztwo jeszcze świeżawe, a wietrzeć to co prawda zaczyna, ale wiadomo jak ten proces smętny przebiega.
No więc pewien laluś jeden, elegancik taki, jaki on jest śliczniusi i przystojny od wewnątrz powiedziałabyś, miał na sobię tę taką czarną koszulę i fryzurę oczywiście włoski zaczesane na żel. Jakby nic mnie to nie zdziwiło, a jak, no i też bajer oczywiście włączony czyli był po prostu tym sobą, na którym jako nieliczna a może i jedna do tej pory się poznałam. Słowem, pozory, pozory robią go całego, ale ile łajna i samego prawie łajna pod nimi, rzecz to utwierdzona.
Szłam oczywiście z najzupełniejszą świadomością, że on tam będzie, że tym razem aż tak go nie uniknę, jak do tej pory w miarę udawało mi się, zwłaszcza ostatnimi czasy. Miałam też strategię, o której już się zresztą jasno przekonałam że jest najzdrowszą i najlepszą, żeby w ogóle nie myśleć o nim nawet jak się pojawi na widoku, a jeśli już to oszczędzić sobie zbędnego całkiem patrzenia jeszcze na niego, bo po co tak się bóść po wnętrzu poranionym, przebóg.
Tymczasem, nie dziwota, ledwieśmy rozlali się tłumnie po tej sali, a jego gdzieś przywiało parę rzędów przede mną, w pizdu trochę poszło te moje uprzednie podbudowywanie się.
Nie, żebym się nie spodziewała. Ale no przecież staram się, tak, i serio miałam sobie oszczędzić, no nie. A co - a ja hej w tortury, i gapię się na niego. Pohamowałam się jakoś, no bo co w końcu, ale jaki to był masochizm - najpierw udało mi się w ogóle nie popatrzeć, jak zauważyłam że wchodzi do sali. Potem za to, jak już siedział, no cholera trafiło mnie rzecz jasna od razu, ledwie się tak zaczęłam jopić ukradkiem od tyłu. Typowa znów sytuacja, że on zieje sobie swoją aurą płycizny i mną się wiadomo dalece nie przejmuje, a ja już niby w miarę-w miarę zaleczona, a tu wszystko wraca.
No nie cierpię gówna.
Najlepsze jest w tym to, że to jest jakby reakcja odruchowa - że tak mi momentalnie dech jakby zapiera z tego bólu, i robi się okropnie nieprzyjemnie, i mieszanina takiego rozpamiętywania i żalu zakłębia mi się wewnątrz, że nic tylko rozmazać się, załamać, zwinąć w embrion i umrzeć.
Ale - niedoczekanie!!! A ja właśnie patrzałam jeszcze na niego parę razy, oczywiście myślałam i co ja robię, i po co mi to, ale po czasie znowu się okazało, że dopuszczając na powrót rozsądek do głosu i skupiając się na tych wszystkich mądrych i prawdziwych wnioskach, które sobie przyjęłam do serca w końcu od tej pory, to potrafię jednak nie czuć już doprawdy - nic na jego widok.
Cholernie jest to trudne, bo gdyby było łatwe to tak o pyk i już bym sobie uodporniła się na niego na zdrowie. A tymczasem nie, jeśli już ma wyjść to uracjonalizowanie się, to ja się muszę bardzo, bardzo starać i opanować i ogólnie no uff dopomóż Boże. No jakoś to idzie, ale o jeny, właśnie - byle doturlać się jakoś na finisz. I niech to gówno przeszłość pochłonie, strogonow.
Aha i co jeszcze - walić, walić mity. Mø miała rację. Jedno, że kurwa to dziewictwo, drugie teraz że egoizm, że co. No przepraszam, ale wychodź do ludzi z altruizmem i z ideałami w ogóle jakimiś z dupy, że miłość dobroć ochy achy i tylko całe życie dla kogoś. A chuja!
Właśnie samemu się jest najważniejszym i nie, że zaraz tylko czubek własnej gruchy (swoją drogą, znowu cały on, pustak - ja się w sumie cieszę, że już nie jesteśmy razem, ależ by to było marnotrawstwo i bieda), ale kochać po prostu siebie, bo z kimś innym to nigdy nic nie wiadomo.
Nawet nie pogadałam już za bardzo z żadną Adą ani z nikim, ale Ada ma przecież swoją Oliwię. A ja co - no rozkładać na tacy to się przed nikim nie warto, n i k i m. Dla kogoś się kiedyś może wyprowadzić z egoizmu - jasna sprawa, ale póki wszyscy mają to naturalną siłą rzeczy w duuupie - to się proszę bardzo - mogę przejmować w życiu tylko sobą.
No, trochę godności.

piątek, 15 czerwca 2018

Ogień, cierpliwość, zwątpienie i martwica odległego urodzaju

Czy to normalne, że od pornosów robi się przede wszystkim smutno. W ogóle nie to działanie, że przy absencji realnego zaspokojenia substytuuje się je intensywnie stymulującą wizualizacją i efektami imaginacyjnymi. No w ogóle nie to. Ja sobie przypominam wszystko, jak to było. Nawet w tak niesentymentalnej dziedzinie dopada mnie ta cholerna nostalgia.
Co z tego że to uwielbiałam. Co z tego, że dane mi było poznać tylko przedsmak, podroczyć się a potem zostawić na pastwę losu (skądinąd, i tak sobie doskonale radzę, więc cokolwiek). Jak to i tak była kwestia nietrafnej decyzji i słabego wyboru, który padł na tak niewłaściwą osobę. Co z tego.
Uczuciowo już się w miarę opamiętałam, wręcz martwica lub chociaż umęczona wegetacja, można by rzec. Sam z siebie tylko ogień jest, i próżna a pożądliwa reakcja biologiczna, idąca rzecz jasna wniwecz. Ależ to piecze; no i po co...
Przynajmniej gatunek męski nieznacznie mi obrzydł. Lub nawet znacznie. Nie zachwycam się już byle elementem męskim, jak to zwykła byłam. To jedno na dobre mi wyszło, że wstręt ten zneutralizował ową ślepą fascynację, na której w końcu tak się prześlizgnęłam i rozwaliłam sobie ryj (czy raczej serce) na kwaśno (czy raczej, na gorzko i w próżni smak).

sobota, 9 czerwca 2018

Lips like sugaaar, sugar kisses

I mogę być sama ze sobą. Ważna dla siebie. To nie jest egoizm z wyboru. Minimum egoizmu. Wciąż altruizm. Ale zero już uzależniania się, że szczęście to tylko ktoś inny. Wolne żarty.
Szczęście to ja.
Sama się mogę pocieszać, jak mi gorzej. I to wystarczy. I sama najlepiej się rozumiem. I we własnym towarzystwie mi najlepiej. Nie z wyboru, ale z konieczności. Akceptowanej zresztą przeze mnie.
Nie mam z tym problemu. Nic w życiu na siłę, wymuszanie nie ma żadnego sensu. Luźno. I zero presji na nic. I sentymentalizowania. Na co mi to? Trzeba udowadniać, że jestem najsilniejsza. Sobie samej przede wszystkim. Bo kogo innego to i tak obchodzi; mnie jedną tylko i mnie jedną.

piątek, 8 czerwca 2018

Niestać porasta wsierpniami

Skończyłam ten serial oglądać do końca. Justin jest taki cudowny. Ale się popłakałam strasznie. Dobrze, że nikt nie widział, ale kto miałby niby. Nikogo, przecież. No oprócz mnie samej. Myślę sobie czasem, że jestem tak pierdolnięta, że to musi być za dużo dla kogokolwiek, żeby być ze mną. Poza laptopem to ciemno u mnie teraz całkiem w pokoju.
Nie mam już całkiem nadziei, że kiedykolwiek w ogóle będę miała przyjaciół, choćby jedną taką bardzo bliską osobę, no kogo ja oszukuję. Może serio lepiej dać sobie spokój ale tak na amen, tak dla świętego spokoju. Jak z łudzeniem się, że ktoś zechce mnie kiedyś tak bardzo bardzo, że we mnie w ogóle można się zakochać. Chcieć zostać ze mną na całe życie. Nie można.
I dla świętego spokoju mogłabym wybić też sobie to w końcu z głowy. Tak na amen. A nie, że ja zawsze sobie gdzieś tam robię nadzieje, chociaż najmniejsze. I potem jestem taka głupia, że klękajcie narody. I wychodzi taka chujnia, jak z tym moim byłym od siedmiu boleści. Chujowy jaki by on nie był, to pewnie i tak najlepsze, co mi miało być dane. I jedyne takie. No bo na co ja mogę liczyć, nie wiem.
Nie, nic się nie stało, po prostu rozbeczałam się nad tym serialem, i znowu się za dużo we mnie rozstroiło i czuję się teraz obezwładniająco jak gówno warta kupa gówna.
Najbardziej to mnie teraz jeszcze pociesza Coma, albo dobija, w sumie to nie wiem, ale słucha mi się jej teraz najlepiej. Kupiłam sobie jakoś przed tygodniem tę płytę ich, Pierwsze Wyjście z Mroku i chyba codziennie słuchałam tego, jak wracam z miasta na chatę.
Mocno mi ten album weszedł.
Dobra, dosyć tego pisania bo i tak już jestem zmęczona tym wszystkim w opór, zniechęcona, rozczarowana i w ogóle mam dość. Bardzo, bardzo dość. Zbyszek, Zbyszek skoczył z wieżowca, mądry, Jezusie na rowerze.